Od rana czułem w głowie ogromny ból. Nie delikatne ukłucia, lecz mocne, nasilające się coraz bardziej łupanie, które nadchodziło falami i rozsadzało moją głowę od środka. Podejrzewałem, że był to skutek badań jakie przeprowadzono na mnie poprzedniego dnia, jednak całkowitej pewności mieć nie mogłem.
Jedną dłoń podparłem o skroń, a drugą zanurzyłem łyżkę w galaretowatej brei, którą tutaj nasi strażnicy śmią nazywać zupą. Moim zdaniem określenie to jest kłamstwem i obrazą dla wszystkich zup, mniej lub bardziej dobrych. Dlatego po prostu nazywam to szlamem, bo jest tak ohydne, że ledwo da się przełknąć. Niestety jeżeli dzisiaj nie zjadłbym tego świństwa chodziłbym głodny i nikt, zwłaszcza strażnicy, by się nade mną nie zlitował. Z tego powodu przemogłem obrzydzenie i pozwoliłem niezidentyfikowanym, gumowatym kawałkom czegoś, co chyba miało być jakimś warzywem powoli spłynąć w głąb mojego gardła. Jakimś cudem przemogłem odruch wymiotny i przełknąłem całą porcję. Gorzej już być nie mogło. Stwierdziłem w myślach mając na języku smak owego dania i czując zbliżającą się, kolejną falę bólu. Zamknąłem na parę chwil oczy, czekając aż odejdzie, po czym nabrałem kolejną łyżkę. Uniosłem wzrok znad ciemno-zielonej cieczy i spojrzałem w oczy siedzącego naprzeciwko współwięźnia, który szybko opuścił głowę. Westchnąłem i ponownie spojrzałem na jedzenie, nie tając nienawiści w moim wzroku. Przez parę chwil toczyłem ze sobą wewnętrzną walkę czy wziąć kolejną porcję do ust czy rzucić tym przez Bunkier Dzienny, lecz ostatecznie zdecydowałem się na pierwszą opcję. Gdyby chociaż dobre żarcie dawali.
Łyżka za łyżką i jakoś udało mi się opróżnić połowę talerza. Jednak po takim wyczynie mój żołądek buntował się jak wzburzone morze i za każdym razem kiedy moje spojrzenie lądowało na cieczy czułem jego niechęć jeszcze bardziej, dlatego postanowiłem nie przejmować tym, że do jutra będę głodny i rzucić ten szlam w cholerę. Miałem tylko nadzieję, że jutro zaserwują jakieś mięso.
Po części jako oznaka wzburzenia i buntu, po części zaś przez ponowny atak bólu głowy, który był tak silny, że chciało mi się wyć zostawiłem talerz z niedokończonym jedzeniem na stole i mocno podpierając się o stół wstałem z miejsca. Kątem oka zauważyłem jak strażnik stojący przy drzwiach patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami, ale olałem go. Reszta osób w pomieszczeniu miała mnie gdzieś i albo pałaszowała "zupę" albo odnosiła talerze do miejsca, z którego widać było pomarszczone ręce jakiejś kobiety, która zmywała naczynia w głębi zakrytej ścianą kuchni.
Z jedną dłonią przyciśniętą do skroni i drugą opierającą się o ścianę podążyłem szybkim krokiem w stronę przejścia do Bunkra Nocnego, oddychając ciężko i mając wrażenie jakbym miał sie zaraz przewrócić. Łupanie nasiliło się już tak bardzo, że chciałem krzyknąć, ale postanowiłem tego nie robić, aby nie przyciągać uwagi. To nie był zwykły ból głowy i ja to wiedziałem. Niestety, nic z tym faktem uczynić nie mogłem, jedynie mieć nadzieję, że wkrótce przejdzie.
Wpadłem jak burza w przyjemny półmrok Bunkra Nocnego i rzuciłem się w stronę mojego łóżka, prawie nie zwracając uwagi na mijane pod drodze przedmioty i meble. W pewnym momencie wydawało mi się, że usłyszałem jakiś wysoki, cichy dźwięk. Przystanąłem na parę chwil i pobierznie sie rozejrzałem, lecz kiedy nic szczególnego nie przykuło mojej uwagi postanowiłem póki co to olać, bo zaczynałem widzieć kolorowe mroczki przed oczami. Kiedy w końcu dotarłem do mojego celu upadłem na białą kołdrę jak worek ziemniaków i złapałem sie za głowę, podkurczając kolana, sycząc cicho przez zęby. Weź się w garść, gorsze rzeczy przeszedłeś. No niby tak, jednak wielkim pocieszeniem to nie było.
Ból już nie nadchodził falami, lecz rozlewał się nieustannie, nie dając czasu na wytchnienie. Przekręciłem się na druga stronę, ciagle mając twarz w dłoniach i starając się wyrównać przyspieszony oddech, jednocześnie skupiając się na dochodzących z sąsiedniego pomieszczenia słabych odgłosach. Wtem coś zabrzęczało i był to odgłos zbyt głośny, aby można było uznać, że dobiega zza ściany. Odsunąłem więc palce i powoli otworzyłem oczy. Całe szczęście mroczki i inne flanele na długo nie zagościły za moimi powiekami, dlatego widziałem już bez jakiegoś wiekszego problemu. Rozejrzałem się, jednak gdy niczego nie zobaczyłem, zdecydowałem podnieść się do pozycji siedzącej. Tutaj ktoś jest. Tylko po co się kryje?
Bardzo ostrożnie usiadłem na łóżku, krzywiąc sie nieznacznie i sycząc po raz kolejny. Niech tych naukowców licho porwie. Ich i całe to koszmarne miejsce.
Ponownie przesunąłem wzrokiem po pomieszczeniu. W pewnym momencie dostrzegłem kawałek błekitu za zasłaniającą go kołdrą i bladą, małą twarzyczkę okoloną długimi, brązowymi włosami, która na próżno próbowała przylgnąć do ziemi i chować się za zwisającą pościelą.
-Widzę cię.- powiedziałem cicho i z bólem w głosie, jednak wystarczająco głośno, aby dziewczyna mnie usłyszała, mimo to nie wyszła spod łóżka, tylko jeszcze bardziej próbowała się spłaszczyć.
-Jesteś pod łóżkiem, masz brazowe włosy i niebieskie ubranie. Nie musisz się chować.- dziewczyna podniosła głowę znad podłogi i pomimo odległości zobaczyłem jak się we mnie wpatruje.
-Nic ci nie zrobię, obiecuję. Ale jak chcesz tam leżeć pośród kurzu, to twój wybór.- przez chwilę jeszcze pozostawała w tej samej pozycji, jednak po parunastu sekundach ostrożnie i powoli wyszła spod łóżka, patrząc na mnie nieufnie. Przez chwilę gapiłem się na nią bez słowa, mając przed oczami sylwetkę mojej siostry.
-Jesteś nowa.- westchnąłem.- Te dranie przegięły. Zabieranie tutaj niewinnego dziecka i niszczenie jego życia jest po prostu barbarzyńskie.- warknąłem gniewnie, ale zaraz złapałem się za głowę i zamilkłem przymykając powieki. Czułem się po prostu okropnie.
<Rin? Wybacz, że opo mało wnosi do akcji, ale nie mam pomysłu :/>
<875 słów>