poniedziałek, 16 marca 2020

W1; Temat: Pomogę za wszelką cenę, cz. 2

Widzę w ciemności wysoki i znajomy dla mnie kontur. Gwes.
- Nie zamierzam się posłuchać. - mówię cicho, ale stanowczo. - To jedyne wyjście, żeby dostać się do Centrum Eksperymentalnego. Jedyne! Więc daję ci ultimatum. - nie poznaję w sobie tej odwagi i dzikości. - Albo mi pomożesz... - wyciągam w jego kierunku nożyce. - Albo sama to zrobię.
Maverick milczy i tylko stoi nieruchomo, wpatrując się we mnie.
Prycham.
- Wybacz, ale nie mam czasu. - Chwyciłam nożyczki za jedną łopatkę i zbliżyłam je do twarzy, wbijając drugą łopatkę w prawy policzek.
Przez kilka sekund dopadały mnie wątpliwości.
- Sararo, wytłumacz mi jedno. Okej, uda ci się wejść. Ale co zamierzasz potem? Myślisz, że jak poprosisz Isaaca o uwolnienie Claire, to on po prostu to zrobi?
Ręka zastyga mi w bezruchu. Moja odwaga nagle wygasa. Co ja chciałam zrobić?
- Coś wymyślę. Nie wiem co. Cokolwiek! - mój głos się łamie. - Nie mogę pozwolić, by ktoś cierpiał z mojej winy. - Wbijam końcówkę łopatki od nożyczek głębiej, do tego stopnia, że czuję mokrą ciecz spływającą mi po twarzy.
- Nie myślisz rozsądnie. - Gwes zbliża się do mnie małymi krokami. - Rzuć nożyczki. - Był już dwa metry ode mnie i uniósł rękę, aby wyszarpać mi ostrze.
Nagle poczułam w sobie kolejny szalony impuls. Uniosłam rękę i posłałam w jego kierunku falę porwistego wiatru.
Gwes został pchnięty na ścianę. Przez cały bunkier rozniósł się dość cichy łoskot.
Podczas, gdy powoli wstawał, ja zebrałam się ostatecznie na odwagę i wykonałam kolejny ruch ręką z łopatką. Pociągnęłam ją w dół, głęboko rozcinając skórę. Poczułam straszny, piekący ból. Podjęłam decyzję i nie mogę się już wycofać. Krew skapywała mi na ubranie.
Gwes zdążył już wstać i zobaczyłam zaskoczenie na jego twarzy. Wpatrywał się ze zgrozą w mój poharatany policzek i plamę krwi.
- Jak widzisz. - mówię cicho. - Już się dokonało. Chociaż teraz mnie nie zatrzymuj.
Odwracam się od niego tyłem i idę w stronę drzwi. Krew cieknie mi po ręce. Poluzowałam uścisk ręki na narzędziu, nożyczki z brzdękiem upadły na podłogę.
- Nie rób tego! - syknął na mnie Gwes. - Podbiegł do mnie i złapał mnie za przegub.
Wyrwałam mu się i szłam dalej.
- Nie powstrzymasz mnie. Już za późno.
Mam wrażenie, że czas zwolnił. - myślę, kiedy idę w stronę strażników.
Oni krzyczą na mój widok, przeklinają, a gdy widzą mój policzek zadają pytania, które do mnie nie docierają. Jeden z nich chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę centrum eksperymentalnego.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wrzucili mnie do labolatorium Isaaca. W porównaniu do innych, on uśmiechnął się do mnie. Od razu zaczął mi opatrywać ranę.
- Nie powiem, spodziewałem się ciebie. - powiedział, przyciskając wacik do rany.
- Okłamałeś mnie.
Zaśmiał się szyderczo.
- Zaplanowałem to wszystko nie bez powodu. Wiedziałem, że ktoś taki jak ty, gdy usłyszy, że ktoś został przez niego ukarany, będzie próbował ocalić tą osobę. Jak by to powiedzieć, Sararo... Wpadłaś w moje sidła. - syknęłam, bo wbił mi igłę w policzek.
- Ta ruda... Claire, była twoją przyjaciółką, prawda? Powiem Ci, co masz zrobić, żeby ją uratować.
- Zamieniam się w słuch. - mówię.
- Kilka miesięcy temu doszły mnie słuchy o jakiejś organizacji, która działa na waszą korzyść.
Otwieram szeroko oczy. Skąd on wie o Schopaz?!
- Oczywiście nie wiem, czy naprawdę istnieje, ale... Jeśli tak, to zagraża J.D.S.O. Chcę, żebyś dla mnie pracowała i zbierała informacje. W zamian wypuszczę Claire. Od razu. Ale będziesz musiała pamiętać o informacjach na bieżąco, bo twoja przyjaciółeczka znowu trafi za kratki.
Jestem w szoku.
Mam dla nich pracować? Przeciwko Schopaz?!

piątek, 28 lutego 2020

W1; Temat: Pomogę za wszelką cenę, cz. 1

15 luty, sobota, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary

- Sararo. - usłyszałam cichy i stanowczy głos. Otworzyłam oczy. Leżałam na moim łóżku. Co było totalnie dziwne, nie pamiętałam nic od wczorajszej kolacji. Strasznie bolał mnie lewy bok głosy. Zobaczyłam na de mną twarz Gwesa. Wyrażała ona... Zawód?
Chciałam usiąść, ale nie mogłam. Tak, jakby... Spuszczam wzrok na moje ciało. Miałam związane ręce i nogi sznurem zrobionym z prześcieradła.
- Gwes, co do...
- Nic nie mów. - powiedział krótko. - Wiesz, co narobiłaś?
Nastaje długa niezręczna cisza.
- Wyjaśnij mi, co się stało! - warknęłam. - Co takiego zrobiłam?!
- Nic nie pamiętasz, co? W czasie wieczornej toalety rzuciłaś się na Saxona i zrobiłaś straszny raban. Nie wiem jak, ale skatowałaś go, tak, że krwawił. Strażnicy weszli w tej samej chwili, kiedy cię ogłuszyłem. Powiedzieli, że przez twoje zachowanie ukarają jedną osobę. Zabrali Claire.
Wpatruję się w niego osłupiała. Czy ja... Zdradziłam więźniów? Claire?
- Gwes, to nie byłam ja. To nie ja. Znasz mnie! Nigdy nie zrobiłabym czegoś na niekorzyść innych.
- Nie wiem co się z tobą działo. Ale muszę powiadomić o tym Abi. I wiesz mi, za to cię wywalą. Pozbywają się Pucha, którzy sprawiają problemy.
Nie. Nie. Tylko nie to. Tak starałam się, żeby tu dostać!
- Gwes, byłam wtedy pod wpływem jakichś substancji! - krzyczę. - Isaac musiał mi podstępem podsunąć psychotrop!
Spogląda na mnie smutno i z rozczarowaniem.
- Co z Claire?
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Gdy wymykam się z bunkra, jest już późno. Ja tak nie mogę. Poczułam na swojej skórze przyjemny powiew chłodu. Na zewnątrz powitały mnie egipskie ciemności.
Idę w stronę centrum eksperymentalnego. Gdy strażnicy mnie dostrzegają, jeden podbiega do mnie i mocno zaciska rękę na moim ramieniu.
- Co tu robisz o tej porze? Wracaj o bunkra! - krzyknął do mnie. - Masz trzy sekundy na powrót i to sprintem, albo prowadzę cię do Icaaca.
- Zrób to! - warknęłam odważnie. - To ja zawiniłam wczoraj i to ja poniosę karę. Nie Claire. Ją zostawcie.
Strażnik zaczyna się śmiać.
- Nie tobie o tym decydować, ale skoro tak prosisz. - popycha mnie w stronę ściany bunkra. Zeszliśmy z pasma oświetlenia i widoczności. Strażnik dociska mnie do ściany całym ciałem.
To co, przerażało mnie w nim najbardziej, to zarysy jego oczu. Czułam, że czai się w nich obłęd i pożądanie. Próbowałam odepchnąć gościa, a nawet zamachnęłam się, żeby kopnąć go w krocze, ale on złapał moją nogę pod kolanem. Kiedy zbliżał twarz do mojej, ja ostro szarpnęłam głową w prawo.
- Aleś ty nieśmiała. - Chwycił mnie pod brodę i obrócił mi głowę.
- Sean, co ty tyle tam z nią robisz? Pamiętaj, że nie możemy gwałcić tych odmieńców. - usłyszałam z oddali.
- Spokojnie. Już skończyłem. - odkleja się ode mnie. Wstrząsają mną dreszcze obrzydzenia. Gość, zwany Seanem, chwycił mnie za ramię. Zbliża usta do mojego ucha.
- Dokończymy innym razem. - szepnął mi na ucho. Odskoczyłam od niego obrzydzona.
Poprowadził mnie w stronę bunkrów i pozostawił pod drzwiami. Nadal byłam w głębokim szoku.
On tylko dotknął moich włosów tak, jak to robił Gwes.
- Zobaczymy się później, królowo śniegu. Mam nadzieję, że następnym razem uda mi się ciebie trochę... Rozpuścić? - zaśmiał się cicho i paskudnie.
Sean odszedł w ciemność, a ja zniknęłam w bunkrze, totalnie zapominając, po co poszłam z własnej woli do centrum eksperymentalnego.
......................................................................................................................
Była trzecia w nocy, a ja cicho płakałam.
Tak to wyglądało. Chlipnęłam cicho w poduszkę.
Przypomniałam sobie szachy. Kiedyś, tata nauczył mnie w nie grać. Są dwie armie. Tak jak dwie strony tutaj.  Czarne J.D.S.O. i białe Szhopaz. Ja zostałam postawiona na planszę kilka tygodni temu. A teraz czarny pionek zmiótł mnie z planszy nawet nie wiedząc, że nie byłam zwykłym pionkiem. To mnie dobiło bardziej.
Przez Isaaca zostanę wydalona ze Schopaz, bo ,,robiłam zamieszanie", którego tak naprawdę... Nie robiłam. To było takie flustrujące! Jednak mimo tej całej załamki poczułam w sobie nową siłę. Przeze mnie Claire została porwana. Mam obowiązek jej pomóc. Wycieram rękawem mokre oczy i zakładam buty. Mam kilka godzin, aby namówić strażników, aby wpuścili mnie do środka. Mam gdzieś, co zrobi mi Sean. Uratuję Claire  i zostanę w Schopaz.
Uśmiechnęłam się smutno. W myślach to brzmiało jak bajka. Zaraz zderzę się z rzeczywistością.
Ale nagle coś świta mi w głowie. Weszłam do bunkra dziennego i zabrałam wielkie, żelazne nożyce. No tak. Muszę się okaleczyć, żeby strażnicy pozwolili mi tam wejść. Jestem przecież dla nich zbyt cenna, zwłaszcza, że jeszcze nie wzięli ode mnie komórek na sprzedaż.
Przez chwilę zastanawiałam się, co sobie zrobić, tak, żeby wyglądało strasznie, ale bym zachowała przytomność.
Podjęłam decyzję, że okaleczę sobie twarz. Ręce mi dygotały, kiedy przykładałam ostrze do policzka. Poczułam na skórze zimny metal. Zaraz będzie bolało. I gdy już mam się zranić, słyszę głos za sobą.
- Nie rób tego.

sobota, 1 lutego 2020

W1; Temat: CZŁONKOWIE SCHOPAZ, cz. 5

14 luty, piątek, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary

Jak zwykle obudziło mnie walenie w rurę i gwałtownie zapalenie światła. Zmrużyłam oczy i wcisnęłam twarz w poduszkę. Wokół mnie słyszałam odgłosy rozmów, skrzypienie łóżek i kroki.
Nagle poczułam wilgoć. Uniosłam koc i prawie krzyknęłam. Całe moje łóżko było we krwi, wliczając spodnie i koszulę nocną. Przez pięć minut siedziałam w totalnym bezruchu, bo nie wiedziałam, co robić, ale potem zdjęłam spodnie i pobiegłam o części łazienkowej.
Poczułam wstyd, bo czułam, że moi znajomi odprowadzają mnie wzrokiem i zapewne zauważyli już plamę krwi na mojej koszuli nocnej. Na policzki wyskoczyły mi czerwone rumieńce wstydu, kiedy zaczęłam spierać krew z koszuli nocnej, bo wszystkie dziewczyny patrzyły się na mnie z ciekawością i niemałym rozbawieniem.
- Hej, hej. - usłyszałam za sobą głos.
Podskoczyłam z zaskoczenia i gwałtownie się odwróciłam. Zobaczyłam znajome, rude, włosy.
Claire stała przy mnie. Miała rozkopane włosy po śnie, wygniecioną koszulę nocną i uśmiech rozbawienia na twarzy. W rękach trzymała ciemne ubranie. Wcisnęła mi je w wolną rękę, nadal mokrą od wody.
- Obawiam się, że nie masz innych gatków niż te zakrwawione.
Krzywię się, kiedy rozwijam spodnie i dziękuję jej skinieniem głowy. Założyłam je i wróciłam do swojego łóżka, gdzie włożyłam swoją koszulę. Nawet nie zdążyłam sama się umyć, gdy musieliśmy już wychodzić.
Wyszliśmy na dwór i jak zwykle ustawiliśmy się w dwurzędzie. Dziś stałam z Gwesem.
Szef od straży od razu przeszedł do wyczytywania eksperymentów na dzisiaj. Okazało się, że tylko ja mam dziś eksperyment. Będę miała przywracaną moc w ręce. Wiem, że wczoraj w nocy przepisywałam listę i powinnam zauważyć, że na niej byłam, ale wtedy rozmawiałam jednocześnie z Claire i musiało mnie to nieco rozkojarzyć.
- Po śniadaniu ktoś po ciebie przyjdzie. - powiedział mi i machnął nam ręką na znak, że już skończył i możemy wracać.
- Dobrze, że biorą mnie po śniadaniu. - powiedziałam do Gwesa, który szedł ze mną krok w krok. - Będę mogła coś zjeść. Bardzo zgłodniałam od wczoraj.
Rzuca mi wesołe spojrzenie.
- Nie spodziewałem się, że pójdziesz po tą listę w nocy. - szepnął mi do ucha, gdy wchodziliśmy do bunkra. - Ale to dobrze. Nabrałaś trochę doświadczenia w nocnych eskapadach. Naprawdę jestem zadowolony, że to zrobiłaś i nie zostałaś złapana na gorącym uczynku.
Prycham i przystaję. Gwes też.
Pozostali mijają nas i wchodzą do bunkra dziennego na śniadanie.
- Jestem twoją Pucha. - powiedziałam cicho. - I chcę być przydatna Schopaz. Nie mogłam sobie pozwolić na zawalenie takiej łatwej misji.
- Cieszę się. Ale na razie nie szarżuj zbytnio. - idziemy wolnym krokiem w stronę bunkra dziennego. - Na razie rób to, co ci zleciłem.
Kiwnęłam głową.
Weszliśmy do bunkra i jak zwykle skierowaliśmy się o ostatniej ławki, przy której zawsze było wolne miejsce, bo nikt nie chciał siedzieć najdalej od innych. Dookoła nas ludzie rozmawiali ze sobą, śmiali się, byli dziś wyjątkowo weseli, uśmiechali się do siebie.
Ja też chciałam się uśmiechnąć, ale nie mogłam. Te miejsce skutecznie toczyło moje szczęście.
Od razu podano nam śniadanie. Każdy miał na talerzu dwie kromki chleba, kostkę masła, jeden plasterek szynki, dwa sera i trzy ćwiartki pomidora. Szybciutko opróżniłam talerz i wypiłam herbatę, którą dostaliśmy do śniadania. Potem z Gwesem rozmawialiśmy przez kilka minut o Clarie, kiedy nagle drzwi za nami otworzyły się ze zgrzytem i do pomieszczenia weszła bursztynowa agentka, Via.
- Sara Noavel. Do mnie. - powiedziała zimnym głosem. Wydawała się bardziej oziębła niż zwykle. Czyżby pokłóciła się z tym swoim Jonem?
Wstaję i podchodzę do niej. Jak zwykle ma na sobie przyciemnione okulary, włosy związane w idealny kok i nieskazitelnie czyste ciuchy.
- Jestem. - mówię cicho.
Pokazuje mi gestem, żebym wyszła przed nią. Gdy wychodziła, zamknęła drzwi i wrzuciła klucz do kieszeni swojego munduru.
- Idź.
Odwracam się tyłem do niej i idę szybkim krokiem w stronę centrum eksperymentalnego. Źle się z tym czułam, bo w każdej chwili mogła mi coś zrobić. Minęliśmy wszystkie pomniejsze bunkry i po chwili stanęłam przed strażnikami, który patrzyli na mnie z mieszanką pogardy i podejrzliwości.
- Otwórz drzwi. - odrzekła Via stojąca za mną. - Dziewczyna jest ze mną.
- Oh, pani Via! - niemal krzyknął strażnik. - Już was wpuszczamy.
Drzwi się otworzyły i moim oczom ukazał się znajomy, biały korytarz. Tym razem to Via mnie wyprzedziła i kazała iść za mną. Kluczyłyśmy wśród schodów i korytarzy, aż wreszcie doszłyśmy do sali, w której miałam wczoraj zabieg usunięcia zmodyfikowanych komórek.
Gdy tylko weszłyśmy do sali, ona odeszła, zamykając drzwi na klamkę. Zostałam sama w rękach Isaac`a. Kazał mi usiąść. Zobaczyłam na stole dwie strzykawki.
- Mógłbyś mi dziś nie podawać żadnych narkotyków? - spytałam prosto z mostu. - Nie będę ci przeszkadzać.
Isaac odwraca się do mnie i uśmiecha się tajemniczo.
- Dziś to drugie to nie narkotyki, a środek przeciwbólowy. Ale skoro tak ładnie mnie poprosiłaś to od razu przejdę do rzeczy. - mówi i bierze strzykawkę z czerwonym specyfikiem.
- Czyli będzie bardzo bolało? - zrobiło mi się sucho w ustach.
Isaac był już przy mnie i trzymał mnie za ramię. Spojrzał mi w oczy.
- Jak cholera.
Nim zdążyłam zareagować, wbił mi igłę w żyłę na ręce. Poczułam ból ukłucia i nic poza tym.
Isaac odwraca się i odchodzi do stołu ze strzykawkami, gdzie kładzie pustą.
- Za kilka godzin prawdopodobnie będziesz zwijać się z bólu. Proszę, nie zakłócaj krzykiem ciszy nocnej, bo to będzie niosło za sobą pewne... Przykre konsekwencje. Dla ciebie i twoich przyjaciół.
Zaciskam zęby. Przegrałam z nim. Po cholerę się odzywałam?! Gdybym była cicho, może zapobiegłabym prawdopodobnej tragedii.
- Czekaj tu na Vię. - powiedział i wyszedł z pomieszczenia. Nie traciłam dużo czasu na myślenie. Pobiegłam do stołu ze strzykawkami i zaaplikowałam tą, rzekomo przeciwbólową. Pustą strzykawkę położyłam obok pierwszej. Odetchnęłam z ulgą. Jeżeli Isaac nie kłamał, najpewniej zapobiegłam tragedii.
__________________________________________________________

Isaac wszedł do pomieszczenia po tym, jak Via zgarnęła Sararę. Tak jak się spodziewał, dziewczyna zaaplikowała sobie ,,środek przeciwbólowy", który tak naprawdę nim nie był. Uśmiechnął się do siebie. Teraz pozostało tylko czekać na efekty.

niedziela, 26 stycznia 2020

W1; Temat: CZŁONKOWIE SCHOPAZ, cz. 4

13 luty, czwartek, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary

Wieczorem, po kolacji, próbowałam ,,poczarować" i to oczywiście lewą ręką, ale, jak się tego spodziewałam, bez żadnego skutku. Wiem, że nie powinno mi być z tego powodu smutno, bo będą mi przywracać moc, ale i tak to popsuło mi humor. Dopiero koło dziewiątej przypomniało mi się o mojej misji, którą miałam wykonać, jednak eksperyment pokrzyżował moje plany. Ta rozsądniejsza część mnie stwierdziła, że jutro też lista eksperymentów będzie obecna na apelu w rękach szefa strażników, ale ta uczuciowa mnie chciała natychmiast wyjść z bunkra i udać się na prawdopodobnie samobójczą misję, aby zaspokoić pragnienie satysfakcji wynikającej z wykonanego zadania. Biłam się z myślami do jedenastej w nocy, kiedy prawdopodobnie połowa ludzi w bunkrze już spała.
Był tylko jeden budynek objęty całodobową strażą; teren eksperymentalny. Wszystkie bunkry nie były jakoś szczególnie chronione, ale czasem można było natknąć się na strażnika, lub dwóch, którzy na przykład, wyszli z centrum by zapalić papierosa. Jedyny haczyk był taki, że nie miałam pojęcia, gdzie jest lista. Jednak moja wybuchowa strona wygrała. Postanowiłam, że odczekam godzinę i przejdę się po wszystkich bunkrach, mając nadzieję, że po prostu gdzieś cisnęli listę, gdy nie była już do niczego potrzebna.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Była za pięć dwunasta, kiedy bezszelestnie usiadłam na łóżku. Naciągnęłam ciemne spodnie na nogi, podwijając tym samym koszulę nocną. Potem wkładam swoją codzienną koszulę, oczywiście na piżamę, nawet jej nie zapinając. Do kieszeni w spodniach wkładam mój szkicownik i ołówek. Wysuwam spod łóżka mój ciepły czarny płaszcz, który dostałam od Gwesa. Zakładam go i zarzucam kaptur. Już miałam iść, gdy przypomniałam sobie, że nie założyłam butów. Złapałam jednego.
- Gdzie się wybierasz? - usłyszałam z lewej strony cichy szept. Podskoczyłam i upuściłam buta, który zrobił dudniący dźwięk na cały bunkier.
Odwracam się na lewo i widzę sylwetkę kobiety z mocno kręconymi włosami. Claire.
- Nie strasz mnie tak! Idę na misję! - warknęłam cicho.
- Przepraszam. - powiedziała ze skruchą w głosie. - Chciałam wiedzieć tylko co się święci. Nie każdej nocy ktoś się wybiera na nocny spacer.
Włożyłam oba kalosze i wyprostowałam się jak struna.
- Idę. - powiedziałam do niej.
- Zazdroszczę ci! - jęknęła mi wręcz do ucha. - Mogę się wybrać z tobą?
- Nie. - mówię i ruszam do drzwi prowadzących do bunkra dziennego. Wyjdę tamtym wyjściem, a nie tak jak na apele, bo strażnicy z centrum na pewno by mnie zauważyli.
Chwyciła mnie za rękę, wymuszając, bym się zatrzymała.
- No weź! - jęczy. - Mam dobry wzrok w ciemności. Będę mogła ci pomóc!
Zaciskam usta. Jeżeli faktycznie tak jest jak mówi, jej pomoc jest bezcenna.
- Dobrze. - mówię. Podchodzę do łóżka Gwesa i biorę jego płaszcz, który też ma schowany pod łóżkiem. Nie powinien się pogniewać. Daję go Claire, która idzie ze mną krok w krok.
- Co to?
- Po prostu włóż. Na dworze jest mróz. Te płaszcze są bardzo ciepłe. Gwes kupił taki dla mnie i dla siebie od szpiega.
Otwieram drzwi do bunkra dziennego, gdy tylko wymacałam w ciemności klamkę.
W bunkrze dziennym idę powoli i wymijam stoły. Kroczę w kierunku mojego stołu.
- Drzwi są tam. - powiedziała Claire i pokazuje na lewo.
- Trzeba je mieć czym otworzyć. - mówię, ale Claire chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę drzwi.
- Co ty rob...?
- Mam wsuwkę do włosów!
Słyszę zgrzyt zamka. Po chwili Claire zwycięża i drzwi stają otworem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- I jak? - pytam. - Widzisz ją?
- Nie.
Razem z Claire przeszukałyśmy już bunkry cztery, pięć i sześć, a teraz byłyśmy w dużym siódmym.
Chodźmy dalej. Teraz czekają nas bardziej niebezpieczniejsze bunkry, bo znajdujące się bliżej wejścia do centrum.
Wyszłyśmy z siódemki i idziemy w stronę jedynki, gdy nagle ich usłyszałam. Strażników. Byli niedaleko. Minęłyśmy czwórkę.
- Idź tam zerknij. - mówię jej. Ja zostanę na czatach. Weszła do bunkra a ja przeszłam aż do końca ściany i wyjrzałam. W blasku księżyca zobaczyłam wejście do centrum, strażników pilnujących wejścia i osoby, które szły w naszą stronę. Był to jakiś strażnik i agentka Via. Czyżby randka?
Doszli do bunkra drugiego i skręcili w korytarz pomiędzy pierwszym a drugim. Wiedziałam, że sporo ryzykuję, ale. pobiegłam na drugą stronę i skręciłam w prawo. Zatrzymałam się przy krawędzi i wyjrzałam. Via i strażnik zatrzymali się pomiędzy bunkrami i się objęli. A potem zaczęli się całować i cicho ze sobą rozmawiać. Uniosłam brwi. Via ma kochanka?
Starałam się usłyszeć rozmowę, ale koniec końców wyłapałam jedynie kilka fragmentów.
- ...obiecasz mi to, Jon?
- Zależy, czy zrobisz to, o co cię prosiłem.
Wyciągam notatnik i zawzięcie staram się zanotować to, co słyszę.
- ...jest już prawie gotowy.
- To dobrze. ...jak wszystko pójdzie zgodnie z planem.
Zakończyli rozmowę i się oddalili. Przypominam sobie o Claire i szybko wracam do drzwi bunkra jeden. Przy nich stoi Claire. Miałam wrażenie, że coś trzymała w rękach. Czy  to...?
Podchodzę do niej, a ona daje mi listę. Od razu biorę się za przepisywanie. W międzyczasie opowiadam też co zobaczyłam i daję jej kartkę ze spisaną rozmową. Po pięciu minutach skończyłam przepisywać. Claire zaniosła listę do bunkra i wracamy.
- Ja chyba wiem, o czym mogła być ta rozmowa.
- Naprawdę? - pytam.
- To tylko moja teoria. - dodała. - Ale po kilku przeczytaniach tej rozmowy myślę, że ten strażnik  ją wykorzystuje, aby coś zdobyć, robiąc jej fałszywą nadzieję na związek. Bo widzisz... Nie wydaje mi się by osoba mogła powiedzieć do ukochanej osoby; zależy czy zrobisz to, co ci poleciłem... Tak twardo brzmi. Via może tego nie widzi, bo jest w nim ślepo zakochana.
- A co sądzisz o tym planie? - pytam ją, bo jej teoria na prawdę mi do tego pasuje.
- Może on okłamał ją, że rzucą wszystko tutaj i wyjadą? - zachichotała. - A potem powiedzmy, że on zniknie z tym, co mu dała i ona zostanie sama i oszukana? Ciekawe, na czym zależało temu strażnikowi...
Wchodzimy do bunkra dziennego, a potem do nocnego.
- Dzięki, naprawdę byłaś pomocna. - powiedziałam do niej i ruszam w stronę mojego łóżka. Ściągam buty oraz płaszcz i nawet nie zdejmując spodni, kładę się spać.
Czy ja naprawdę byłam dziś mniej przydatna niż Claire? - myślę sobie przed snem. Nachodzi mnie myśl, że to ona bardziej przydałaby się opozycji, niż ja. Zaciskam rękę na poduszce. Muszę być bardziej przydatna.


Liczba słów: 995



czwartek, 26 grudnia 2019

W1; Temat: CZŁONKOWIE SCHOPAZ, cz. 3

13 luty, czwartek, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary

A więc od dziś jestem Pucha. Należę do Pahile Kisati. Jestem z siebie dumna. Wreszcie dołączyłam do opozycji!
Ale muszę być ostrożna, gdy będę wykonywać swoje zadanie. Szczelniej owinęłam się kołdrą. Od kiedy Gwes odszedł, minęła bita godzina. To oznacza, że mogę jeszcze sobie pospać z dwie godziny.
Nie udało mi się zasnąć.
Koło siódmej rano usłyszałam pięć waleń w ścianę. Nagle zapaliło się światło, boleśnie rażąc oczy. Od teraz każdy ma piętnaście minut do apelu. Dookoła mnie ludzie powoli wstawają ze swoich łóżek. Wszędzie słychać pomruki niezadowolenia.
Co o mojej misji, już wszystko obmyśliłam. Po apelu będę musiała ją zlokalizować, jednak samą misję będę wykonywać po obiedzie. Gościu z apelu będzie miał ją w rękach, kiedy będzie czytać dzisiejsze eksperymenty. Jednak gdzie karta trafi potem?
+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
- Nie ma żadnych ogłoszeń. Możemy od razu przejść do eksperymentów zaplanowanych na dzisiaj. - rzekł strażnik i spojrzał w kartę eksperymentów.
- Dann Welington ma być gotowy na 16:00. - widzę, jak przesuwa palcem po nazwiskach w dół. Nagle jednak znów znalazł się na samej górze. Tak, jakby o czymś zapomniał. - Aaaa... Jeszcze Sara Noavel. Idziesz od razu po apelu, więc po zbiórce zostań na dworze.
Otworzyłam buzię ze zdziwienia. Tak nagle??
- Oookej. - wyjąkałam.
- Reszta może się już udać do bunkra dziennego.
Wszyscy rozpoczęli swój smętny pochód do bunkra, mijając mnie. Tylko Gwes położył mi rękę na ramieniu na chwilę, żeby dodać mi otuchy. Nie spojrzał na mnie. Nic nie powiedział.
Minęło pięć minut. Stałam sama na dworze. Intensywnie padał śnieg, więc moje kalosze były już po kostki w błotku z roztopionego, wymieszanego z ziemią. Obracam się dookoła. Moja pierwsza zima w strefie.
Widzę nasz bunkier nocny. Na dachu było już z pół metra warstwy śniegu i dyndały z niego dziesięciocentymetrowe sople. Podobnie jak w bunkrach jeden, dwa i trzy, czyli tych, których mogłam teraz zobaczyć z podwórka. Drzewa, które rosły na podwórku stały się ośnieżonymi szkieletami, i cała trawa wyłożona była białym puchem. Lubiłam zimę. Nawet przez kilka chwil chciałam się uśmiechnąć, bo gdy patrzę na padający śnieg, jestem taka szczęśliwa. Jednak mój wzrok natrafił na bliznę na ręce. Ciemną, paskudną bliznę. Zaciskam usta w wąską krechę. Tu nigdy nie zaznam spokoju. Nawet śnieg nie poprawi mojego nastroju, bo w tym miejscu zawsze będę niewolnicą. Dziwakiem spisanym na straty przez społeczeństwo. Zaciskam pięści.
- Obiecuję sobie. - rzekłam do siebie. - W następną zimę będę wolna.
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
Przyszła po mnie bursztynowa agentka, Via. To ta, co kiedyś wyprowadzała mnie na spacery za dobre sprawowanie. Zaprowadziła mnie do Isaac`a. Gdy tylko weszłam do pomieszczenia, kazał mi wypić jakiś obrzydliwy napój i położyć się na fotelu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, kiedy zniknął za drzwiami. Agentka Via zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Na stole leżało masę igieł z jakimiś substancjami. Przejeżdżałam od jednej do drugiej wzrokiem, kiedy poczułam, że moje serce zaczęło bić szybciej i miałam zawroty głowy. Słyszałam i widziałam to, co się dookoła mnie dzieje, ale nie kontaktowałam. To pewnie jakiś narkotyk.
Isaac wrócił i spojrzał na mnie. Podszedł do mnie i uderzył mnie w twarz z liścia. Nie zareagowałam, bo byłam też lekko sparaliżowana.
- Zaczęło działać. - usłyszałam. - A więc, posłuchaj mnie. Chyba, że nie chcesz znać przebiegu doświadczenia. W lewą rękę wszczepimy ci specjalną mieszankę bakterii. Sprawią one, że większość twoich komórek stanie się takich, jak u zwykłych ludzi. Utracisz moc w lewej ręce.
Jestem pewna, że widział w moich oczach strach.
- Ale to nie wszystko. Potem usuniemy pozostałości zmodyfikowanych komórek. Następnie zrobimy ci drugi zastrzyk, który ma spowodować to, że twoje komórki będą podobne do pierwotnych, jednakże będą obdarzone większą odpornością na ogień i prąd. Gdy to się uda, następnym razem zrobimy ci operację na skale całego twojego ciała. Gdy wszystko pójdzie dobrze, już za miesiąc twoje komórki zostaną sprzedane za miliony dolarów. Niestety jednak te wszystkie czynności; sprowadzenie twoich komórek do normalności, a potem przywrócenie unikatowych cech bez wad, są one bardzo niebezpieczne i ryzykowne. Ale czego to się nie robi dla pieniędzy, nieprawdaż? No, zaczynamy.
+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
Zgrzyt otwieranych drzwi. Wchodzę do bunkra. Mam lewą rękę owiniętą bandażem aż do łokcia. Czy oni zamierzają mi na finiszu uciąć palca, lub, co gorsza, całą rękę?!


słów: 687

środa, 18 grudnia 2019

W1; Temat: CZŁONKOWIE SCHOPAZ, cz. 2

13 luty, czwartek, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary


Obudziło mnie skrzypienie mojego łóżka. Otworzyłam szeroko oczy i ujrzałam Gwesa, siedzącego na skrawku mojego łóżka. Gdy zobaczył, że już nie śpię, uśmiechnął mnie i zaczął czochrać mi włosy. Lubię, gdy Gwes się do mnie uśmiecha. Ale nie lubię, gdy bawi się moimi włosami.
- Mam wrażenie, że jest koło czwartej. - mówię i lekko odpycham jego rękę. - Czego ode mnie chcesz? Albo inaczej... Dostałeś wiadomość?
Kiwa głową.
- I? - pytam go. On tylko uśmiecha się do mnie tajemniczo.
- No mów, człowieku! - warknęłam cicho.
- Dostałaś się. - powiedział Maverick. - Przydzielili cię również do mnie. Jesteś już trzecią moją podwładną.
- A co to właściwie znaczy? - wymamrotałam. - Znaczy... Zawsze wiedziałam, że oprócz mnie, kilka osób również wykonuje twoje zadania. Ale jak będą wyglądały misje i nasze życie tutaj?
- Otóż... Raz w miesiącu, o określonej godzinie i dniu, widuję się z podwładną Louisa. Wołają na nią Abi. - mówił bardzo, bardzo cichym i głębokim głosem. Uśmiech, który u niego widziałam, zniknął tak szybko, jak się pojawił. - Podczas takiego spotkania, daję Abi raporty z danego miesiąca. Ona podaje mi kartkę z zaszyfrowanymi informacjami. Jakie misje będą w danym miesiącu, kto, jak i po co. Pod koniec, podaje mi nową datę i godzinę następnego spotkania. Tak, by ciągle były inne.
Jeżeli chodzi o nas... Takie jednostki, co mają lidera i podwładnych, nazywają się Kisati. Nawiasem mówiąc, to po pendżabsku. Ja jestem Sira, głową i liderem Kisati. Posiadam trzy Pucha, czyli tak zwane ogony. Rozkazy z zewnątrz docierają do każdego Sira, a oni przekazują zadania swoim Pucha i kontrolują ich pracę. Na terenie strefy funkcjonują dwie Kisati. My jesteśmy jedną z nich. Oprócz nas, jest jeszcze grupa, która ma dwa Pucha. Czyli to my jesteśmy obecnie większą Kisati. Nadążasz?
Kiwam głową. Od nadmiaru informacji chce mi się spać.
- Tak, tak. Grupa to Kisati. Liderzy to Sira, a podwładni to Pucha. A, właśnie, mam pytanie. W zasadzie dwa.
- Chm?
- Czy wolno nam tak sobie o tym rozmawiać? W sensie kamera...
- Wyłączyli ją. Doszli do wniosku, że koszta są za duże, a poza tym, nie mogą uchwycić z niej poszczególnej rozmowy. Będą ją ściągać dziś w porze obiadowej.
- Łooo, ty naprawdę jesteś dobrze doinformowany!
- Przez Pucha. - kiwnął głową. - A drugie pytanie?
- Nazywacie jakoś poszczególne... Jak to tam było... Kisaki?
- Kisati - poprawił mnie. - Owszem, trzeba je jakoś rozróżniać. My jesteśmy Pahile Kisati, a ci drudzy to... Duja Kisati. Ale najlepsze jest to, że nie wiemy, kto należy do drugiej. A oni nie wiedzą kto dokładnie należy do Pahile. Znamy tylko nazwy i liczebność. Również Pucha nie powinni wiedzieć o tożsamości innych Pucha, nawet z tej samej Kisati.
- To dobry pomysł. Gdy nie daj boże, ktoś zostanie złapany, nie wyda kolegów. Ale... Może wydać lidera. Albo jednak nie bardzo dobry pomysł, bo lider może wydać wszystkich...
- Dlatego na Sira wybierane są najbardziej zaufane osoby. Teraz już rozumiesz wszystko?
- Tak.
Gwes ZNOWU czochra moje włosy i się uśmiecha.
- To świetnie! Teraz przejdziemy do twoich obowiązków, jako Pucha.
Ściągam jego rękę z mojej głowy.
- SŁUCHAM. - warknęłam szorstko, nadal zirytowana.
- Będziesz musiała mnie zawsze słuchać i wykonywać moje polecania. W najbliższym czasie ukradniesz spis doświadczeń z tego miesiąca, wszystko przepiszesz i będziesz pilnować terminów.
- To znaczy? - pytam, nie bardzo rozumiejąc.
- Będziesz ostrzegała ludzi kilka dni wstecz, aby mogli się do tego przygotować i pożegnać z innymi.
- Ale przecież codziennie na apelu mówią o doświadczeniach w danym dniu. Mają sporo czasu, żeby...
- Sararo. - przerwał mi Gwes. - Od kogo chciałabyś usłyszeć wyrok śmierci? Od współcierpiącej i współczującej ci, koleżanki kilka dni wcześniej, czy kilka godzin przed, z ust strażnika, który ma w dupie twoją śmierć?
- Ale przecież... Nieczęsto ludzie giną podczas eksperymentów.
- Nic nie wiadomo. Wszystko może się zdarzyć. Zajmiesz się tym na jakiś czas?
- Owszem, Sira. - uśmiecham się.
- Dobra, to wracam do łóżka. - Na dowiedzenia jego ręka podążyła w stronę moich włosów, ale zatrzymałam jego rękę kilka centymetrów przed nimi, łapiąc go za nadgarstek.
- A właściwie, czemu tak lubisz macać moje włosy? - warczę.
- Po prostu robiłem to, jak tu leżałaś, ranna i nieprzytomna. Wtedy odkryłem, jak bardzo mięciutkie są. - wyszczerzył się do mnie.
- WON!- warknęłam, a on zaśmiał się cicho i pognał do swojego łóżka.

<685 słów>
<E, nie zabij mnie za te czochranie:D Pamiętasz chyba naszą rozmowę>

niedziela, 8 grudnia 2019

W1; Temat: CZŁONKOWIE SCHOPAZ, cz. 1

11 luty, wtorek, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary

Blask księżyca odsłonił dwie sylwetki poruszające się w mroku cieni bunkrów. Jedna była wysoka, a druga nieco niższa, zgrabniejsza. Obie postacie miały długie płaszcze. Było po drugiej w nocy, jak postacie znikły pola widoczności.

W życiu się tak nie stresowałam. A jeśli nie spodobam się Louisowi? 
Gwes zaprowadził mnie do dalszej części podwórza. Była ona o wiele starsza niż ta wcześniejsza. Stanęliśmy przy kamiennym murze. Nie miałam pojęcia, gdzie mnie prowadził. 
Gwes schylił się i wyciągnął z muru obluzowaną cegłę. Dostrzegłam mrok po drugiej stronie. 
- Teraz będziemy czekać. - powiedział do mnie. Usiedliśmy na śniegu. Dotarło do mnie, jak bardzo było mi zimno. Mocniej otuliłam się płaszczem. Skoro ja nie odczuwam zimna tak bardzo jak inni to co czuje Gwes, który jest cieniej ubrany?
Usłyszałam stuk. Gwes spogląda na mnie i pokazuje mi na dziurę w murze.
- Powodzenia. - szepnął cicho.
Podeszłam do dziury i uklęknęłam, aby rozmawiać z kimś twarzą w twarz, mimo, że nie widziałam osoby po drugiej stronie.
- Czy rozmawiam z kandydatem na członka? - usłyszałam. Poczułam mrowienie na skórze. Głos nie był zimny, był przyjazny, ale stanowczy.
- Tak jest.
- W takim razie podaj imię, nazwisko, powiedz, jak cię nazywają, ile czasu spędziłaś w strefie.
Przełknęłam nerwowo ślinę. Czułam się tak, jak na spowiedzi.
- Nazywam się Sara Noavel. Tutaj nazywają mnie Sarara. To już ósmy miesiąc, odkąd tu jestem.
Usłyszałam skrobanie długopisu. Czyli to zapisywał. Minęło parę minut, a odezwał się znowu.
- Teraz opisz swoją moc i pracę, jaką wykonujesz w strefie.
- Mam moc lodu. Żeby najdokładniej ją opisać, potrzebowałabym dużo czasu. Po prostu tworzę trzy żywioły; ziemię, wodę i wiatr i mieszam je ze sobą, tworząc lód i śnieg. Co do pracy, to szpieguję dla Gwesa, zbieram informacje, robię rysunki, i tak dalej.
- A teraz Sararo... Powiedz, czy masz rodzinę poza strefą i jakiś znajomych w strefie?
Zaciskam zęby.
- Czemu ma służyć te pytanie? - spytałam grzecznie. Nie miałam ochoty odpowiadać, że z rodziny pozostałam już tylko ja.
- Członkowie Schopaz robią rzeczy, które znacznie wykraczają poza te, które robi człowiek, który pomaga członkowi organizacji. To się liczy też z tym, że będziesz wystawiona przez dłuższy czas na niebezpieczeństwo. Możesz odnieść straty. Na psychice i fizyczne. Gdyby ci się coś stało, zawiadomimy twoich znajomych i zaopiekujemy się rodziną.
- Poza strefą nie mam nikogo. - wpatruję się w podłogę. Nikt nie będzie płakał, gdy umrę. - A w strefie tylko Gwes jest moim przyjacielem. No i może jeszcze Claire, była dla mnie taka dobra...
Słyszę skrobanie długopisu po papierze.
- Masz na wpisowe? - pyta.
- Oczywiście. - Wkładam rękę do dziury i podaję komuś czterdzieści nut, zawinięte w starą szmatkę.
- To zostało już główne pytanie.
- Słucham.
- Jaki będzie z ciebie pożytek? Co możesz dać naszej organizacji?
- Ja... Będę porządnie wykonywać wszystkie misje. - tu robię pauzę, żeby pomyśleć. - Nadaję się do wszystkiego. Mogę szpiegować, śledzić, zbierać informacje, kraść dokumenty... Mogę dla Schopaz oddać nawet życie! Nie pozwolę na naszą zagładę! Będę dobrą członkinią. Porządną pracownicą. Bo zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi ze strefy ma jeszcze swoją rodzinę. Mają osoby, które na nich czekają. Dlatego jestem gotowa, by walczyć, także dla ich rodzin!
- Sararo. - przerywa mi przemówienie. - Czy byłabyś w stanie zabić człowieka, gdybym ci to polecił?
Wiem, że teraz powinnam powiedzieć melodyjnie i głośno ,,Tak!", ale...
- Jak mam być szczera, to zależy. Od powodu. Nie zabiję dla ciebie człowieka, bo ci splunął pod nogi, albo coś w ten deseń.
Usłyszałam śmiech po drugiej stronie muru.
- Niezła jesteś. Są duże szanse, że się dostaniesz. Odezwiemy się do was za dwa dni. Podamy wam ostateczną decyzję Hope`a.
- Dobrze.
Usłyszałam oddalające się kroki i szeleszczące liście po drugiej stronie.
- I?
To pytanie zadał Gwes. Dostrzegam jego ciemną sylwetkę.
- Chyba poszło dobrze. Odpowiedzą nam za dwa dni.
Gwes kładzie rękę na moich włosach i je czochra.
- Co ty robisz? - warczę, ale nie przerywam mu.
- Dobrze się spisałaś.

636 słów
<Kontynuacja wkrótce się pojawi>