czwartek, 26 grudnia 2019

W1; Temat: CZŁONKOWIE SCHOPAZ, cz. 3

13 luty, czwartek, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary

A więc od dziś jestem Pucha. Należę do Pahile Kisati. Jestem z siebie dumna. Wreszcie dołączyłam do opozycji!
Ale muszę być ostrożna, gdy będę wykonywać swoje zadanie. Szczelniej owinęłam się kołdrą. Od kiedy Gwes odszedł, minęła bita godzina. To oznacza, że mogę jeszcze sobie pospać z dwie godziny.
Nie udało mi się zasnąć.
Koło siódmej rano usłyszałam pięć waleń w ścianę. Nagle zapaliło się światło, boleśnie rażąc oczy. Od teraz każdy ma piętnaście minut do apelu. Dookoła mnie ludzie powoli wstawają ze swoich łóżek. Wszędzie słychać pomruki niezadowolenia.
Co o mojej misji, już wszystko obmyśliłam. Po apelu będę musiała ją zlokalizować, jednak samą misję będę wykonywać po obiedzie. Gościu z apelu będzie miał ją w rękach, kiedy będzie czytać dzisiejsze eksperymenty. Jednak gdzie karta trafi potem?
+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
- Nie ma żadnych ogłoszeń. Możemy od razu przejść do eksperymentów zaplanowanych na dzisiaj. - rzekł strażnik i spojrzał w kartę eksperymentów.
- Dann Welington ma być gotowy na 16:00. - widzę, jak przesuwa palcem po nazwiskach w dół. Nagle jednak znów znalazł się na samej górze. Tak, jakby o czymś zapomniał. - Aaaa... Jeszcze Sara Noavel. Idziesz od razu po apelu, więc po zbiórce zostań na dworze.
Otworzyłam buzię ze zdziwienia. Tak nagle??
- Oookej. - wyjąkałam.
- Reszta może się już udać do bunkra dziennego.
Wszyscy rozpoczęli swój smętny pochód do bunkra, mijając mnie. Tylko Gwes położył mi rękę na ramieniu na chwilę, żeby dodać mi otuchy. Nie spojrzał na mnie. Nic nie powiedział.
Minęło pięć minut. Stałam sama na dworze. Intensywnie padał śnieg, więc moje kalosze były już po kostki w błotku z roztopionego, wymieszanego z ziemią. Obracam się dookoła. Moja pierwsza zima w strefie.
Widzę nasz bunkier nocny. Na dachu było już z pół metra warstwy śniegu i dyndały z niego dziesięciocentymetrowe sople. Podobnie jak w bunkrach jeden, dwa i trzy, czyli tych, których mogłam teraz zobaczyć z podwórka. Drzewa, które rosły na podwórku stały się ośnieżonymi szkieletami, i cała trawa wyłożona była białym puchem. Lubiłam zimę. Nawet przez kilka chwil chciałam się uśmiechnąć, bo gdy patrzę na padający śnieg, jestem taka szczęśliwa. Jednak mój wzrok natrafił na bliznę na ręce. Ciemną, paskudną bliznę. Zaciskam usta w wąską krechę. Tu nigdy nie zaznam spokoju. Nawet śnieg nie poprawi mojego nastroju, bo w tym miejscu zawsze będę niewolnicą. Dziwakiem spisanym na straty przez społeczeństwo. Zaciskam pięści.
- Obiecuję sobie. - rzekłam do siebie. - W następną zimę będę wolna.
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
Przyszła po mnie bursztynowa agentka, Via. To ta, co kiedyś wyprowadzała mnie na spacery za dobre sprawowanie. Zaprowadziła mnie do Isaac`a. Gdy tylko weszłam do pomieszczenia, kazał mi wypić jakiś obrzydliwy napój i położyć się na fotelu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, kiedy zniknął za drzwiami. Agentka Via zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Na stole leżało masę igieł z jakimiś substancjami. Przejeżdżałam od jednej do drugiej wzrokiem, kiedy poczułam, że moje serce zaczęło bić szybciej i miałam zawroty głowy. Słyszałam i widziałam to, co się dookoła mnie dzieje, ale nie kontaktowałam. To pewnie jakiś narkotyk.
Isaac wrócił i spojrzał na mnie. Podszedł do mnie i uderzył mnie w twarz z liścia. Nie zareagowałam, bo byłam też lekko sparaliżowana.
- Zaczęło działać. - usłyszałam. - A więc, posłuchaj mnie. Chyba, że nie chcesz znać przebiegu doświadczenia. W lewą rękę wszczepimy ci specjalną mieszankę bakterii. Sprawią one, że większość twoich komórek stanie się takich, jak u zwykłych ludzi. Utracisz moc w lewej ręce.
Jestem pewna, że widział w moich oczach strach.
- Ale to nie wszystko. Potem usuniemy pozostałości zmodyfikowanych komórek. Następnie zrobimy ci drugi zastrzyk, który ma spowodować to, że twoje komórki będą podobne do pierwotnych, jednakże będą obdarzone większą odpornością na ogień i prąd. Gdy to się uda, następnym razem zrobimy ci operację na skale całego twojego ciała. Gdy wszystko pójdzie dobrze, już za miesiąc twoje komórki zostaną sprzedane za miliony dolarów. Niestety jednak te wszystkie czynności; sprowadzenie twoich komórek do normalności, a potem przywrócenie unikatowych cech bez wad, są one bardzo niebezpieczne i ryzykowne. Ale czego to się nie robi dla pieniędzy, nieprawdaż? No, zaczynamy.
+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
Zgrzyt otwieranych drzwi. Wchodzę do bunkra. Mam lewą rękę owiniętą bandażem aż do łokcia. Czy oni zamierzają mi na finiszu uciąć palca, lub, co gorsza, całą rękę?!


słów: 687

środa, 18 grudnia 2019

W1; Temat: CZŁONKOWIE SCHOPAZ, cz. 2

13 luty, czwartek, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary


Obudziło mnie skrzypienie mojego łóżka. Otworzyłam szeroko oczy i ujrzałam Gwesa, siedzącego na skrawku mojego łóżka. Gdy zobaczył, że już nie śpię, uśmiechnął mnie i zaczął czochrać mi włosy. Lubię, gdy Gwes się do mnie uśmiecha. Ale nie lubię, gdy bawi się moimi włosami.
- Mam wrażenie, że jest koło czwartej. - mówię i lekko odpycham jego rękę. - Czego ode mnie chcesz? Albo inaczej... Dostałeś wiadomość?
Kiwa głową.
- I? - pytam go. On tylko uśmiecha się do mnie tajemniczo.
- No mów, człowieku! - warknęłam cicho.
- Dostałaś się. - powiedział Maverick. - Przydzielili cię również do mnie. Jesteś już trzecią moją podwładną.
- A co to właściwie znaczy? - wymamrotałam. - Znaczy... Zawsze wiedziałam, że oprócz mnie, kilka osób również wykonuje twoje zadania. Ale jak będą wyglądały misje i nasze życie tutaj?
- Otóż... Raz w miesiącu, o określonej godzinie i dniu, widuję się z podwładną Louisa. Wołają na nią Abi. - mówił bardzo, bardzo cichym i głębokim głosem. Uśmiech, który u niego widziałam, zniknął tak szybko, jak się pojawił. - Podczas takiego spotkania, daję Abi raporty z danego miesiąca. Ona podaje mi kartkę z zaszyfrowanymi informacjami. Jakie misje będą w danym miesiącu, kto, jak i po co. Pod koniec, podaje mi nową datę i godzinę następnego spotkania. Tak, by ciągle były inne.
Jeżeli chodzi o nas... Takie jednostki, co mają lidera i podwładnych, nazywają się Kisati. Nawiasem mówiąc, to po pendżabsku. Ja jestem Sira, głową i liderem Kisati. Posiadam trzy Pucha, czyli tak zwane ogony. Rozkazy z zewnątrz docierają do każdego Sira, a oni przekazują zadania swoim Pucha i kontrolują ich pracę. Na terenie strefy funkcjonują dwie Kisati. My jesteśmy jedną z nich. Oprócz nas, jest jeszcze grupa, która ma dwa Pucha. Czyli to my jesteśmy obecnie większą Kisati. Nadążasz?
Kiwam głową. Od nadmiaru informacji chce mi się spać.
- Tak, tak. Grupa to Kisati. Liderzy to Sira, a podwładni to Pucha. A, właśnie, mam pytanie. W zasadzie dwa.
- Chm?
- Czy wolno nam tak sobie o tym rozmawiać? W sensie kamera...
- Wyłączyli ją. Doszli do wniosku, że koszta są za duże, a poza tym, nie mogą uchwycić z niej poszczególnej rozmowy. Będą ją ściągać dziś w porze obiadowej.
- Łooo, ty naprawdę jesteś dobrze doinformowany!
- Przez Pucha. - kiwnął głową. - A drugie pytanie?
- Nazywacie jakoś poszczególne... Jak to tam było... Kisaki?
- Kisati - poprawił mnie. - Owszem, trzeba je jakoś rozróżniać. My jesteśmy Pahile Kisati, a ci drudzy to... Duja Kisati. Ale najlepsze jest to, że nie wiemy, kto należy do drugiej. A oni nie wiedzą kto dokładnie należy do Pahile. Znamy tylko nazwy i liczebność. Również Pucha nie powinni wiedzieć o tożsamości innych Pucha, nawet z tej samej Kisati.
- To dobry pomysł. Gdy nie daj boże, ktoś zostanie złapany, nie wyda kolegów. Ale... Może wydać lidera. Albo jednak nie bardzo dobry pomysł, bo lider może wydać wszystkich...
- Dlatego na Sira wybierane są najbardziej zaufane osoby. Teraz już rozumiesz wszystko?
- Tak.
Gwes ZNOWU czochra moje włosy i się uśmiecha.
- To świetnie! Teraz przejdziemy do twoich obowiązków, jako Pucha.
Ściągam jego rękę z mojej głowy.
- SŁUCHAM. - warknęłam szorstko, nadal zirytowana.
- Będziesz musiała mnie zawsze słuchać i wykonywać moje polecania. W najbliższym czasie ukradniesz spis doświadczeń z tego miesiąca, wszystko przepiszesz i będziesz pilnować terminów.
- To znaczy? - pytam, nie bardzo rozumiejąc.
- Będziesz ostrzegała ludzi kilka dni wstecz, aby mogli się do tego przygotować i pożegnać z innymi.
- Ale przecież codziennie na apelu mówią o doświadczeniach w danym dniu. Mają sporo czasu, żeby...
- Sararo. - przerwał mi Gwes. - Od kogo chciałabyś usłyszeć wyrok śmierci? Od współcierpiącej i współczującej ci, koleżanki kilka dni wcześniej, czy kilka godzin przed, z ust strażnika, który ma w dupie twoją śmierć?
- Ale przecież... Nieczęsto ludzie giną podczas eksperymentów.
- Nic nie wiadomo. Wszystko może się zdarzyć. Zajmiesz się tym na jakiś czas?
- Owszem, Sira. - uśmiecham się.
- Dobra, to wracam do łóżka. - Na dowiedzenia jego ręka podążyła w stronę moich włosów, ale zatrzymałam jego rękę kilka centymetrów przed nimi, łapiąc go za nadgarstek.
- A właściwie, czemu tak lubisz macać moje włosy? - warczę.
- Po prostu robiłem to, jak tu leżałaś, ranna i nieprzytomna. Wtedy odkryłem, jak bardzo mięciutkie są. - wyszczerzył się do mnie.
- WON!- warknęłam, a on zaśmiał się cicho i pognał do swojego łóżka.

<685 słów>
<E, nie zabij mnie za te czochranie:D Pamiętasz chyba naszą rozmowę>

niedziela, 8 grudnia 2019

W1; Temat: CZŁONKOWIE SCHOPAZ, cz. 1

11 luty, wtorek, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary

Blask księżyca odsłonił dwie sylwetki poruszające się w mroku cieni bunkrów. Jedna była wysoka, a druga nieco niższa, zgrabniejsza. Obie postacie miały długie płaszcze. Było po drugiej w nocy, jak postacie znikły pola widoczności.

W życiu się tak nie stresowałam. A jeśli nie spodobam się Louisowi? 
Gwes zaprowadził mnie do dalszej części podwórza. Była ona o wiele starsza niż ta wcześniejsza. Stanęliśmy przy kamiennym murze. Nie miałam pojęcia, gdzie mnie prowadził. 
Gwes schylił się i wyciągnął z muru obluzowaną cegłę. Dostrzegłam mrok po drugiej stronie. 
- Teraz będziemy czekać. - powiedział do mnie. Usiedliśmy na śniegu. Dotarło do mnie, jak bardzo było mi zimno. Mocniej otuliłam się płaszczem. Skoro ja nie odczuwam zimna tak bardzo jak inni to co czuje Gwes, który jest cieniej ubrany?
Usłyszałam stuk. Gwes spogląda na mnie i pokazuje mi na dziurę w murze.
- Powodzenia. - szepnął cicho.
Podeszłam do dziury i uklęknęłam, aby rozmawiać z kimś twarzą w twarz, mimo, że nie widziałam osoby po drugiej stronie.
- Czy rozmawiam z kandydatem na członka? - usłyszałam. Poczułam mrowienie na skórze. Głos nie był zimny, był przyjazny, ale stanowczy.
- Tak jest.
- W takim razie podaj imię, nazwisko, powiedz, jak cię nazywają, ile czasu spędziłaś w strefie.
Przełknęłam nerwowo ślinę. Czułam się tak, jak na spowiedzi.
- Nazywam się Sara Noavel. Tutaj nazywają mnie Sarara. To już ósmy miesiąc, odkąd tu jestem.
Usłyszałam skrobanie długopisu. Czyli to zapisywał. Minęło parę minut, a odezwał się znowu.
- Teraz opisz swoją moc i pracę, jaką wykonujesz w strefie.
- Mam moc lodu. Żeby najdokładniej ją opisać, potrzebowałabym dużo czasu. Po prostu tworzę trzy żywioły; ziemię, wodę i wiatr i mieszam je ze sobą, tworząc lód i śnieg. Co do pracy, to szpieguję dla Gwesa, zbieram informacje, robię rysunki, i tak dalej.
- A teraz Sararo... Powiedz, czy masz rodzinę poza strefą i jakiś znajomych w strefie?
Zaciskam zęby.
- Czemu ma służyć te pytanie? - spytałam grzecznie. Nie miałam ochoty odpowiadać, że z rodziny pozostałam już tylko ja.
- Członkowie Schopaz robią rzeczy, które znacznie wykraczają poza te, które robi człowiek, który pomaga członkowi organizacji. To się liczy też z tym, że będziesz wystawiona przez dłuższy czas na niebezpieczeństwo. Możesz odnieść straty. Na psychice i fizyczne. Gdyby ci się coś stało, zawiadomimy twoich znajomych i zaopiekujemy się rodziną.
- Poza strefą nie mam nikogo. - wpatruję się w podłogę. Nikt nie będzie płakał, gdy umrę. - A w strefie tylko Gwes jest moim przyjacielem. No i może jeszcze Claire, była dla mnie taka dobra...
Słyszę skrobanie długopisu po papierze.
- Masz na wpisowe? - pyta.
- Oczywiście. - Wkładam rękę do dziury i podaję komuś czterdzieści nut, zawinięte w starą szmatkę.
- To zostało już główne pytanie.
- Słucham.
- Jaki będzie z ciebie pożytek? Co możesz dać naszej organizacji?
- Ja... Będę porządnie wykonywać wszystkie misje. - tu robię pauzę, żeby pomyśleć. - Nadaję się do wszystkiego. Mogę szpiegować, śledzić, zbierać informacje, kraść dokumenty... Mogę dla Schopaz oddać nawet życie! Nie pozwolę na naszą zagładę! Będę dobrą członkinią. Porządną pracownicą. Bo zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi ze strefy ma jeszcze swoją rodzinę. Mają osoby, które na nich czekają. Dlatego jestem gotowa, by walczyć, także dla ich rodzin!
- Sararo. - przerywa mi przemówienie. - Czy byłabyś w stanie zabić człowieka, gdybym ci to polecił?
Wiem, że teraz powinnam powiedzieć melodyjnie i głośno ,,Tak!", ale...
- Jak mam być szczera, to zależy. Od powodu. Nie zabiję dla ciebie człowieka, bo ci splunął pod nogi, albo coś w ten deseń.
Usłyszałam śmiech po drugiej stronie muru.
- Niezła jesteś. Są duże szanse, że się dostaniesz. Odezwiemy się do was za dwa dni. Podamy wam ostateczną decyzję Hope`a.
- Dobrze.
Usłyszałam oddalające się kroki i szeleszczące liście po drugiej stronie.
- I?
To pytanie zadał Gwes. Dostrzegam jego ciemną sylwetkę.
- Chyba poszło dobrze. Odpowiedzą nam za dwa dni.
Gwes kładzie rękę na moich włosach i je czochra.
- Co ty robisz? - warczę, ale nie przerywam mu.
- Dobrze się spisałaś.

636 słów
<Kontynuacja wkrótce się pojawi>