piątek, 28 lutego 2020

W1; Temat: Pomogę za wszelką cenę, cz. 1

15 luty, sobota, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary

- Sararo. - usłyszałam cichy i stanowczy głos. Otworzyłam oczy. Leżałam na moim łóżku. Co było totalnie dziwne, nie pamiętałam nic od wczorajszej kolacji. Strasznie bolał mnie lewy bok głosy. Zobaczyłam na de mną twarz Gwesa. Wyrażała ona... Zawód?
Chciałam usiąść, ale nie mogłam. Tak, jakby... Spuszczam wzrok na moje ciało. Miałam związane ręce i nogi sznurem zrobionym z prześcieradła.
- Gwes, co do...
- Nic nie mów. - powiedział krótko. - Wiesz, co narobiłaś?
Nastaje długa niezręczna cisza.
- Wyjaśnij mi, co się stało! - warknęłam. - Co takiego zrobiłam?!
- Nic nie pamiętasz, co? W czasie wieczornej toalety rzuciłaś się na Saxona i zrobiłaś straszny raban. Nie wiem jak, ale skatowałaś go, tak, że krwawił. Strażnicy weszli w tej samej chwili, kiedy cię ogłuszyłem. Powiedzieli, że przez twoje zachowanie ukarają jedną osobę. Zabrali Claire.
Wpatruję się w niego osłupiała. Czy ja... Zdradziłam więźniów? Claire?
- Gwes, to nie byłam ja. To nie ja. Znasz mnie! Nigdy nie zrobiłabym czegoś na niekorzyść innych.
- Nie wiem co się z tobą działo. Ale muszę powiadomić o tym Abi. I wiesz mi, za to cię wywalą. Pozbywają się Pucha, którzy sprawiają problemy.
Nie. Nie. Tylko nie to. Tak starałam się, żeby tu dostać!
- Gwes, byłam wtedy pod wpływem jakichś substancji! - krzyczę. - Isaac musiał mi podstępem podsunąć psychotrop!
Spogląda na mnie smutno i z rozczarowaniem.
- Co z Claire?
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
Gdy wymykam się z bunkra, jest już późno. Ja tak nie mogę. Poczułam na swojej skórze przyjemny powiew chłodu. Na zewnątrz powitały mnie egipskie ciemności.
Idę w stronę centrum eksperymentalnego. Gdy strażnicy mnie dostrzegają, jeden podbiega do mnie i mocno zaciska rękę na moim ramieniu.
- Co tu robisz o tej porze? Wracaj o bunkra! - krzyknął do mnie. - Masz trzy sekundy na powrót i to sprintem, albo prowadzę cię do Icaaca.
- Zrób to! - warknęłam odważnie. - To ja zawiniłam wczoraj i to ja poniosę karę. Nie Claire. Ją zostawcie.
Strażnik zaczyna się śmiać.
- Nie tobie o tym decydować, ale skoro tak prosisz. - popycha mnie w stronę ściany bunkra. Zeszliśmy z pasma oświetlenia i widoczności. Strażnik dociska mnie do ściany całym ciałem.
To co, przerażało mnie w nim najbardziej, to zarysy jego oczu. Czułam, że czai się w nich obłęd i pożądanie. Próbowałam odepchnąć gościa, a nawet zamachnęłam się, żeby kopnąć go w krocze, ale on złapał moją nogę pod kolanem. Kiedy zbliżał twarz do mojej, ja ostro szarpnęłam głową w prawo.
- Aleś ty nieśmiała. - Chwycił mnie pod brodę i obrócił mi głowę.
- Sean, co ty tyle tam z nią robisz? Pamiętaj, że nie możemy gwałcić tych odmieńców. - usłyszałam z oddali.
- Spokojnie. Już skończyłem. - odkleja się ode mnie. Wstrząsają mną dreszcze obrzydzenia. Gość, zwany Seanem, chwycił mnie za ramię. Zbliża usta do mojego ucha.
- Dokończymy innym razem. - szepnął mi na ucho. Odskoczyłam od niego obrzydzona.
Poprowadził mnie w stronę bunkrów i pozostawił pod drzwiami. Nadal byłam w głębokim szoku.
On tylko dotknął moich włosów tak, jak to robił Gwes.
- Zobaczymy się później, królowo śniegu. Mam nadzieję, że następnym razem uda mi się ciebie trochę... Rozpuścić? - zaśmiał się cicho i paskudnie.
Sean odszedł w ciemność, a ja zniknęłam w bunkrze, totalnie zapominając, po co poszłam z własnej woli do centrum eksperymentalnego.
......................................................................................................................
Była trzecia w nocy, a ja cicho płakałam.
Tak to wyglądało. Chlipnęłam cicho w poduszkę.
Przypomniałam sobie szachy. Kiedyś, tata nauczył mnie w nie grać. Są dwie armie. Tak jak dwie strony tutaj.  Czarne J.D.S.O. i białe Szhopaz. Ja zostałam postawiona na planszę kilka tygodni temu. A teraz czarny pionek zmiótł mnie z planszy nawet nie wiedząc, że nie byłam zwykłym pionkiem. To mnie dobiło bardziej.
Przez Isaaca zostanę wydalona ze Schopaz, bo ,,robiłam zamieszanie", którego tak naprawdę... Nie robiłam. To było takie flustrujące! Jednak mimo tej całej załamki poczułam w sobie nową siłę. Przeze mnie Claire została porwana. Mam obowiązek jej pomóc. Wycieram rękawem mokre oczy i zakładam buty. Mam kilka godzin, aby namówić strażników, aby wpuścili mnie do środka. Mam gdzieś, co zrobi mi Sean. Uratuję Claire  i zostanę w Schopaz.
Uśmiechnęłam się smutno. W myślach to brzmiało jak bajka. Zaraz zderzę się z rzeczywistością.
Ale nagle coś świta mi w głowie. Weszłam do bunkra dziennego i zabrałam wielkie, żelazne nożyce. No tak. Muszę się okaleczyć, żeby strażnicy pozwolili mi tam wejść. Jestem przecież dla nich zbyt cenna, zwłaszcza, że jeszcze nie wzięli ode mnie komórek na sprzedaż.
Przez chwilę zastanawiałam się, co sobie zrobić, tak, żeby wyglądało strasznie, ale bym zachowała przytomność.
Podjęłam decyzję, że okaleczę sobie twarz. Ręce mi dygotały, kiedy przykładałam ostrze do policzka. Poczułam na skórze zimny metal. Zaraz będzie bolało. I gdy już mam się zranić, słyszę głos za sobą.
- Nie rób tego.

sobota, 1 lutego 2020

W1; Temat: CZŁONKOWIE SCHOPAZ, cz. 5

14 luty, piątek, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary

Jak zwykle obudziło mnie walenie w rurę i gwałtownie zapalenie światła. Zmrużyłam oczy i wcisnęłam twarz w poduszkę. Wokół mnie słyszałam odgłosy rozmów, skrzypienie łóżek i kroki.
Nagle poczułam wilgoć. Uniosłam koc i prawie krzyknęłam. Całe moje łóżko było we krwi, wliczając spodnie i koszulę nocną. Przez pięć minut siedziałam w totalnym bezruchu, bo nie wiedziałam, co robić, ale potem zdjęłam spodnie i pobiegłam o części łazienkowej.
Poczułam wstyd, bo czułam, że moi znajomi odprowadzają mnie wzrokiem i zapewne zauważyli już plamę krwi na mojej koszuli nocnej. Na policzki wyskoczyły mi czerwone rumieńce wstydu, kiedy zaczęłam spierać krew z koszuli nocnej, bo wszystkie dziewczyny patrzyły się na mnie z ciekawością i niemałym rozbawieniem.
- Hej, hej. - usłyszałam za sobą głos.
Podskoczyłam z zaskoczenia i gwałtownie się odwróciłam. Zobaczyłam znajome, rude, włosy.
Claire stała przy mnie. Miała rozkopane włosy po śnie, wygniecioną koszulę nocną i uśmiech rozbawienia na twarzy. W rękach trzymała ciemne ubranie. Wcisnęła mi je w wolną rękę, nadal mokrą od wody.
- Obawiam się, że nie masz innych gatków niż te zakrwawione.
Krzywię się, kiedy rozwijam spodnie i dziękuję jej skinieniem głowy. Założyłam je i wróciłam do swojego łóżka, gdzie włożyłam swoją koszulę. Nawet nie zdążyłam sama się umyć, gdy musieliśmy już wychodzić.
Wyszliśmy na dwór i jak zwykle ustawiliśmy się w dwurzędzie. Dziś stałam z Gwesem.
Szef od straży od razu przeszedł do wyczytywania eksperymentów na dzisiaj. Okazało się, że tylko ja mam dziś eksperyment. Będę miała przywracaną moc w ręce. Wiem, że wczoraj w nocy przepisywałam listę i powinnam zauważyć, że na niej byłam, ale wtedy rozmawiałam jednocześnie z Claire i musiało mnie to nieco rozkojarzyć.
- Po śniadaniu ktoś po ciebie przyjdzie. - powiedział mi i machnął nam ręką na znak, że już skończył i możemy wracać.
- Dobrze, że biorą mnie po śniadaniu. - powiedziałam do Gwesa, który szedł ze mną krok w krok. - Będę mogła coś zjeść. Bardzo zgłodniałam od wczoraj.
Rzuca mi wesołe spojrzenie.
- Nie spodziewałem się, że pójdziesz po tą listę w nocy. - szepnął mi do ucha, gdy wchodziliśmy do bunkra. - Ale to dobrze. Nabrałaś trochę doświadczenia w nocnych eskapadach. Naprawdę jestem zadowolony, że to zrobiłaś i nie zostałaś złapana na gorącym uczynku.
Prycham i przystaję. Gwes też.
Pozostali mijają nas i wchodzą do bunkra dziennego na śniadanie.
- Jestem twoją Pucha. - powiedziałam cicho. - I chcę być przydatna Schopaz. Nie mogłam sobie pozwolić na zawalenie takiej łatwej misji.
- Cieszę się. Ale na razie nie szarżuj zbytnio. - idziemy wolnym krokiem w stronę bunkra dziennego. - Na razie rób to, co ci zleciłem.
Kiwnęłam głową.
Weszliśmy do bunkra i jak zwykle skierowaliśmy się o ostatniej ławki, przy której zawsze było wolne miejsce, bo nikt nie chciał siedzieć najdalej od innych. Dookoła nas ludzie rozmawiali ze sobą, śmiali się, byli dziś wyjątkowo weseli, uśmiechali się do siebie.
Ja też chciałam się uśmiechnąć, ale nie mogłam. Te miejsce skutecznie toczyło moje szczęście.
Od razu podano nam śniadanie. Każdy miał na talerzu dwie kromki chleba, kostkę masła, jeden plasterek szynki, dwa sera i trzy ćwiartki pomidora. Szybciutko opróżniłam talerz i wypiłam herbatę, którą dostaliśmy do śniadania. Potem z Gwesem rozmawialiśmy przez kilka minut o Clarie, kiedy nagle drzwi za nami otworzyły się ze zgrzytem i do pomieszczenia weszła bursztynowa agentka, Via.
- Sara Noavel. Do mnie. - powiedziała zimnym głosem. Wydawała się bardziej oziębła niż zwykle. Czyżby pokłóciła się z tym swoim Jonem?
Wstaję i podchodzę do niej. Jak zwykle ma na sobie przyciemnione okulary, włosy związane w idealny kok i nieskazitelnie czyste ciuchy.
- Jestem. - mówię cicho.
Pokazuje mi gestem, żebym wyszła przed nią. Gdy wychodziła, zamknęła drzwi i wrzuciła klucz do kieszeni swojego munduru.
- Idź.
Odwracam się tyłem do niej i idę szybkim krokiem w stronę centrum eksperymentalnego. Źle się z tym czułam, bo w każdej chwili mogła mi coś zrobić. Minęliśmy wszystkie pomniejsze bunkry i po chwili stanęłam przed strażnikami, który patrzyli na mnie z mieszanką pogardy i podejrzliwości.
- Otwórz drzwi. - odrzekła Via stojąca za mną. - Dziewczyna jest ze mną.
- Oh, pani Via! - niemal krzyknął strażnik. - Już was wpuszczamy.
Drzwi się otworzyły i moim oczom ukazał się znajomy, biały korytarz. Tym razem to Via mnie wyprzedziła i kazała iść za mną. Kluczyłyśmy wśród schodów i korytarzy, aż wreszcie doszłyśmy do sali, w której miałam wczoraj zabieg usunięcia zmodyfikowanych komórek.
Gdy tylko weszłyśmy do sali, ona odeszła, zamykając drzwi na klamkę. Zostałam sama w rękach Isaac`a. Kazał mi usiąść. Zobaczyłam na stole dwie strzykawki.
- Mógłbyś mi dziś nie podawać żadnych narkotyków? - spytałam prosto z mostu. - Nie będę ci przeszkadzać.
Isaac odwraca się do mnie i uśmiecha się tajemniczo.
- Dziś to drugie to nie narkotyki, a środek przeciwbólowy. Ale skoro tak ładnie mnie poprosiłaś to od razu przejdę do rzeczy. - mówi i bierze strzykawkę z czerwonym specyfikiem.
- Czyli będzie bardzo bolało? - zrobiło mi się sucho w ustach.
Isaac był już przy mnie i trzymał mnie za ramię. Spojrzał mi w oczy.
- Jak cholera.
Nim zdążyłam zareagować, wbił mi igłę w żyłę na ręce. Poczułam ból ukłucia i nic poza tym.
Isaac odwraca się i odchodzi do stołu ze strzykawkami, gdzie kładzie pustą.
- Za kilka godzin prawdopodobnie będziesz zwijać się z bólu. Proszę, nie zakłócaj krzykiem ciszy nocnej, bo to będzie niosło za sobą pewne... Przykre konsekwencje. Dla ciebie i twoich przyjaciół.
Zaciskam zęby. Przegrałam z nim. Po cholerę się odzywałam?! Gdybym była cicho, może zapobiegłabym prawdopodobnej tragedii.
- Czekaj tu na Vię. - powiedział i wyszedł z pomieszczenia. Nie traciłam dużo czasu na myślenie. Pobiegłam do stołu ze strzykawkami i zaaplikowałam tą, rzekomo przeciwbólową. Pustą strzykawkę położyłam obok pierwszej. Odetchnęłam z ulgą. Jeżeli Isaac nie kłamał, najpewniej zapobiegłam tragedii.
__________________________________________________________

Isaac wszedł do pomieszczenia po tym, jak Via zgarnęła Sararę. Tak jak się spodziewał, dziewczyna zaaplikowała sobie ,,środek przeciwbólowy", który tak naprawdę nim nie był. Uśmiechnął się do siebie. Teraz pozostało tylko czekać na efekty.