13 luty, czwartek, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary
A więc od dziś jestem Pucha. Należę do Pahile Kisati. Jestem z siebie dumna. Wreszcie dołączyłam do opozycji!
Ale muszę być ostrożna, gdy będę wykonywać swoje zadanie. Szczelniej owinęłam się kołdrą. Od kiedy Gwes odszedł, minęła bita godzina. To oznacza, że mogę jeszcze sobie pospać z dwie godziny.
Nie udało mi się zasnąć.
Koło siódmej rano usłyszałam pięć waleń w ścianę. Nagle zapaliło się światło, boleśnie rażąc oczy. Od teraz każdy ma piętnaście minut do apelu. Dookoła mnie ludzie powoli wstawają ze swoich łóżek. Wszędzie słychać pomruki niezadowolenia.
Co o mojej misji, już wszystko obmyśliłam. Po apelu będę musiała ją zlokalizować, jednak samą misję będę wykonywać po obiedzie. Gościu z apelu będzie miał ją w rękach, kiedy będzie czytać dzisiejsze eksperymenty. Jednak gdzie karta trafi potem?
+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
- Nie ma żadnych ogłoszeń. Możemy od razu przejść do eksperymentów zaplanowanych na dzisiaj. - rzekł strażnik i spojrzał w kartę eksperymentów.
- Dann Welington ma być gotowy na 16:00. - widzę, jak przesuwa palcem po nazwiskach w dół. Nagle jednak znów znalazł się na samej górze. Tak, jakby o czymś zapomniał. - Aaaa... Jeszcze Sara Noavel. Idziesz od razu po apelu, więc po zbiórce zostań na dworze.
Otworzyłam buzię ze zdziwienia. Tak nagle??
- Oookej. - wyjąkałam.
- Reszta może się już udać do bunkra dziennego.
Wszyscy rozpoczęli swój smętny pochód do bunkra, mijając mnie. Tylko Gwes położył mi rękę na ramieniu na chwilę, żeby dodać mi otuchy. Nie spojrzał na mnie. Nic nie powiedział.
Minęło pięć minut. Stałam sama na dworze. Intensywnie padał śnieg, więc moje kalosze były już po kostki w błotku z roztopionego, wymieszanego z ziemią. Obracam się dookoła. Moja pierwsza zima w strefie.
Widzę nasz bunkier nocny. Na dachu było już z pół metra warstwy śniegu i dyndały z niego dziesięciocentymetrowe sople. Podobnie jak w bunkrach jeden, dwa i trzy, czyli tych, których mogłam teraz zobaczyć z podwórka. Drzewa, które rosły na podwórku stały się ośnieżonymi szkieletami, i cała trawa wyłożona była białym puchem. Lubiłam zimę. Nawet przez kilka chwil chciałam się uśmiechnąć, bo gdy patrzę na padający śnieg, jestem taka szczęśliwa. Jednak mój wzrok natrafił na bliznę na ręce. Ciemną, paskudną bliznę. Zaciskam usta w wąską krechę. Tu nigdy nie zaznam spokoju. Nawet śnieg nie poprawi mojego nastroju, bo w tym miejscu zawsze będę niewolnicą. Dziwakiem spisanym na straty przez społeczeństwo. Zaciskam pięści.
- Obiecuję sobie. - rzekłam do siebie. - W następną zimę będę wolna.
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
Przyszła po mnie bursztynowa agentka, Via. To ta, co kiedyś wyprowadzała mnie na spacery za dobre sprawowanie. Zaprowadziła mnie do Isaac`a. Gdy tylko weszłam do pomieszczenia, kazał mi wypić jakiś obrzydliwy napój i położyć się na fotelu. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, kiedy zniknął za drzwiami. Agentka Via zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Na stole leżało masę igieł z jakimiś substancjami. Przejeżdżałam od jednej do drugiej wzrokiem, kiedy poczułam, że moje serce zaczęło bić szybciej i miałam zawroty głowy. Słyszałam i widziałam to, co się dookoła mnie dzieje, ale nie kontaktowałam. To pewnie jakiś narkotyk.
Isaac wrócił i spojrzał na mnie. Podszedł do mnie i uderzył mnie w twarz z liścia. Nie zareagowałam, bo byłam też lekko sparaliżowana.
- Zaczęło działać. - usłyszałam. - A więc, posłuchaj mnie. Chyba, że nie chcesz znać przebiegu doświadczenia. W lewą rękę wszczepimy ci specjalną mieszankę bakterii. Sprawią one, że większość twoich komórek stanie się takich, jak u zwykłych ludzi. Utracisz moc w lewej ręce.
Jestem pewna, że widział w moich oczach strach.
- Ale to nie wszystko. Potem usuniemy pozostałości zmodyfikowanych komórek. Następnie zrobimy ci drugi zastrzyk, który ma spowodować to, że twoje komórki będą podobne do pierwotnych, jednakże będą obdarzone większą odpornością na ogień i prąd. Gdy to się uda, następnym razem zrobimy ci operację na skale całego twojego ciała. Gdy wszystko pójdzie dobrze, już za miesiąc twoje komórki zostaną sprzedane za miliony dolarów. Niestety jednak te wszystkie czynności; sprowadzenie twoich komórek do normalności, a potem przywrócenie unikatowych cech bez wad, są one bardzo niebezpieczne i ryzykowne. Ale czego to się nie robi dla pieniędzy, nieprawdaż? No, zaczynamy.
+++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
Zgrzyt otwieranych drzwi. Wchodzę do bunkra. Mam lewą rękę owiniętą bandażem aż do łokcia. Czy oni zamierzają mi na finiszu uciąć palca, lub, co gorsza, całą rękę?!
słów: 687
czwartek, 26 grudnia 2019
środa, 18 grudnia 2019
W1; Temat: CZŁONKOWIE SCHOPAZ, cz. 2
13 luty, czwartek, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary
Obudziło mnie skrzypienie mojego łóżka. Otworzyłam szeroko oczy i ujrzałam Gwesa, siedzącego na skrawku mojego łóżka. Gdy zobaczył, że już nie śpię, uśmiechnął mnie i zaczął czochrać mi włosy. Lubię, gdy Gwes się do mnie uśmiecha. Ale nie lubię, gdy bawi się moimi włosami.
- Mam wrażenie, że jest koło czwartej. - mówię i lekko odpycham jego rękę. - Czego ode mnie chcesz? Albo inaczej... Dostałeś wiadomość?
Kiwa głową.
- I? - pytam go. On tylko uśmiecha się do mnie tajemniczo.
- No mów, człowieku! - warknęłam cicho.
- Dostałaś się. - powiedział Maverick. - Przydzielili cię również do mnie. Jesteś już trzecią moją podwładną.
- A co to właściwie znaczy? - wymamrotałam. - Znaczy... Zawsze wiedziałam, że oprócz mnie, kilka osób również wykonuje twoje zadania. Ale jak będą wyglądały misje i nasze życie tutaj?
- Otóż... Raz w miesiącu, o określonej godzinie i dniu, widuję się z podwładną Louisa. Wołają na nią Abi. - mówił bardzo, bardzo cichym i głębokim głosem. Uśmiech, który u niego widziałam, zniknął tak szybko, jak się pojawił. - Podczas takiego spotkania, daję Abi raporty z danego miesiąca. Ona podaje mi kartkę z zaszyfrowanymi informacjami. Jakie misje będą w danym miesiącu, kto, jak i po co. Pod koniec, podaje mi nową datę i godzinę następnego spotkania. Tak, by ciągle były inne.
Jeżeli chodzi o nas... Takie jednostki, co mają lidera i podwładnych, nazywają się Kisati. Nawiasem mówiąc, to po pendżabsku. Ja jestem Sira, głową i liderem Kisati. Posiadam trzy Pucha, czyli tak zwane ogony. Rozkazy z zewnątrz docierają do każdego Sira, a oni przekazują zadania swoim Pucha i kontrolują ich pracę. Na terenie strefy funkcjonują dwie Kisati. My jesteśmy jedną z nich. Oprócz nas, jest jeszcze grupa, która ma dwa Pucha. Czyli to my jesteśmy obecnie większą Kisati. Nadążasz?
Kiwam głową. Od nadmiaru informacji chce mi się spać.
- Tak, tak. Grupa to Kisati. Liderzy to Sira, a podwładni to Pucha. A, właśnie, mam pytanie. W zasadzie dwa.
- Chm?
- Czy wolno nam tak sobie o tym rozmawiać? W sensie kamera...
- Wyłączyli ją. Doszli do wniosku, że koszta są za duże, a poza tym, nie mogą uchwycić z niej poszczególnej rozmowy. Będą ją ściągać dziś w porze obiadowej.
- Łooo, ty naprawdę jesteś dobrze doinformowany!
- Przez Pucha. - kiwnął głową. - A drugie pytanie?
- Nazywacie jakoś poszczególne... Jak to tam było... Kisaki?
- Kisati - poprawił mnie. - Owszem, trzeba je jakoś rozróżniać. My jesteśmy Pahile Kisati, a ci drudzy to... Duja Kisati. Ale najlepsze jest to, że nie wiemy, kto należy do drugiej. A oni nie wiedzą kto dokładnie należy do Pahile. Znamy tylko nazwy i liczebność. Również Pucha nie powinni wiedzieć o tożsamości innych Pucha, nawet z tej samej Kisati.
- To dobry pomysł. Gdy nie daj boże, ktoś zostanie złapany, nie wyda kolegów. Ale... Może wydać lidera. Albo jednak nie bardzo dobry pomysł, bo lider może wydać wszystkich...
- Dlatego na Sira wybierane są najbardziej zaufane osoby. Teraz już rozumiesz wszystko?
- Tak.
Gwes ZNOWU czochra moje włosy i się uśmiecha.
- To świetnie! Teraz przejdziemy do twoich obowiązków, jako Pucha.
Ściągam jego rękę z mojej głowy.
- SŁUCHAM. - warknęłam szorstko, nadal zirytowana.
- Będziesz musiała mnie zawsze słuchać i wykonywać moje polecania. W najbliższym czasie ukradniesz spis doświadczeń z tego miesiąca, wszystko przepiszesz i będziesz pilnować terminów.
- To znaczy? - pytam, nie bardzo rozumiejąc.
- Będziesz ostrzegała ludzi kilka dni wstecz, aby mogli się do tego przygotować i pożegnać z innymi.
- Ale przecież codziennie na apelu mówią o doświadczeniach w danym dniu. Mają sporo czasu, żeby...
- Sararo. - przerwał mi Gwes. - Od kogo chciałabyś usłyszeć wyrok śmierci? Od współcierpiącej i współczującej ci, koleżanki kilka dni wcześniej, czy kilka godzin przed, z ust strażnika, który ma w dupie twoją śmierć?
- Ale przecież... Nieczęsto ludzie giną podczas eksperymentów.
- Nic nie wiadomo. Wszystko może się zdarzyć. Zajmiesz się tym na jakiś czas?
- Owszem, Sira. - uśmiecham się.
- Dobra, to wracam do łóżka. - Na dowiedzenia jego ręka podążyła w stronę moich włosów, ale zatrzymałam jego rękę kilka centymetrów przed nimi, łapiąc go za nadgarstek.
- A właściwie, czemu tak lubisz macać moje włosy? - warczę.
- Po prostu robiłem to, jak tu leżałaś, ranna i nieprzytomna. Wtedy odkryłem, jak bardzo mięciutkie są. - wyszczerzył się do mnie.
- WON!- warknęłam, a on zaśmiał się cicho i pognał do swojego łóżka.
<685 słów>
<E, nie zabij mnie za te czochranie:D Pamiętasz chyba naszą rozmowę>
Obudziło mnie skrzypienie mojego łóżka. Otworzyłam szeroko oczy i ujrzałam Gwesa, siedzącego na skrawku mojego łóżka. Gdy zobaczył, że już nie śpię, uśmiechnął mnie i zaczął czochrać mi włosy. Lubię, gdy Gwes się do mnie uśmiecha. Ale nie lubię, gdy bawi się moimi włosami.
- Mam wrażenie, że jest koło czwartej. - mówię i lekko odpycham jego rękę. - Czego ode mnie chcesz? Albo inaczej... Dostałeś wiadomość?
Kiwa głową.
- I? - pytam go. On tylko uśmiecha się do mnie tajemniczo.
- No mów, człowieku! - warknęłam cicho.
- Dostałaś się. - powiedział Maverick. - Przydzielili cię również do mnie. Jesteś już trzecią moją podwładną.
- A co to właściwie znaczy? - wymamrotałam. - Znaczy... Zawsze wiedziałam, że oprócz mnie, kilka osób również wykonuje twoje zadania. Ale jak będą wyglądały misje i nasze życie tutaj?
- Otóż... Raz w miesiącu, o określonej godzinie i dniu, widuję się z podwładną Louisa. Wołają na nią Abi. - mówił bardzo, bardzo cichym i głębokim głosem. Uśmiech, który u niego widziałam, zniknął tak szybko, jak się pojawił. - Podczas takiego spotkania, daję Abi raporty z danego miesiąca. Ona podaje mi kartkę z zaszyfrowanymi informacjami. Jakie misje będą w danym miesiącu, kto, jak i po co. Pod koniec, podaje mi nową datę i godzinę następnego spotkania. Tak, by ciągle były inne.
Jeżeli chodzi o nas... Takie jednostki, co mają lidera i podwładnych, nazywają się Kisati. Nawiasem mówiąc, to po pendżabsku. Ja jestem Sira, głową i liderem Kisati. Posiadam trzy Pucha, czyli tak zwane ogony. Rozkazy z zewnątrz docierają do każdego Sira, a oni przekazują zadania swoim Pucha i kontrolują ich pracę. Na terenie strefy funkcjonują dwie Kisati. My jesteśmy jedną z nich. Oprócz nas, jest jeszcze grupa, która ma dwa Pucha. Czyli to my jesteśmy obecnie większą Kisati. Nadążasz?
Kiwam głową. Od nadmiaru informacji chce mi się spać.
- Tak, tak. Grupa to Kisati. Liderzy to Sira, a podwładni to Pucha. A, właśnie, mam pytanie. W zasadzie dwa.
- Chm?
- Czy wolno nam tak sobie o tym rozmawiać? W sensie kamera...
- Wyłączyli ją. Doszli do wniosku, że koszta są za duże, a poza tym, nie mogą uchwycić z niej poszczególnej rozmowy. Będą ją ściągać dziś w porze obiadowej.
- Łooo, ty naprawdę jesteś dobrze doinformowany!
- Przez Pucha. - kiwnął głową. - A drugie pytanie?
- Nazywacie jakoś poszczególne... Jak to tam było... Kisaki?
- Kisati - poprawił mnie. - Owszem, trzeba je jakoś rozróżniać. My jesteśmy Pahile Kisati, a ci drudzy to... Duja Kisati. Ale najlepsze jest to, że nie wiemy, kto należy do drugiej. A oni nie wiedzą kto dokładnie należy do Pahile. Znamy tylko nazwy i liczebność. Również Pucha nie powinni wiedzieć o tożsamości innych Pucha, nawet z tej samej Kisati.
- To dobry pomysł. Gdy nie daj boże, ktoś zostanie złapany, nie wyda kolegów. Ale... Może wydać lidera. Albo jednak nie bardzo dobry pomysł, bo lider może wydać wszystkich...
- Dlatego na Sira wybierane są najbardziej zaufane osoby. Teraz już rozumiesz wszystko?
- Tak.
Gwes ZNOWU czochra moje włosy i się uśmiecha.
- To świetnie! Teraz przejdziemy do twoich obowiązków, jako Pucha.
Ściągam jego rękę z mojej głowy.
- SŁUCHAM. - warknęłam szorstko, nadal zirytowana.
- Będziesz musiała mnie zawsze słuchać i wykonywać moje polecania. W najbliższym czasie ukradniesz spis doświadczeń z tego miesiąca, wszystko przepiszesz i będziesz pilnować terminów.
- To znaczy? - pytam, nie bardzo rozumiejąc.
- Będziesz ostrzegała ludzi kilka dni wstecz, aby mogli się do tego przygotować i pożegnać z innymi.
- Ale przecież codziennie na apelu mówią o doświadczeniach w danym dniu. Mają sporo czasu, żeby...
- Sararo. - przerwał mi Gwes. - Od kogo chciałabyś usłyszeć wyrok śmierci? Od współcierpiącej i współczującej ci, koleżanki kilka dni wcześniej, czy kilka godzin przed, z ust strażnika, który ma w dupie twoją śmierć?
- Ale przecież... Nieczęsto ludzie giną podczas eksperymentów.
- Nic nie wiadomo. Wszystko może się zdarzyć. Zajmiesz się tym na jakiś czas?
- Owszem, Sira. - uśmiecham się.
- Dobra, to wracam do łóżka. - Na dowiedzenia jego ręka podążyła w stronę moich włosów, ale zatrzymałam jego rękę kilka centymetrów przed nimi, łapiąc go za nadgarstek.
- A właściwie, czemu tak lubisz macać moje włosy? - warczę.
- Po prostu robiłem to, jak tu leżałaś, ranna i nieprzytomna. Wtedy odkryłem, jak bardzo mięciutkie są. - wyszczerzył się do mnie.
- WON!- warknęłam, a on zaśmiał się cicho i pognał do swojego łóżka.
<685 słów>
<E, nie zabij mnie za te czochranie:D Pamiętasz chyba naszą rozmowę>
niedziela, 8 grudnia 2019
W1; Temat: CZŁONKOWIE SCHOPAZ, cz. 1
11 luty, wtorek, 8 miesiąc pobytu w strefie Sary
Blask księżyca odsłonił dwie sylwetki poruszające się w mroku cieni bunkrów. Jedna była wysoka, a druga nieco niższa, zgrabniejsza. Obie postacie miały długie płaszcze. Było po drugiej w nocy, jak postacie znikły pola widoczności.
Blask księżyca odsłonił dwie sylwetki poruszające się w mroku cieni bunkrów. Jedna była wysoka, a druga nieco niższa, zgrabniejsza. Obie postacie miały długie płaszcze. Było po drugiej w nocy, jak postacie znikły pola widoczności.
W życiu się tak nie stresowałam. A jeśli nie spodobam się Louisowi?
Gwes zaprowadził mnie do dalszej części podwórza. Była ona o wiele starsza niż ta wcześniejsza. Stanęliśmy przy kamiennym murze. Nie miałam pojęcia, gdzie mnie prowadził.
Gwes schylił się i wyciągnął z muru obluzowaną cegłę. Dostrzegłam mrok po drugiej stronie.
- Teraz będziemy czekać. - powiedział do mnie. Usiedliśmy na śniegu. Dotarło do mnie, jak bardzo było mi zimno. Mocniej otuliłam się płaszczem. Skoro ja nie odczuwam zimna tak bardzo jak inni to co czuje Gwes, który jest cieniej ubrany?
Usłyszałam stuk. Gwes spogląda na mnie i pokazuje mi na dziurę w murze.
- Powodzenia. - szepnął cicho.
Podeszłam do dziury i uklęknęłam, aby rozmawiać z kimś twarzą w twarz, mimo, że nie widziałam osoby po drugiej stronie.
- Czy rozmawiam z kandydatem na członka? - usłyszałam. Poczułam mrowienie na skórze. Głos nie był zimny, był przyjazny, ale stanowczy.
- Tak jest.
- W takim razie podaj imię, nazwisko, powiedz, jak cię nazywają, ile czasu spędziłaś w strefie.
Przełknęłam nerwowo ślinę. Czułam się tak, jak na spowiedzi.
- Nazywam się Sara Noavel. Tutaj nazywają mnie Sarara. To już ósmy miesiąc, odkąd tu jestem.
Usłyszałam skrobanie długopisu. Czyli to zapisywał. Minęło parę minut, a odezwał się znowu.
- Teraz opisz swoją moc i pracę, jaką wykonujesz w strefie.
- Mam moc lodu. Żeby najdokładniej ją opisać, potrzebowałabym dużo czasu. Po prostu tworzę trzy żywioły; ziemię, wodę i wiatr i mieszam je ze sobą, tworząc lód i śnieg. Co do pracy, to szpieguję dla Gwesa, zbieram informacje, robię rysunki, i tak dalej.
- A teraz Sararo... Powiedz, czy masz rodzinę poza strefą i jakiś znajomych w strefie?
Zaciskam zęby.
- Czemu ma służyć te pytanie? - spytałam grzecznie. Nie miałam ochoty odpowiadać, że z rodziny pozostałam już tylko ja.
- Członkowie Schopaz robią rzeczy, które znacznie wykraczają poza te, które robi człowiek, który pomaga członkowi organizacji. To się liczy też z tym, że będziesz wystawiona przez dłuższy czas na niebezpieczeństwo. Możesz odnieść straty. Na psychice i fizyczne. Gdyby ci się coś stało, zawiadomimy twoich znajomych i zaopiekujemy się rodziną.
- Poza strefą nie mam nikogo. - wpatruję się w podłogę. Nikt nie będzie płakał, gdy umrę. - A w strefie tylko Gwes jest moim przyjacielem. No i może jeszcze Claire, była dla mnie taka dobra...
Słyszę skrobanie długopisu po papierze.
- Masz na wpisowe? - pyta.
- Oczywiście. - Wkładam rękę do dziury i podaję komuś czterdzieści nut, zawinięte w starą szmatkę.
- To zostało już główne pytanie.
- Słucham.
- Jaki będzie z ciebie pożytek? Co możesz dać naszej organizacji?
- Ja... Będę porządnie wykonywać wszystkie misje. - tu robię pauzę, żeby pomyśleć. - Nadaję się do wszystkiego. Mogę szpiegować, śledzić, zbierać informacje, kraść dokumenty... Mogę dla Schopaz oddać nawet życie! Nie pozwolę na naszą zagładę! Będę dobrą członkinią. Porządną pracownicą. Bo zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi ze strefy ma jeszcze swoją rodzinę. Mają osoby, które na nich czekają. Dlatego jestem gotowa, by walczyć, także dla ich rodzin!
- Sararo. - przerywa mi przemówienie. - Czy byłabyś w stanie zabić człowieka, gdybym ci to polecił?
Wiem, że teraz powinnam powiedzieć melodyjnie i głośno ,,Tak!", ale...
- Jak mam być szczera, to zależy. Od powodu. Nie zabiję dla ciebie człowieka, bo ci splunął pod nogi, albo coś w ten deseń.
Usłyszałam śmiech po drugiej stronie muru.
- Niezła jesteś. Są duże szanse, że się dostaniesz. Odezwiemy się do was za dwa dni. Podamy wam ostateczną decyzję Hope`a.
- Dobrze.
Usłyszałam oddalające się kroki i szeleszczące liście po drugiej stronie.
- I?
To pytanie zadał Gwes. Dostrzegam jego ciemną sylwetkę.
- Chyba poszło dobrze. Odpowiedzą nam za dwa dni.
Gwes kładzie rękę na moich włosach i je czochra.
- Co ty robisz? - warczę, ale nie przerywam mu.
- Dobrze się spisałaś.
636 słów
<Kontynuacja wkrótce się pojawi>
Usłyszałam stuk. Gwes spogląda na mnie i pokazuje mi na dziurę w murze.
- Powodzenia. - szepnął cicho.
Podeszłam do dziury i uklęknęłam, aby rozmawiać z kimś twarzą w twarz, mimo, że nie widziałam osoby po drugiej stronie.
- Czy rozmawiam z kandydatem na członka? - usłyszałam. Poczułam mrowienie na skórze. Głos nie był zimny, był przyjazny, ale stanowczy.
- Tak jest.
- W takim razie podaj imię, nazwisko, powiedz, jak cię nazywają, ile czasu spędziłaś w strefie.
Przełknęłam nerwowo ślinę. Czułam się tak, jak na spowiedzi.
- Nazywam się Sara Noavel. Tutaj nazywają mnie Sarara. To już ósmy miesiąc, odkąd tu jestem.
Usłyszałam skrobanie długopisu. Czyli to zapisywał. Minęło parę minut, a odezwał się znowu.
- Teraz opisz swoją moc i pracę, jaką wykonujesz w strefie.
- Mam moc lodu. Żeby najdokładniej ją opisać, potrzebowałabym dużo czasu. Po prostu tworzę trzy żywioły; ziemię, wodę i wiatr i mieszam je ze sobą, tworząc lód i śnieg. Co do pracy, to szpieguję dla Gwesa, zbieram informacje, robię rysunki, i tak dalej.
- A teraz Sararo... Powiedz, czy masz rodzinę poza strefą i jakiś znajomych w strefie?
Zaciskam zęby.
- Czemu ma służyć te pytanie? - spytałam grzecznie. Nie miałam ochoty odpowiadać, że z rodziny pozostałam już tylko ja.
- Członkowie Schopaz robią rzeczy, które znacznie wykraczają poza te, które robi człowiek, który pomaga członkowi organizacji. To się liczy też z tym, że będziesz wystawiona przez dłuższy czas na niebezpieczeństwo. Możesz odnieść straty. Na psychice i fizyczne. Gdyby ci się coś stało, zawiadomimy twoich znajomych i zaopiekujemy się rodziną.
- Poza strefą nie mam nikogo. - wpatruję się w podłogę. Nikt nie będzie płakał, gdy umrę. - A w strefie tylko Gwes jest moim przyjacielem. No i może jeszcze Claire, była dla mnie taka dobra...
Słyszę skrobanie długopisu po papierze.
- Masz na wpisowe? - pyta.
- Oczywiście. - Wkładam rękę do dziury i podaję komuś czterdzieści nut, zawinięte w starą szmatkę.
- To zostało już główne pytanie.
- Słucham.
- Jaki będzie z ciebie pożytek? Co możesz dać naszej organizacji?
- Ja... Będę porządnie wykonywać wszystkie misje. - tu robię pauzę, żeby pomyśleć. - Nadaję się do wszystkiego. Mogę szpiegować, śledzić, zbierać informacje, kraść dokumenty... Mogę dla Schopaz oddać nawet życie! Nie pozwolę na naszą zagładę! Będę dobrą członkinią. Porządną pracownicą. Bo zdaję sobie sprawę, że wielu ludzi ze strefy ma jeszcze swoją rodzinę. Mają osoby, które na nich czekają. Dlatego jestem gotowa, by walczyć, także dla ich rodzin!
- Sararo. - przerywa mi przemówienie. - Czy byłabyś w stanie zabić człowieka, gdybym ci to polecił?
Wiem, że teraz powinnam powiedzieć melodyjnie i głośno ,,Tak!", ale...
- Jak mam być szczera, to zależy. Od powodu. Nie zabiję dla ciebie człowieka, bo ci splunął pod nogi, albo coś w ten deseń.
Usłyszałam śmiech po drugiej stronie muru.
- Niezła jesteś. Są duże szanse, że się dostaniesz. Odezwiemy się do was za dwa dni. Podamy wam ostateczną decyzję Hope`a.
- Dobrze.
Usłyszałam oddalające się kroki i szeleszczące liście po drugiej stronie.
- I?
To pytanie zadał Gwes. Dostrzegam jego ciemną sylwetkę.
- Chyba poszło dobrze. Odpowiedzą nam za dwa dni.
Gwes kładzie rękę na moich włosach i je czochra.
- Co ty robisz? - warczę, ale nie przerywam mu.
- Dobrze się spisałaś.
636 słów
<Kontynuacja wkrótce się pojawi>
czwartek, 28 listopada 2019
W1; Temat: NOWA, cz. 5
18 stycznia, sobota, 7 miesiąc pobytu w strefie Sary
Dziś wyjątkowo zostaję w bunkrze nocnym podczas posiłków. Gwes od czasu do czasu daje mi coś do jedzenia. Strasznie mi się nudzi, bo jestem tam sama, podczas gdy inni spędzają czas w bunkrze dziennym. Nagle słyszę zgrzyt drzwi. Do bunkra nocnego weszła wysoka osóbka z rudymi lokami. Claire.
- Bardzo boli? - Spytała mnie. To było dość głupie pytanie. Oczywiście, że bardzo bolała. Nadal walczyłam z bólem, ale nie tak intensywnym jak na początku.
- Wytrzymuję jakoś. - wzruszam ramionami. - po co przyszłaś?
Uniosła brwi.
- A skąd taki wniosek, że coś chcę? - spytała się mnie.
- Jak ludzie tu wchodzą podczas dnia zawsze mają jakiś powód. Inaczej strażnicy by ich tu nie wpuścili.
Claire podchodzi do mnie i siada mi na łóżku.
- Chcę pogadać. Z tobą. - powiedziała, podwijając nogi do góry.
- O czym?
- O Schopaz.
Na dźwięk organizacji syczę głośno i rozglądam się wokół, czy na pewno nie ma w pomieszczeniu strażników. Wstaję z łóżka, chwytam ją zdrową ręką i ciągnę w kierunku części łazienkowej.
- Co ty ro.... - spytała mnie, podczas gdy popchnęłam ją za prysznice.
- Domyśl się. - syczę i odkręcam kran w prysznicu. Rozlega się dźwięk wody walącej o dno. - Niedawno przed twoim przybyciem zamontowano to kamerę, która nagrywa też dźwięk. - Po chwilowym zastanowieniu okręcam jeszcze trzy krany. Hałas się zwiększa. I dobrze.
- Przez to, że mam kontakty, wiem, gdzie są i jakie są kamery.
- Wiedziałam, że jesteś w to wplątana. - powiedziała Claire. - Domyśliłam się. Kontynuując, chcę dołączyć do Schopaz.
Serwuję jej jeden z moich strasznych uśmiechów. Dawno się tak nie uśmiechałam. Ale czy ona myśli, że to takie proste?
- Chyba żartujesz. Dopiero tu trafiłaś! Ja jestem tu pół roku i dopiero za trzy tygodnie uda mi się dołączyć. Trzeba mieć spore doświadczenie, kontakty, a nawet pieniądze.
Nie chcę jej zniechęcać, ale to przed nią długa droga. Ale i tak jestem zaskoczona. Mi dopiero miesiąc po pobycie tutaj udało się dowiedzieć, że jest coś takiego jak Schopaz.
- Co proponujesz? - spytała. - Proszę, doradź mi.
Wzdycham. Dociera do mnie, że woda leci stanowczo za długo.
- Znajdź Gwesa. On powie ci, co masz robić. Jest już od dwóch miesięcy członkiem Schopaz.
Pokiwała głową.
Zakręcam krany.
*******
Zbliża się wieczór i jak zwykle, wśród więźniów rozpoczyna się wieczorna rutyna. Łazienka, przebranie się, pranie ubrań i sen.
Siadam na swoim łóżku i przecieram oczy. Od mojego ostatniego posiłku trochę sobie pospałam. Sięgam ręką pod poduszkę i wyjmuję moją koszulę nocną. Przypominam sobie, co z nią zrobiłam i wzdycham. No nic, tu mogę chodzić jak żul.
Z racji tego, że moich sąsiadów po lewej nie ma, przebrałam się, stając tyłem do innych więźniów. Gdy założyłam koszulę westchnęłam drugi raz, ciężej. Nie dało się nie zauważyć obdarcia materiału, tak, że z przodu moja koszula nocna sięgała mi do połowy długości ud.
- Pomóc? - Usłyszałam znajomy głos. Odwracam się. Claire. Ma w ręce żelazne nożyce, zapewne z kuchni.
- Hm? - Nie wiem w czym. Claire podchodzi do mnie i schyla się. Obcina mi koszulę nocną tak, że na całej długości, nie tylko z przodu, są do połowy długości ud. Pasek, który ucięła, Claire sprawnie skręca i postały w ten sposób sznurek wiąże mi wokół talii.
- No. Dużo lepiej. Wzięłam nożyce, aby ostrzyc włosy, ale ty bardziej ich chyba potrzebowałaś. - zachichotała.
- Dzięki. - mówię. Dlaczego Claire była dla mnie miła? Za co?
Licznik; 544 słowa.
Temat dobiegł końca
Następny rozgrywa się 3 tyg później (w opowiadaniu).
Dziś wyjątkowo zostaję w bunkrze nocnym podczas posiłków. Gwes od czasu do czasu daje mi coś do jedzenia. Strasznie mi się nudzi, bo jestem tam sama, podczas gdy inni spędzają czas w bunkrze dziennym. Nagle słyszę zgrzyt drzwi. Do bunkra nocnego weszła wysoka osóbka z rudymi lokami. Claire.
- Bardzo boli? - Spytała mnie. To było dość głupie pytanie. Oczywiście, że bardzo bolała. Nadal walczyłam z bólem, ale nie tak intensywnym jak na początku.
- Wytrzymuję jakoś. - wzruszam ramionami. - po co przyszłaś?
Uniosła brwi.
- A skąd taki wniosek, że coś chcę? - spytała się mnie.
- Jak ludzie tu wchodzą podczas dnia zawsze mają jakiś powód. Inaczej strażnicy by ich tu nie wpuścili.
Claire podchodzi do mnie i siada mi na łóżku.
- Chcę pogadać. Z tobą. - powiedziała, podwijając nogi do góry.
- O czym?
- O Schopaz.
Na dźwięk organizacji syczę głośno i rozglądam się wokół, czy na pewno nie ma w pomieszczeniu strażników. Wstaję z łóżka, chwytam ją zdrową ręką i ciągnę w kierunku części łazienkowej.
- Co ty ro.... - spytała mnie, podczas gdy popchnęłam ją za prysznice.
- Domyśl się. - syczę i odkręcam kran w prysznicu. Rozlega się dźwięk wody walącej o dno. - Niedawno przed twoim przybyciem zamontowano to kamerę, która nagrywa też dźwięk. - Po chwilowym zastanowieniu okręcam jeszcze trzy krany. Hałas się zwiększa. I dobrze.
- Przez to, że mam kontakty, wiem, gdzie są i jakie są kamery.
- Wiedziałam, że jesteś w to wplątana. - powiedziała Claire. - Domyśliłam się. Kontynuując, chcę dołączyć do Schopaz.
Serwuję jej jeden z moich strasznych uśmiechów. Dawno się tak nie uśmiechałam. Ale czy ona myśli, że to takie proste?
- Chyba żartujesz. Dopiero tu trafiłaś! Ja jestem tu pół roku i dopiero za trzy tygodnie uda mi się dołączyć. Trzeba mieć spore doświadczenie, kontakty, a nawet pieniądze.
Nie chcę jej zniechęcać, ale to przed nią długa droga. Ale i tak jestem zaskoczona. Mi dopiero miesiąc po pobycie tutaj udało się dowiedzieć, że jest coś takiego jak Schopaz.
- Co proponujesz? - spytała. - Proszę, doradź mi.
Wzdycham. Dociera do mnie, że woda leci stanowczo za długo.
- Znajdź Gwesa. On powie ci, co masz robić. Jest już od dwóch miesięcy członkiem Schopaz.
Pokiwała głową.
Zakręcam krany.
*******
Zbliża się wieczór i jak zwykle, wśród więźniów rozpoczyna się wieczorna rutyna. Łazienka, przebranie się, pranie ubrań i sen.
Siadam na swoim łóżku i przecieram oczy. Od mojego ostatniego posiłku trochę sobie pospałam. Sięgam ręką pod poduszkę i wyjmuję moją koszulę nocną. Przypominam sobie, co z nią zrobiłam i wzdycham. No nic, tu mogę chodzić jak żul.
Z racji tego, że moich sąsiadów po lewej nie ma, przebrałam się, stając tyłem do innych więźniów. Gdy założyłam koszulę westchnęłam drugi raz, ciężej. Nie dało się nie zauważyć obdarcia materiału, tak, że z przodu moja koszula nocna sięgała mi do połowy długości ud.
- Pomóc? - Usłyszałam znajomy głos. Odwracam się. Claire. Ma w ręce żelazne nożyce, zapewne z kuchni.
- Hm? - Nie wiem w czym. Claire podchodzi do mnie i schyla się. Obcina mi koszulę nocną tak, że na całej długości, nie tylko z przodu, są do połowy długości ud. Pasek, który ucięła, Claire sprawnie skręca i postały w ten sposób sznurek wiąże mi wokół talii.
- No. Dużo lepiej. Wzięłam nożyce, aby ostrzyc włosy, ale ty bardziej ich chyba potrzebowałaś. - zachichotała.
- Dzięki. - mówię. Dlaczego Claire była dla mnie miła? Za co?
Licznik; 544 słowa.
Temat dobiegł końca
Następny rozgrywa się 3 tyg później (w opowiadaniu).
niedziela, 17 listopada 2019
W1; Temat: NOWA, cz. 4
17 stycznia, piątek, 7 miesiąc pobytu w strefie Sary
Obudziła mnie woda kapiąca mi na twarz. Otworzyłam powoli obolałe oczy. Musiałam chwilę poczekać, bo miałam przed oczami rozmazany obraz. Po chwili jednak się wyostrzył i zobaczyłam, jak czyjeś kobiece ręce kładą mi mokry materiał na brązową skórę. Unoszę głowę. Moje oczy spotkają się z oczami tej nowej, Claire.
- Witam. - usłyszałam. - Tak długo spałaś, że myśleliśmy, że się już nie obudzisz.
Rzucam jej pytające spojrzenie.
- Dziś jest siedemnasty, Sararo. Byłaś nieprzytomna przez pięć dni.
Pięć? Aż tak długo? Miałam wrażenie, że sytuacja z przed kilku dni zdarzyła się wczoraj.
Claire wstała i gdzieś odeszła.
Uniosłam się do pozycji siedzącej, uważając żeby nie poruszyć ranną ręką. Zdrową, na chwilę uniosłam wilgotny materiał, aby spojrzeć na oparzenie.
Rana mogła mieć wcześniej z pół centymetra, teraz, przez moją budowę komórek, skóra zrobiła mi się brązowawa na powierzchni około siedmiu centymetrów.
Rozejrzałam się wokół. Pierwsze, co zobaczyłam, to głowa Gwesa na mojej nodze. Musiał przy mnie zasnąć. Nie sądziłam, że kogoś będzie obchodzić mój marny los.
- Gwes. - odzywam się. Z mojego gardła wydobywa się raczej skrzek.
Unosi głowę. Ma podkrążone oczy.
- Sarara, jak się trzymasz? - spytał, stając obok mojego łóżka.
- A jak mam się trzymać? - wychrypiałam.
Uśmiecha się smutno.
- Przyniosę ci trochę wody. - gdy to mówi, dociera o mnie, jak bardzo miałam sucho w ustach.
Znika na chwilę. Ja rozglądam się wokół. Wszyscy się we mnie wpatrywali. Niektórzy szeroko otwartymi oczami ze zdumienia, inni ze współczuciem w oczach.
Gwes wraca i podaje mi szklankę kranówy. Biorę ją zdrową ręką i od razu wypijam połowę.
- Coś się wydarzyło ciekawego kiedy spałam? - mój głos prawie, że wrócił do normalności.
- Nic. - odpowiedział mi. - Dużo osób cię odwiedzało. Szczególnie ona. - wskazał głową na rudą dziewczynę w oddali.
- Claire. - wymamrotałam do siebie.
- A więc tak się nazywa? To nowa dziewczyna, którą przysłali na miejsce Elde?
Kiwam głową.
- A jak z... Sam wiesz czym? - pytam, ściszając głos do minimum.
Gwes ciężko wzdycha.
- Za dużo się działo w tym tygodniu. Proponuję zawiesić naszą działalność przynajmniej do lutego.
Nic nie odpowiedziałam. Miał rację. Nie możemy teraz szpiegować i kombinować, bo łatwo nas wyczają. Trzeba poczekać, aż wszystko ucichnie.
- Na razie skup się na zdrowieniu. - powiedział do mnie Gwes. - Na nic się nie zdasz, jeśli będziesz mieć coś z ręką. - Uśmiecha się. - Nie martw się, za jakieś trzy tygodnie wrócisz do robienia raportów i szpiegowania.
Gwes odchodzi i zostaję sama. Wypijam pozostałą wodę ze szklanki i stawiam ją na podłodze. Syczę z bólu, bo podczas tych ruchów poruszyłam chorą ręką. Muszę wyzdrowieć w te trzy tygodnie, bo za trzy tygodnie dołączam do Schopaz.
429 słów
Obudziła mnie woda kapiąca mi na twarz. Otworzyłam powoli obolałe oczy. Musiałam chwilę poczekać, bo miałam przed oczami rozmazany obraz. Po chwili jednak się wyostrzył i zobaczyłam, jak czyjeś kobiece ręce kładą mi mokry materiał na brązową skórę. Unoszę głowę. Moje oczy spotkają się z oczami tej nowej, Claire.
- Witam. - usłyszałam. - Tak długo spałaś, że myśleliśmy, że się już nie obudzisz.
Rzucam jej pytające spojrzenie.
- Dziś jest siedemnasty, Sararo. Byłaś nieprzytomna przez pięć dni.
Pięć? Aż tak długo? Miałam wrażenie, że sytuacja z przed kilku dni zdarzyła się wczoraj.
Claire wstała i gdzieś odeszła.
Uniosłam się do pozycji siedzącej, uważając żeby nie poruszyć ranną ręką. Zdrową, na chwilę uniosłam wilgotny materiał, aby spojrzeć na oparzenie.
Rana mogła mieć wcześniej z pół centymetra, teraz, przez moją budowę komórek, skóra zrobiła mi się brązowawa na powierzchni około siedmiu centymetrów.
Rozejrzałam się wokół. Pierwsze, co zobaczyłam, to głowa Gwesa na mojej nodze. Musiał przy mnie zasnąć. Nie sądziłam, że kogoś będzie obchodzić mój marny los.
- Gwes. - odzywam się. Z mojego gardła wydobywa się raczej skrzek.
Unosi głowę. Ma podkrążone oczy.
- Sarara, jak się trzymasz? - spytał, stając obok mojego łóżka.
- A jak mam się trzymać? - wychrypiałam.
Uśmiecha się smutno.
- Przyniosę ci trochę wody. - gdy to mówi, dociera o mnie, jak bardzo miałam sucho w ustach.
Znika na chwilę. Ja rozglądam się wokół. Wszyscy się we mnie wpatrywali. Niektórzy szeroko otwartymi oczami ze zdumienia, inni ze współczuciem w oczach.
Gwes wraca i podaje mi szklankę kranówy. Biorę ją zdrową ręką i od razu wypijam połowę.
- Coś się wydarzyło ciekawego kiedy spałam? - mój głos prawie, że wrócił do normalności.
- Nic. - odpowiedział mi. - Dużo osób cię odwiedzało. Szczególnie ona. - wskazał głową na rudą dziewczynę w oddali.
- Claire. - wymamrotałam do siebie.
- A więc tak się nazywa? To nowa dziewczyna, którą przysłali na miejsce Elde?
Kiwam głową.
- A jak z... Sam wiesz czym? - pytam, ściszając głos do minimum.
Gwes ciężko wzdycha.
- Za dużo się działo w tym tygodniu. Proponuję zawiesić naszą działalność przynajmniej do lutego.
Nic nie odpowiedziałam. Miał rację. Nie możemy teraz szpiegować i kombinować, bo łatwo nas wyczają. Trzeba poczekać, aż wszystko ucichnie.
- Na razie skup się na zdrowieniu. - powiedział do mnie Gwes. - Na nic się nie zdasz, jeśli będziesz mieć coś z ręką. - Uśmiecha się. - Nie martw się, za jakieś trzy tygodnie wrócisz do robienia raportów i szpiegowania.
Gwes odchodzi i zostaję sama. Wypijam pozostałą wodę ze szklanki i stawiam ją na podłodze. Syczę z bólu, bo podczas tych ruchów poruszyłam chorą ręką. Muszę wyzdrowieć w te trzy tygodnie, bo za trzy tygodnie dołączam do Schopaz.
429 słów
poniedziałek, 4 listopada 2019
W1; Temat: NOWA, cz. 3
12 stycznia, 7 miesiąc pobytu w strefie Sary
Kontynuacja
Wpatruję się w faceta. Nagle zaczęłam się stresować. Co on dla mnie szykuje?
- Rusz się. Nie będę czekać do wieczora! - warknął na mnie. Ruszyłam się. Miałam nogi jak z waty. Podeszłam do faceta starając się, aby moje sztywne nogi i trzęsące się ręce nie ujawniły mojego zdenerwowania. To tylko pogorszyłoby sprawę.
Zastanawiałam się, co mnie czeka. Na pewno nie będzie to tylko krwawiący nos.
Odkąd tu jestem, cztery osoby zostały publicznie skatowane. Jedna osoba umarła, a pozostała trójka ma się dobrze.
Mila miała dziewiętnaście lat, jak ją wywlekli i pobili. Potem zabronili jej pomagać i dziewczyna się wykrwawiła.
Czasem właśnie tego w sobie nienawidzę. Tchórzostwa. Nie pomogłam Mili, bo za bardzo się bałam, jak wszyscy tu obecni. Chyba zasługuję na śmierć. I to tu, na środku, przy wszystkich. Niech mnie zastrzelą, nie chcę cierpieć.
Zamykam oczy. Co mi przypadnie?
Zastępca dowódcy złapał mnie za włosy tuż przy nasadzie i pociągnął w dół, zmuszając mnie, abym opadła na kolana.
- Niech to będzie nauczka za was wszystkich. - Dowódca wyciągnął z kieszeni zapałki. Czy on...? Jak tak, to znał moją moc i wiedział na co jestem podatna najbardziej.
Inny koleś chwycił moją rękę i wyprostował ją. Dowódca odpalił jedną zapałkę. Buchnął czerwono - żółty płomień. Wiedziałam, co się zaraz stanie. Pojawi się niewyobrażalny ból i oparzenia, najczęściej od razu trzeciego stopnia, jak to ze mną bywa.
Dowódca zbliżył zapałki do mojej ręki. Poczułam ciepło, potem gorąc. A potem ból. Zaczęłam krzyczeć. Przed oczami miałam czarne mroczki. A potem fala bólu się nieco osłabiła i mroczki znikły. Spoglądam na rękę. Widzę przez łzy czerwone bąble a w niektórych miejscach lekko zwęgloną skórę. Potem dowódca wyciągnął nóż i przebił mi je, przesuwając go szybkim ruchem po skórze. Wrzeszczałam z bólu. A potem nie czułam już nic.
392 słowa
<Dalszy ciąg nastąpi>
Kontynuacja
Wpatruję się w faceta. Nagle zaczęłam się stresować. Co on dla mnie szykuje?
- Rusz się. Nie będę czekać do wieczora! - warknął na mnie. Ruszyłam się. Miałam nogi jak z waty. Podeszłam do faceta starając się, aby moje sztywne nogi i trzęsące się ręce nie ujawniły mojego zdenerwowania. To tylko pogorszyłoby sprawę.
Zastanawiałam się, co mnie czeka. Na pewno nie będzie to tylko krwawiący nos.
Odkąd tu jestem, cztery osoby zostały publicznie skatowane. Jedna osoba umarła, a pozostała trójka ma się dobrze.
Mila miała dziewiętnaście lat, jak ją wywlekli i pobili. Potem zabronili jej pomagać i dziewczyna się wykrwawiła.
Czasem właśnie tego w sobie nienawidzę. Tchórzostwa. Nie pomogłam Mili, bo za bardzo się bałam, jak wszyscy tu obecni. Chyba zasługuję na śmierć. I to tu, na środku, przy wszystkich. Niech mnie zastrzelą, nie chcę cierpieć.
Zamykam oczy. Co mi przypadnie?
Zastępca dowódcy złapał mnie za włosy tuż przy nasadzie i pociągnął w dół, zmuszając mnie, abym opadła na kolana.
- Niech to będzie nauczka za was wszystkich. - Dowódca wyciągnął z kieszeni zapałki. Czy on...? Jak tak, to znał moją moc i wiedział na co jestem podatna najbardziej.
Inny koleś chwycił moją rękę i wyprostował ją. Dowódca odpalił jedną zapałkę. Buchnął czerwono - żółty płomień. Wiedziałam, co się zaraz stanie. Pojawi się niewyobrażalny ból i oparzenia, najczęściej od razu trzeciego stopnia, jak to ze mną bywa.
Dowódca zbliżył zapałki do mojej ręki. Poczułam ciepło, potem gorąc. A potem ból. Zaczęłam krzyczeć. Przed oczami miałam czarne mroczki. A potem fala bólu się nieco osłabiła i mroczki znikły. Spoglądam na rękę. Widzę przez łzy czerwone bąble a w niektórych miejscach lekko zwęgloną skórę. Potem dowódca wyciągnął nóż i przebił mi je, przesuwając go szybkim ruchem po skórze. Wrzeszczałam z bólu. A potem nie czułam już nic.
*******
Obudził mnie ból. Miałam wrażenie, że mógł minąć dzień, a minęło dziesięć minut! Oczy miałam nadal załzawione, ale dociera do mnie, że leżę na moim łóżku. Jedną ręką, na wpół przytomna z bólu, wyciągam spod poduszki koszulę nocną, urywam kawałek białego materiału i zawijam wokół poparzenia wprost płacząc z bólu. Wyczuwam czyjeś ręce, które ściągają mi tkaninę z rany. Nie wiem, kto to był. Słyszę kroki i szepty. Po chwili ten ktoś wraca i przykłada mi tą samą tkaninę do oparzenia, tyle że nasiąkniętą chłodną wodą. Poczułam ogromną ulgę, ale nadal widzę ciemność. Próbuję coś dostrzec, ale daję sobie spokój i odpływam.392 słowa
<Dalszy ciąg nastąpi>
poniedziałek, 28 października 2019
W1; Temat: NOWA, cz. 2
12 stycznia, 7 miesiąc pobytu w strefie Sary
kontynuacja...
Ruda dziewczyna obeszła cały bunkier przyglądając się śpiącym, a ja, widząc, że straciła mną zainteresowanie, poczłapałam do swojego łóżka i założyłam swoją koszulę nocną.
- W takim razie, jak cię nazywają? - spytała, odwracając się nagle w moją stronę.
Wzruszyłam ramionami. Czy podawanie swojego imienia ma jakiś sens, jak jutro o mnie zapomni?
- A ciebie? - pytam.
- Imię za imię. - powiedziała, wzruszając ramionami.
- Sarara. Nazywam się Sarara.
- Claire.
Na kilka minut zapanowała cisza. Uważnie obserwowałam nieznajomą, siedząc na moim łóżku. Starałam się nie ruszać, bo strasznie skrzypiało i mogło kogoś obudzić.
- Co to dokładnie za miejsce? - spytała się mnie, wchodząc do wnęki za prysznicami i znikając mi z oczu.
- Idź spać. - warknęłam do niej. Czy ona nie rozumiała, że jej dotychczasowe życie legło w gruzach?
Położyłam się na łóżku i obróciłam się plecami do zwiedzającej dziewczyny. Przez te operacje żelazne obicia łóżka wydały z siebie serię wysokich pisków. Nadzieja. Tym się najbardziej różniłyśmy. Ja walczę na kolanach, ona stojąc. Zamknęłam oczy, zapominając o mokrej koszuli, z której woda kapała mi na nogi, bo walnęłam ją na tył łóżka, nie wieszając dziś na żelaznych szczeblach, które są po bokach. Zanim zasnęłam, słyszałam kroki Claire, skrzypnięcia jej łóżka, kiedy na nie usiadła i głośnie westchnięcie. Sądząc po głośności, wybrała łóżko brata Elde, dużo dalej od mojego, wręcz na drugim końcu.
Jak na co dzień, zaczęłam robić dziwne akrobacje pod kołdrą, aby się przebrać, ponieważ otaczali mnie sami faceci.
Umyłam się zaraz potem i byłam gotowa na zbiórkę.
Zbiórka polegała na tym, że wychodziliśmy na dwór (Nieważne, czy to był upał, czy mróz, zawsze bez kurtek, tak, jak się ubraliśmy) i strażnicy sprawdzali, czy wszyscy są, ustalano, kto ma dziś spacery, eksperymenty (te luźne, bo na te poważniejsze wręcz porywają), badania, itp, a potem wysyłano nas do bunkra dziennego, gdzie mieliśmy spędzić dzień grając w planszówki, karty czy rozmawiając lub jedząc.
Akurat w tym okresie nikt nie miał ochoty na zbiórkę, szczególnie dziś. Z racji tego, że był styczeń. A z drugiej racji, przez aferę z Elde i jej bratem.
Wyszliśmy na zewnątrz koło siódmej rano. Wiał porwisty wiatr i wszędzie było biało przez śnieg. Niektórzy WS (więźniowie strefy) masowali zaróżowiałe części ciała z zimna. Ja przez swoją moc i budowę komórek nie miałam tego problemu.
Ustawiliśmy się w dwurzędzie, kobiety na przedzie, ale tylko do przedostatniej pary, bo było nas mniej niż facetów. Ja sama stałam przed umięśnionym dziewiętnastolatkiem, na którego wołali Saxon. Nie lubiłam go, bo nie przejmował się w ogóle tym, że jest w strefie i chyba pomylił ją z jakąś pieprzoną szkołą. Wywyższał się, zarażał głupotą innych i mówił ładnym kobietom seksistowskie teksty. Taki nastolatek.
Gdy już byliśmy ustawieni, strażnicy zaczęli sprawdzać obecność. Ze z niecierpliwością czekałam, aż przejdziemy do konkretów. Obawiałam się, że nasz mały bunt będzie miał poważniejsze konsekwencje, niż brak wczorajszej kolacji. Ooo, tak. Kogoś ukarzą. Wybiorą jedną owieczkę ze stada, zdepczą ją symbolicznie na oczach wszystkich i dzięki temu stado będzie mieć przestrogę na przyszłość. No kochani ci nasi pasterze.
- Na spacer dziś nikt nie wyjdzie. - rozległ się głos głównego strażnika. - Eksperyment mają dziś dwie osoby; Na piętnastą ma być gotowy Boris Zubah, a na szesnastą trzydzieści Greg Frewily. Claire Johnson zostanie zabrana na badania na dziesiątą.
Po ostatnim słowie zapadła cisza. O, teraz się zacznie.
- Jestem zawiedziony waszą postawą. Powinniście być wdzięczni, że takie nieludzkie istoty jak wy mogą się przydać ludziom i ulepszać świat! Śmierć Elde nie była naszą winą. Zdarza się, że ktoś ginie. Nie mieliście prawa do buntu. Dlatego... - Przeleciał wszystkich wzrokiem. - Jedna osoba z was poniesie karę za całą grupę.
Latał wzrokiem od kobiety do kobiety. Wybierał tylko nas, bo wzbudzałyśmy współczucie bardziej niż mężczyźni. Jego wzrok spoczął na mnie. Uśmiechnął się obrzydliwie. Nienawidził mnie.
- Sarara. Na środek. W tej chwili.
675 słów
<Dalszy ciąg nastąpi>
kontynuacja...
Ruda dziewczyna obeszła cały bunkier przyglądając się śpiącym, a ja, widząc, że straciła mną zainteresowanie, poczłapałam do swojego łóżka i założyłam swoją koszulę nocną.
- W takim razie, jak cię nazywają? - spytała, odwracając się nagle w moją stronę.
Wzruszyłam ramionami. Czy podawanie swojego imienia ma jakiś sens, jak jutro o mnie zapomni?
- A ciebie? - pytam.
- Imię za imię. - powiedziała, wzruszając ramionami.
- Sarara. Nazywam się Sarara.
- Claire.
Na kilka minut zapanowała cisza. Uważnie obserwowałam nieznajomą, siedząc na moim łóżku. Starałam się nie ruszać, bo strasznie skrzypiało i mogło kogoś obudzić.
- Co to dokładnie za miejsce? - spytała się mnie, wchodząc do wnęki za prysznicami i znikając mi z oczu.
- Idź spać. - warknęłam do niej. Czy ona nie rozumiała, że jej dotychczasowe życie legło w gruzach?
Położyłam się na łóżku i obróciłam się plecami do zwiedzającej dziewczyny. Przez te operacje żelazne obicia łóżka wydały z siebie serię wysokich pisków. Nadzieja. Tym się najbardziej różniłyśmy. Ja walczę na kolanach, ona stojąc. Zamknęłam oczy, zapominając o mokrej koszuli, z której woda kapała mi na nogi, bo walnęłam ją na tył łóżka, nie wieszając dziś na żelaznych szczeblach, które są po bokach. Zanim zasnęłam, słyszałam kroki Claire, skrzypnięcia jej łóżka, kiedy na nie usiadła i głośnie westchnięcie. Sądząc po głośności, wybrała łóżko brata Elde, dużo dalej od mojego, wręcz na drugim końcu.
*****
Następnego dnia obudziło nas walenie w rurę. Jak zawsze. Oznaczało to, że mamy być gotowi na zbiórkę za piętnaście minut. Niechętnie wstałam, bo byłam niewyspana i sięgnęłam po moją szarą koszulę. Leżała ona w nogach mojego wyrka, niemiłosiernie wygnieciona i pokopana. Ale ważne, że sucha.Jak na co dzień, zaczęłam robić dziwne akrobacje pod kołdrą, aby się przebrać, ponieważ otaczali mnie sami faceci.
Umyłam się zaraz potem i byłam gotowa na zbiórkę.
Zbiórka polegała na tym, że wychodziliśmy na dwór (Nieważne, czy to był upał, czy mróz, zawsze bez kurtek, tak, jak się ubraliśmy) i strażnicy sprawdzali, czy wszyscy są, ustalano, kto ma dziś spacery, eksperymenty (te luźne, bo na te poważniejsze wręcz porywają), badania, itp, a potem wysyłano nas do bunkra dziennego, gdzie mieliśmy spędzić dzień grając w planszówki, karty czy rozmawiając lub jedząc.
Akurat w tym okresie nikt nie miał ochoty na zbiórkę, szczególnie dziś. Z racji tego, że był styczeń. A z drugiej racji, przez aferę z Elde i jej bratem.
Wyszliśmy na zewnątrz koło siódmej rano. Wiał porwisty wiatr i wszędzie było biało przez śnieg. Niektórzy WS (więźniowie strefy) masowali zaróżowiałe części ciała z zimna. Ja przez swoją moc i budowę komórek nie miałam tego problemu.
Ustawiliśmy się w dwurzędzie, kobiety na przedzie, ale tylko do przedostatniej pary, bo było nas mniej niż facetów. Ja sama stałam przed umięśnionym dziewiętnastolatkiem, na którego wołali Saxon. Nie lubiłam go, bo nie przejmował się w ogóle tym, że jest w strefie i chyba pomylił ją z jakąś pieprzoną szkołą. Wywyższał się, zarażał głupotą innych i mówił ładnym kobietom seksistowskie teksty. Taki nastolatek.
Gdy już byliśmy ustawieni, strażnicy zaczęli sprawdzać obecność. Ze z niecierpliwością czekałam, aż przejdziemy do konkretów. Obawiałam się, że nasz mały bunt będzie miał poważniejsze konsekwencje, niż brak wczorajszej kolacji. Ooo, tak. Kogoś ukarzą. Wybiorą jedną owieczkę ze stada, zdepczą ją symbolicznie na oczach wszystkich i dzięki temu stado będzie mieć przestrogę na przyszłość. No kochani ci nasi pasterze.
- Na spacer dziś nikt nie wyjdzie. - rozległ się głos głównego strażnika. - Eksperyment mają dziś dwie osoby; Na piętnastą ma być gotowy Boris Zubah, a na szesnastą trzydzieści Greg Frewily. Claire Johnson zostanie zabrana na badania na dziesiątą.
Po ostatnim słowie zapadła cisza. O, teraz się zacznie.
- Jestem zawiedziony waszą postawą. Powinniście być wdzięczni, że takie nieludzkie istoty jak wy mogą się przydać ludziom i ulepszać świat! Śmierć Elde nie była naszą winą. Zdarza się, że ktoś ginie. Nie mieliście prawa do buntu. Dlatego... - Przeleciał wszystkich wzrokiem. - Jedna osoba z was poniesie karę za całą grupę.
Latał wzrokiem od kobiety do kobiety. Wybierał tylko nas, bo wzbudzałyśmy współczucie bardziej niż mężczyźni. Jego wzrok spoczął na mnie. Uśmiechnął się obrzydliwie. Nienawidził mnie.
- Sarara. Na środek. W tej chwili.
675 słów
<Dalszy ciąg nastąpi>
WAŻNE OGŁOSZENIE
Widzę, że nikt już nie ma czasu na pisanie bloga. Okej, rozumiem, jednak nie zostanie on zamknięty. Mam mnóstwo pomysłów i chętnie będę sama pisać dalej :)
Przez to, że piszę sama, będę prowadziła 1 wenę. W wenach będą tematy opowiadań. W ogóle będzie wyglądało to inaczej.
Przez to, że piszę sama, będę prowadziła 1 wenę. W wenach będą tematy opowiadań. W ogóle będzie wyglądało to inaczej.
poniedziałek, 26 sierpnia 2019
W1; Temat: NOWA, cz. 1
12 stycznia, 7 miesiąc pobytu w strefie Sary
Obudziłam się koło czwartej z bolącym brzuchem. Mój wygłodniały żołądek domagał się jedzenia. Nie jadłam nic od wczorajszego śniadania. Podczas pory obiadowej z bunkra dziennego wywlekli mnie strażnicy i zadawali mi pytania. Mało ważne, ale dla nich dziwnie istotne. Gdy mnie odprowadzili, zbierali już talerze.
Kilka godzin później wybuchł skandal, przez który nikt nie dostał kolacji.
A mianowicie, ktoś umarł podczas eksperymentu.
Znałam Elde i Gabe`a słabo, ale i tak się oburzyłam po tym co usłyszałam wczoraj po południu. Elde była dwunastoletnią dziewczynką, która miała niezwykle wyczulone zmysły przez promieniowanie. Podobno po promieniowaniu czuła zapachy tysiąckrotnie intensywniej i mogła po zapachu rozróżniać ludzi, a jej oczy mogły wypatrzeć mrówkę z odległości pięćdziesięciu metrów. Jej brat Gabe miał taką samą moc, tyle że dużo słabszą.
Wzięli ją na eksperymenty przedwczoraj wieczorem. Wczoraj po południu powiedzieli nam, że dziewczynka zmarła na stole przez wstrząs anofilaktyczny. Wiedziałam, że to brednie. W labolatorium na pewno mieli zapasy epinefryny. Aplikacja zajęłaby krócej niż trzydzieści sekund. Coś musieli jej zrobić. Jej starszy o dwa lata brat, Gabe, zaatakował Wayne`a, kiedy mężczyzna wyszedł z budynku zapalić papierosa. Podobno dotkliwie go pobił i gdy przyszli strażnicy, dostali rozkaz zabicia chłopaka. A więc go zastrzelili. Gdy ta wieść doszła do więźniów, nikt nie próbował ukryć oburzenia. Nawet ktoś taki jak ja. Wszyscy walili w drzwi bunkra dziennego i wrzeszczeli. Gdy przyszło dwóch strażników, zostali natychmiast powaleni, przez agresywnych mężczyzn.
Potem pojawiło się dwa tuziny strażników grożącym nam bronią. Wygonili nas do bunkra nocnego i zamknęli drzwi, gasząc też światła. Przez cały wieczór wszyscy wrzeszczeli i walili w ściany budynku. Ja też byłam zdenerwowana. Jak oni mogli zabić niewinne dziecko i jej brata?
Po godzinie wszyscy usłyszeli komunikat, który słychać było z głośników.
- Jeżeli usłyszymy jeszcze jeden dźwięk, wywleczemy wszystkich na dwór, wybierzemy z tłumu trzy kobiety i zastrzelimy je! - mówił strażnik przez głośnik.
Cisza zapadła natychmiastowo. Potem nikt się już nie odezwał.
Mimo, że był ranek, światła nadal były pogaszone. Jedynie przez szpary wpadało światło dzienne. Dotknęłam swojego nosa. Czułam pod nim zaschniętą krew.
Wczoraj, przy naszym małym ,,buncie" strażnik uderzył mnie w twarz, łamiąc nos. Po zgaszeniu świateł przyszedł do mnie Gwes. Miał ze sobą starą szmatkę. Usiadł obok mnie na łóżku.
- Weź to do ust, a ja nastawię ci nos. - zrobiłam o co prosił i zdusiłam w sobie krzyk.
Wszyscy naokoło jeszcze spali, więc bezceremonialnie zdjęłam koszulę i podsunęłam ją do wiązki światła. Miałam małą plamę krwi na ubraniu. Wstałam i poszłam do umywalki, próbując nie potykać się o ramy łóżek innych. Włożyłam ubranie do umywalki i odkręciłam gorącą wodę. Namydliłam materiał i mocno szorowałam tkaninę o siebie. Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Do ciemnego środka wpadło dużo światła. Mokrą koszulą zasłoniłam okolice biustu i odwróciłam się w stronę drzwi, jedną ręką zakręcając kran. Zobaczyłam dziewczynę, na oko w moim wieku. Miała na sobie czarną bluzę, tenisówki i jeansy. Najbardziej charakterystyczną cechą dziewczyny były jej rude, falowane włosy. Nosiła też okulary przeciwsłoneczne. Miała w ręku gruby koc i koszulę nocną poskładaną w kostkę. Drzwi zatrzasnęły się i pomieszczenie pogrążyło się w mroku. Ruda dziewczyna odetchnęła z ulgą i zdjęła okulary, które jedną ręką wsunęła sobie do kieszeni. Dobrze wiedziałam, że nieznajoma nie zdaje sobie sprawy z tego, że ktoś nie śpi i ją obserwuje. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu i jej wzrok spoczął na mnie. Dostrzegła mnie? Przecież panowała egipska ciemność! Zanotowałam to w głowie.
- E... Kim jesteś? - spytała nieznajoma. Nie odpowiedziałam od razu. Tak szybko znaleźli kogoś na miejsce Elde?
- Nikim. Więźniem strefy. - odpowiedziałam sucho. - Witamy nowo przybyłą w piekle.
597 słów
<kontynuacja już niedługo>
Obudziłam się koło czwartej z bolącym brzuchem. Mój wygłodniały żołądek domagał się jedzenia. Nie jadłam nic od wczorajszego śniadania. Podczas pory obiadowej z bunkra dziennego wywlekli mnie strażnicy i zadawali mi pytania. Mało ważne, ale dla nich dziwnie istotne. Gdy mnie odprowadzili, zbierali już talerze.
Kilka godzin później wybuchł skandal, przez który nikt nie dostał kolacji.
A mianowicie, ktoś umarł podczas eksperymentu.
Znałam Elde i Gabe`a słabo, ale i tak się oburzyłam po tym co usłyszałam wczoraj po południu. Elde była dwunastoletnią dziewczynką, która miała niezwykle wyczulone zmysły przez promieniowanie. Podobno po promieniowaniu czuła zapachy tysiąckrotnie intensywniej i mogła po zapachu rozróżniać ludzi, a jej oczy mogły wypatrzeć mrówkę z odległości pięćdziesięciu metrów. Jej brat Gabe miał taką samą moc, tyle że dużo słabszą.
Wzięli ją na eksperymenty przedwczoraj wieczorem. Wczoraj po południu powiedzieli nam, że dziewczynka zmarła na stole przez wstrząs anofilaktyczny. Wiedziałam, że to brednie. W labolatorium na pewno mieli zapasy epinefryny. Aplikacja zajęłaby krócej niż trzydzieści sekund. Coś musieli jej zrobić. Jej starszy o dwa lata brat, Gabe, zaatakował Wayne`a, kiedy mężczyzna wyszedł z budynku zapalić papierosa. Podobno dotkliwie go pobił i gdy przyszli strażnicy, dostali rozkaz zabicia chłopaka. A więc go zastrzelili. Gdy ta wieść doszła do więźniów, nikt nie próbował ukryć oburzenia. Nawet ktoś taki jak ja. Wszyscy walili w drzwi bunkra dziennego i wrzeszczeli. Gdy przyszło dwóch strażników, zostali natychmiast powaleni, przez agresywnych mężczyzn.
Potem pojawiło się dwa tuziny strażników grożącym nam bronią. Wygonili nas do bunkra nocnego i zamknęli drzwi, gasząc też światła. Przez cały wieczór wszyscy wrzeszczeli i walili w ściany budynku. Ja też byłam zdenerwowana. Jak oni mogli zabić niewinne dziecko i jej brata?
Po godzinie wszyscy usłyszeli komunikat, który słychać było z głośników.
- Jeżeli usłyszymy jeszcze jeden dźwięk, wywleczemy wszystkich na dwór, wybierzemy z tłumu trzy kobiety i zastrzelimy je! - mówił strażnik przez głośnik.
Cisza zapadła natychmiastowo. Potem nikt się już nie odezwał.
Mimo, że był ranek, światła nadal były pogaszone. Jedynie przez szpary wpadało światło dzienne. Dotknęłam swojego nosa. Czułam pod nim zaschniętą krew.
Wczoraj, przy naszym małym ,,buncie" strażnik uderzył mnie w twarz, łamiąc nos. Po zgaszeniu świateł przyszedł do mnie Gwes. Miał ze sobą starą szmatkę. Usiadł obok mnie na łóżku.
- Weź to do ust, a ja nastawię ci nos. - zrobiłam o co prosił i zdusiłam w sobie krzyk.
Wszyscy naokoło jeszcze spali, więc bezceremonialnie zdjęłam koszulę i podsunęłam ją do wiązki światła. Miałam małą plamę krwi na ubraniu. Wstałam i poszłam do umywalki, próbując nie potykać się o ramy łóżek innych. Włożyłam ubranie do umywalki i odkręciłam gorącą wodę. Namydliłam materiał i mocno szorowałam tkaninę o siebie. Nagle usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Do ciemnego środka wpadło dużo światła. Mokrą koszulą zasłoniłam okolice biustu i odwróciłam się w stronę drzwi, jedną ręką zakręcając kran. Zobaczyłam dziewczynę, na oko w moim wieku. Miała na sobie czarną bluzę, tenisówki i jeansy. Najbardziej charakterystyczną cechą dziewczyny były jej rude, falowane włosy. Nosiła też okulary przeciwsłoneczne. Miała w ręku gruby koc i koszulę nocną poskładaną w kostkę. Drzwi zatrzasnęły się i pomieszczenie pogrążyło się w mroku. Ruda dziewczyna odetchnęła z ulgą i zdjęła okulary, które jedną ręką wsunęła sobie do kieszeni. Dobrze wiedziałam, że nieznajoma nie zdaje sobie sprawy z tego, że ktoś nie śpi i ją obserwuje. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu i jej wzrok spoczął na mnie. Dostrzegła mnie? Przecież panowała egipska ciemność! Zanotowałam to w głowie.
- E... Kim jesteś? - spytała nieznajoma. Nie odpowiedziałam od razu. Tak szybko znaleźli kogoś na miejsce Elde?
- Nikim. Więźniem strefy. - odpowiedziałam sucho. - Witamy nowo przybyłą w piekle.
597 słów
<kontynuacja już niedługo>
niedziela, 18 sierpnia 2019
"Szlachetny człowiek wymaga od siebie, prostak od innych." - Claire
Cytat lub motto: Szlachetny człowiek wymaga od siebie, prostak od innych.
Zdjęcie postaci:
Imię i nazwisko postaci: Claire Johnson
Płeć: Kobieta
Data urodzenia: 12 kwietnia
Wiek: 17 lat
Charakter: Claire ma niską samoocenę. Nigdy nie uważała siebie za atrakcyjną, ponieważ nikt nigdy nie zaprosił ją na randkę. Dziewczyna ma więc zerowe doświadczenie w sprawach damsko-męskich. Poza tym Claire jest introwertykiem. Nigdy nie chodziła na imprezy, przyjęcia czy nawet do kina, chyba że sama. Nie cierpi dużych skupisk ludzi. Na pierwszy rzut oka wydaje się być kruchą i bojącą się życia dziewczyną, ale czasami pozory mylą. Gdyby tak było, Claire prawdopodobnie nigdy by nie dożyła swoich ostatnich urodzin. Wcześniej też mogłaby się poddać, ale tego nie zrobiła. Jedynym powodem jej chęci do życia była jej mała siostra. Claire chciała wydostać i siebie, i ją z patologicznego domu. Dlatego dziewczyna jednocześnie uczyła się do egzaminów i chwytała się różnych prac dorywczych. Można nazwać ją wytrwałą, na pewno w momencie złapania ją przez ludzi, którzy okazali się być agentami działającymi na rzecz rządu. Claire może i zostawiła blizny czy jakieś zadrapania swoim oprawcom, ale jednak tę walkę przegrała. Teraz musi przetrwać. Stara się rozmawiać z innymi więźniami, pomagać im i ich wspierać. Szuka rozwiązania, szuka wskazówek i szuka wyjścia. Ma nadzieję odnaleźć w swoich przyszłych sojusznikach. Jednak życie toczy się swoim rytmem. Claire w wolnym czasie stara się zapominać o strefie poprzez rysowanie czy malowanie. Sztuka to część jej życia. Chciałaby w przyszłości zostać sławną malarką, jednak wie, że jej marzenia muszą na razie poczekać. Dlatego ćwiczy swoje umiejętności albo wykonuje darmowe portrety dla innych osób. Claire stara się być miła oraz uprzejma. Może czuje smutek oraz rozgoryczenie, ale nie chce się załamywać. Musi przetrwać. Dla swojej małej siostrzyczki.
Aparycja: Trudno nie zauważyć Claire. Nie każda osoba może pochwalić się burzą rudych loków oraz nienaganną sylwetką. Claire była zawsze szczupła, ale i tak straciła kilka kilogramów po kilkumiesięcznym pobycie w strefie, przez co wszystkie ubrania są dla niej za duże. Dziewczyna często uśmiecha się, pokazując swoje kły. ,,Wampirze’’ zęby oraz jasna skóra są następstwem mutacji, przez co Claire wygląda dość specyficznie. Często mruży oczy, ponieważ źle reaguje nie tylko na promienie słoneczne, ale też na zwykłe sztuczne światło. Przez ten defekt Claire musi często zakładać okulary przeciwsłoneczne. Claire rzadko zwraca uwagę na modę, odkąd mieszka w strefie. Uważa, że nie szata zdobi człowieka, ale jednak nie należy popaść w skrajność i ubierać się jak bezdomny. Dlatego nosi ubrania, które są przede wszystkim schludne i czyste. A jej styl nie odbiega zbytnio od normy. Claire bardzo ceni sobie wygodę, więc zakłada czarne bluzy i jeansy. I nigdy nie rozstaje się ze swoimi ulubionymi tenisówkami.
Moce: Claire ma cechy wampira: duże kły, blada cera, wstręt przed światłem. Jest także bardzo silna jak na zwykłą nastolatkę. Posiada także zdolność widzenia w nocy, jednak w dzień dziewczyna jest prawie ślepa i musi chronić się nawet przed blaskiem żarówki.
Umiejętności: Claire potrafi grać na fortepianie, tańczyć balet, rysować, malować, śpiewać, gotować. Potrafi też rozmawiać i pisać w kilku językach.
Mocne strony: Wiedza, inteligencja, spryt.
Rodzina: Claire ma poza strefę rodziców oraz młodszą siostrę.
Praca: Clairę jest pomocnicą w kuchni. Pomaga też tam sprzątać oraz zmywać naczynia.
Nuty: 0 N
Partner: Brak.
Inne informacje: Claire może doznać oparzeń słonecznych, dlatego nigdy nie rozstaje się ze swoim sprayem UV. Często strzyże swoje włosy za pomocą nożyc, które ,,pożyczyła'' z kuchni.
Inne zdjęcia:
Kupione i nieużyte przedmioty: Brak
Autor: Howrse: Saphira24
Kontakt: grwgwg.gwgwgw1@wp.pl
Zdjęcie postaci:
Imię i nazwisko postaci: Claire Johnson
Płeć: Kobieta
Data urodzenia: 12 kwietnia
Wiek: 17 lat
Charakter: Claire ma niską samoocenę. Nigdy nie uważała siebie za atrakcyjną, ponieważ nikt nigdy nie zaprosił ją na randkę. Dziewczyna ma więc zerowe doświadczenie w sprawach damsko-męskich. Poza tym Claire jest introwertykiem. Nigdy nie chodziła na imprezy, przyjęcia czy nawet do kina, chyba że sama. Nie cierpi dużych skupisk ludzi. Na pierwszy rzut oka wydaje się być kruchą i bojącą się życia dziewczyną, ale czasami pozory mylą. Gdyby tak było, Claire prawdopodobnie nigdy by nie dożyła swoich ostatnich urodzin. Wcześniej też mogłaby się poddać, ale tego nie zrobiła. Jedynym powodem jej chęci do życia była jej mała siostra. Claire chciała wydostać i siebie, i ją z patologicznego domu. Dlatego dziewczyna jednocześnie uczyła się do egzaminów i chwytała się różnych prac dorywczych. Można nazwać ją wytrwałą, na pewno w momencie złapania ją przez ludzi, którzy okazali się być agentami działającymi na rzecz rządu. Claire może i zostawiła blizny czy jakieś zadrapania swoim oprawcom, ale jednak tę walkę przegrała. Teraz musi przetrwać. Stara się rozmawiać z innymi więźniami, pomagać im i ich wspierać. Szuka rozwiązania, szuka wskazówek i szuka wyjścia. Ma nadzieję odnaleźć w swoich przyszłych sojusznikach. Jednak życie toczy się swoim rytmem. Claire w wolnym czasie stara się zapominać o strefie poprzez rysowanie czy malowanie. Sztuka to część jej życia. Chciałaby w przyszłości zostać sławną malarką, jednak wie, że jej marzenia muszą na razie poczekać. Dlatego ćwiczy swoje umiejętności albo wykonuje darmowe portrety dla innych osób. Claire stara się być miła oraz uprzejma. Może czuje smutek oraz rozgoryczenie, ale nie chce się załamywać. Musi przetrwać. Dla swojej małej siostrzyczki.
Aparycja: Trudno nie zauważyć Claire. Nie każda osoba może pochwalić się burzą rudych loków oraz nienaganną sylwetką. Claire była zawsze szczupła, ale i tak straciła kilka kilogramów po kilkumiesięcznym pobycie w strefie, przez co wszystkie ubrania są dla niej za duże. Dziewczyna często uśmiecha się, pokazując swoje kły. ,,Wampirze’’ zęby oraz jasna skóra są następstwem mutacji, przez co Claire wygląda dość specyficznie. Często mruży oczy, ponieważ źle reaguje nie tylko na promienie słoneczne, ale też na zwykłe sztuczne światło. Przez ten defekt Claire musi często zakładać okulary przeciwsłoneczne. Claire rzadko zwraca uwagę na modę, odkąd mieszka w strefie. Uważa, że nie szata zdobi człowieka, ale jednak nie należy popaść w skrajność i ubierać się jak bezdomny. Dlatego nosi ubrania, które są przede wszystkim schludne i czyste. A jej styl nie odbiega zbytnio od normy. Claire bardzo ceni sobie wygodę, więc zakłada czarne bluzy i jeansy. I nigdy nie rozstaje się ze swoimi ulubionymi tenisówkami.
Moce: Claire ma cechy wampira: duże kły, blada cera, wstręt przed światłem. Jest także bardzo silna jak na zwykłą nastolatkę. Posiada także zdolność widzenia w nocy, jednak w dzień dziewczyna jest prawie ślepa i musi chronić się nawet przed blaskiem żarówki.
Umiejętności: Claire potrafi grać na fortepianie, tańczyć balet, rysować, malować, śpiewać, gotować. Potrafi też rozmawiać i pisać w kilku językach.
Mocne strony: Wiedza, inteligencja, spryt.
Rodzina: Claire ma poza strefę rodziców oraz młodszą siostrę.
Praca: Clairę jest pomocnicą w kuchni. Pomaga też tam sprzątać oraz zmywać naczynia.
Nuty: 0 N
Partner: Brak.
Inne informacje: Claire może doznać oparzeń słonecznych, dlatego nigdy nie rozstaje się ze swoim sprayem UV. Często strzyże swoje włosy za pomocą nożyc, które ,,pożyczyła'' z kuchni.
Inne zdjęcia:
Kupione i nieużyte przedmioty: Brak
Autor: Howrse: Saphira24
Kontakt: grwgwg.gwgwgw1@wp.pl
piątek, 5 lipca 2019
Od Gwesa CD. Rinki...
Od rana czułem w głowie ogromny ból. Nie delikatne ukłucia, lecz mocne, nasilające się coraz bardziej łupanie, które nadchodziło falami i rozsadzało moją głowę od środka. Podejrzewałem, że był to skutek badań jakie przeprowadzono na mnie poprzedniego dnia, jednak całkowitej pewności mieć nie mogłem.
Jedną dłoń podparłem o skroń, a drugą zanurzyłem łyżkę w galaretowatej brei, którą tutaj nasi strażnicy śmią nazywać zupą. Moim zdaniem określenie to jest kłamstwem i obrazą dla wszystkich zup, mniej lub bardziej dobrych. Dlatego po prostu nazywam to szlamem, bo jest tak ohydne, że ledwo da się przełknąć. Niestety jeżeli dzisiaj nie zjadłbym tego świństwa chodziłbym głodny i nikt, zwłaszcza strażnicy, by się nade mną nie zlitował. Z tego powodu przemogłem obrzydzenie i pozwoliłem niezidentyfikowanym, gumowatym kawałkom czegoś, co chyba miało być jakimś warzywem powoli spłynąć w głąb mojego gardła. Jakimś cudem przemogłem odruch wymiotny i przełknąłem całą porcję. Gorzej już być nie mogło. Stwierdziłem w myślach mając na języku smak owego dania i czując zbliżającą się, kolejną falę bólu. Zamknąłem na parę chwil oczy, czekając aż odejdzie, po czym nabrałem kolejną łyżkę. Uniosłem wzrok znad ciemno-zielonej cieczy i spojrzałem w oczy siedzącego naprzeciwko współwięźnia, który szybko opuścił głowę. Westchnąłem i ponownie spojrzałem na jedzenie, nie tając nienawiści w moim wzroku. Przez parę chwil toczyłem ze sobą wewnętrzną walkę czy wziąć kolejną porcję do ust czy rzucić tym przez Bunkier Dzienny, lecz ostatecznie zdecydowałem się na pierwszą opcję. Gdyby chociaż dobre żarcie dawali.
Łyżka za łyżką i jakoś udało mi się opróżnić połowę talerza. Jednak po takim wyczynie mój żołądek buntował się jak wzburzone morze i za każdym razem kiedy moje spojrzenie lądowało na cieczy czułem jego niechęć jeszcze bardziej, dlatego postanowiłem nie przejmować tym, że do jutra będę głodny i rzucić ten szlam w cholerę. Miałem tylko nadzieję, że jutro zaserwują jakieś mięso.
Po części jako oznaka wzburzenia i buntu, po części zaś przez ponowny atak bólu głowy, który był tak silny, że chciało mi się wyć zostawiłem talerz z niedokończonym jedzeniem na stole i mocno podpierając się o stół wstałem z miejsca. Kątem oka zauważyłem jak strażnik stojący przy drzwiach patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami, ale olałem go. Reszta osób w pomieszczeniu miała mnie gdzieś i albo pałaszowała "zupę" albo odnosiła talerze do miejsca, z którego widać było pomarszczone ręce jakiejś kobiety, która zmywała naczynia w głębi zakrytej ścianą kuchni.
Z jedną dłonią przyciśniętą do skroni i drugą opierającą się o ścianę podążyłem szybkim krokiem w stronę przejścia do Bunkra Nocnego, oddychając ciężko i mając wrażenie jakbym miał sie zaraz przewrócić. Łupanie nasiliło się już tak bardzo, że chciałem krzyknąć, ale postanowiłem tego nie robić, aby nie przyciągać uwagi. To nie był zwykły ból głowy i ja to wiedziałem. Niestety, nic z tym faktem uczynić nie mogłem, jedynie mieć nadzieję, że wkrótce przejdzie.
Wpadłem jak burza w przyjemny półmrok Bunkra Nocnego i rzuciłem się w stronę mojego łóżka, prawie nie zwracając uwagi na mijane pod drodze przedmioty i meble. W pewnym momencie wydawało mi się, że usłyszałem jakiś wysoki, cichy dźwięk. Przystanąłem na parę chwil i pobierznie sie rozejrzałem, lecz kiedy nic szczególnego nie przykuło mojej uwagi postanowiłem póki co to olać, bo zaczynałem widzieć kolorowe mroczki przed oczami. Kiedy w końcu dotarłem do mojego celu upadłem na białą kołdrę jak worek ziemniaków i złapałem sie za głowę, podkurczając kolana, sycząc cicho przez zęby. Weź się w garść, gorsze rzeczy przeszedłeś. No niby tak, jednak wielkim pocieszeniem to nie było.
Ból już nie nadchodził falami, lecz rozlewał się nieustannie, nie dając czasu na wytchnienie. Przekręciłem się na druga stronę, ciagle mając twarz w dłoniach i starając się wyrównać przyspieszony oddech, jednocześnie skupiając się na dochodzących z sąsiedniego pomieszczenia słabych odgłosach. Wtem coś zabrzęczało i był to odgłos zbyt głośny, aby można było uznać, że dobiega zza ściany. Odsunąłem więc palce i powoli otworzyłem oczy. Całe szczęście mroczki i inne flanele na długo nie zagościły za moimi powiekami, dlatego widziałem już bez jakiegoś wiekszego problemu. Rozejrzałem się, jednak gdy niczego nie zobaczyłem, zdecydowałem podnieść się do pozycji siedzącej. Tutaj ktoś jest. Tylko po co się kryje?
Bardzo ostrożnie usiadłem na łóżku, krzywiąc sie nieznacznie i sycząc po raz kolejny. Niech tych naukowców licho porwie. Ich i całe to koszmarne miejsce.
Ponownie przesunąłem wzrokiem po pomieszczeniu. W pewnym momencie dostrzegłem kawałek błekitu za zasłaniającą go kołdrą i bladą, małą twarzyczkę okoloną długimi, brązowymi włosami, która na próżno próbowała przylgnąć do ziemi i chować się za zwisającą pościelą.
-Widzę cię.- powiedziałem cicho i z bólem w głosie, jednak wystarczająco głośno, aby dziewczyna mnie usłyszała, mimo to nie wyszła spod łóżka, tylko jeszcze bardziej próbowała się spłaszczyć.
-Jesteś pod łóżkiem, masz brazowe włosy i niebieskie ubranie. Nie musisz się chować.- dziewczyna podniosła głowę znad podłogi i pomimo odległości zobaczyłem jak się we mnie wpatruje.
-Nic ci nie zrobię, obiecuję. Ale jak chcesz tam leżeć pośród kurzu, to twój wybór.- przez chwilę jeszcze pozostawała w tej samej pozycji, jednak po parunastu sekundach ostrożnie i powoli wyszła spod łóżka, patrząc na mnie nieufnie. Przez chwilę gapiłem się na nią bez słowa, mając przed oczami sylwetkę mojej siostry.
-Jesteś nowa.- westchnąłem.- Te dranie przegięły. Zabieranie tutaj niewinnego dziecka i niszczenie jego życia jest po prostu barbarzyńskie.- warknąłem gniewnie, ale zaraz złapałem się za głowę i zamilkłem przymykając powieki. Czułem się po prostu okropnie.
<Rin? Wybacz, że opo mało wnosi do akcji, ale nie mam pomysłu :/>
<875 słów>
Jedną dłoń podparłem o skroń, a drugą zanurzyłem łyżkę w galaretowatej brei, którą tutaj nasi strażnicy śmią nazywać zupą. Moim zdaniem określenie to jest kłamstwem i obrazą dla wszystkich zup, mniej lub bardziej dobrych. Dlatego po prostu nazywam to szlamem, bo jest tak ohydne, że ledwo da się przełknąć. Niestety jeżeli dzisiaj nie zjadłbym tego świństwa chodziłbym głodny i nikt, zwłaszcza strażnicy, by się nade mną nie zlitował. Z tego powodu przemogłem obrzydzenie i pozwoliłem niezidentyfikowanym, gumowatym kawałkom czegoś, co chyba miało być jakimś warzywem powoli spłynąć w głąb mojego gardła. Jakimś cudem przemogłem odruch wymiotny i przełknąłem całą porcję. Gorzej już być nie mogło. Stwierdziłem w myślach mając na języku smak owego dania i czując zbliżającą się, kolejną falę bólu. Zamknąłem na parę chwil oczy, czekając aż odejdzie, po czym nabrałem kolejną łyżkę. Uniosłem wzrok znad ciemno-zielonej cieczy i spojrzałem w oczy siedzącego naprzeciwko współwięźnia, który szybko opuścił głowę. Westchnąłem i ponownie spojrzałem na jedzenie, nie tając nienawiści w moim wzroku. Przez parę chwil toczyłem ze sobą wewnętrzną walkę czy wziąć kolejną porcję do ust czy rzucić tym przez Bunkier Dzienny, lecz ostatecznie zdecydowałem się na pierwszą opcję. Gdyby chociaż dobre żarcie dawali.
Łyżka za łyżką i jakoś udało mi się opróżnić połowę talerza. Jednak po takim wyczynie mój żołądek buntował się jak wzburzone morze i za każdym razem kiedy moje spojrzenie lądowało na cieczy czułem jego niechęć jeszcze bardziej, dlatego postanowiłem nie przejmować tym, że do jutra będę głodny i rzucić ten szlam w cholerę. Miałem tylko nadzieję, że jutro zaserwują jakieś mięso.
Po części jako oznaka wzburzenia i buntu, po części zaś przez ponowny atak bólu głowy, który był tak silny, że chciało mi się wyć zostawiłem talerz z niedokończonym jedzeniem na stole i mocno podpierając się o stół wstałem z miejsca. Kątem oka zauważyłem jak strażnik stojący przy drzwiach patrzy na mnie ze zmarszczonymi brwiami, ale olałem go. Reszta osób w pomieszczeniu miała mnie gdzieś i albo pałaszowała "zupę" albo odnosiła talerze do miejsca, z którego widać było pomarszczone ręce jakiejś kobiety, która zmywała naczynia w głębi zakrytej ścianą kuchni.
Z jedną dłonią przyciśniętą do skroni i drugą opierającą się o ścianę podążyłem szybkim krokiem w stronę przejścia do Bunkra Nocnego, oddychając ciężko i mając wrażenie jakbym miał sie zaraz przewrócić. Łupanie nasiliło się już tak bardzo, że chciałem krzyknąć, ale postanowiłem tego nie robić, aby nie przyciągać uwagi. To nie był zwykły ból głowy i ja to wiedziałem. Niestety, nic z tym faktem uczynić nie mogłem, jedynie mieć nadzieję, że wkrótce przejdzie.
Wpadłem jak burza w przyjemny półmrok Bunkra Nocnego i rzuciłem się w stronę mojego łóżka, prawie nie zwracając uwagi na mijane pod drodze przedmioty i meble. W pewnym momencie wydawało mi się, że usłyszałem jakiś wysoki, cichy dźwięk. Przystanąłem na parę chwil i pobierznie sie rozejrzałem, lecz kiedy nic szczególnego nie przykuło mojej uwagi postanowiłem póki co to olać, bo zaczynałem widzieć kolorowe mroczki przed oczami. Kiedy w końcu dotarłem do mojego celu upadłem na białą kołdrę jak worek ziemniaków i złapałem sie za głowę, podkurczając kolana, sycząc cicho przez zęby. Weź się w garść, gorsze rzeczy przeszedłeś. No niby tak, jednak wielkim pocieszeniem to nie było.
Ból już nie nadchodził falami, lecz rozlewał się nieustannie, nie dając czasu na wytchnienie. Przekręciłem się na druga stronę, ciagle mając twarz w dłoniach i starając się wyrównać przyspieszony oddech, jednocześnie skupiając się na dochodzących z sąsiedniego pomieszczenia słabych odgłosach. Wtem coś zabrzęczało i był to odgłos zbyt głośny, aby można było uznać, że dobiega zza ściany. Odsunąłem więc palce i powoli otworzyłem oczy. Całe szczęście mroczki i inne flanele na długo nie zagościły za moimi powiekami, dlatego widziałem już bez jakiegoś wiekszego problemu. Rozejrzałem się, jednak gdy niczego nie zobaczyłem, zdecydowałem podnieść się do pozycji siedzącej. Tutaj ktoś jest. Tylko po co się kryje?
Bardzo ostrożnie usiadłem na łóżku, krzywiąc sie nieznacznie i sycząc po raz kolejny. Niech tych naukowców licho porwie. Ich i całe to koszmarne miejsce.
Ponownie przesunąłem wzrokiem po pomieszczeniu. W pewnym momencie dostrzegłem kawałek błekitu za zasłaniającą go kołdrą i bladą, małą twarzyczkę okoloną długimi, brązowymi włosami, która na próżno próbowała przylgnąć do ziemi i chować się za zwisającą pościelą.
-Widzę cię.- powiedziałem cicho i z bólem w głosie, jednak wystarczająco głośno, aby dziewczyna mnie usłyszała, mimo to nie wyszła spod łóżka, tylko jeszcze bardziej próbowała się spłaszczyć.
-Jesteś pod łóżkiem, masz brazowe włosy i niebieskie ubranie. Nie musisz się chować.- dziewczyna podniosła głowę znad podłogi i pomimo odległości zobaczyłem jak się we mnie wpatruje.
-Nic ci nie zrobię, obiecuję. Ale jak chcesz tam leżeć pośród kurzu, to twój wybór.- przez chwilę jeszcze pozostawała w tej samej pozycji, jednak po parunastu sekundach ostrożnie i powoli wyszła spod łóżka, patrząc na mnie nieufnie. Przez chwilę gapiłem się na nią bez słowa, mając przed oczami sylwetkę mojej siostry.
-Jesteś nowa.- westchnąłem.- Te dranie przegięły. Zabieranie tutaj niewinnego dziecka i niszczenie jego życia jest po prostu barbarzyńskie.- warknąłem gniewnie, ale zaraz złapałem się za głowę i zamilkłem przymykając powieki. Czułem się po prostu okropnie.
<Rin? Wybacz, że opo mało wnosi do akcji, ale nie mam pomysłu :/>
<875 słów>
niedziela, 30 czerwca 2019
Od Sarary do Gwesa...
W nieużywanej, zniszczonej sali eksperymentalnej...
- Naprawdę jest taka niezwykła? - spytał podejrzliwie facet, zwracając się do Wayne`a.
Na twarzy naukowca pojawił się sztuczny uśmiech.
- Zobaczy pan.
Obcy facet obejrzał dokładnie sale eksperymentalną. Wszystkie ściany pokryte były grubą warstwą lodu. Temperatura w tym pomieszczeniu była o wiele niższa niż w innych. Wszystkie stoły i przedmioty walały się zmrożone na kość po podłodze. Na probówkach i szkle widać było warstwy szronu. Podłoga była śliska od rozmrożonego lodu i wody. Cała sala eksperymentalna wyglądała jak lodowa jaskinia.
- I to ona zrobiła? - zapytał obcy facet.
- Tak. - powiedział Wayne. - Miesiąc temu.
- Jak to możliwe? - gość popukał w warstwę lodu na ścianie. - Ten lód powinien się już chyba rozpuścić. A tu skała.
- Lód, który wytwarza ta dziewczyna może mieć różne temperatury i twardość. Dlatego nada się do dzisiejszego eksperymentu.
Gość uśmiechnął się szeroko.
- Ach tak.
W bunkrze nocnym...
Ukryliśmy strażnika w bunkrze z zapasami żywności i schowaliśmy się w bunkrze nocnym. Panowały w nim ciemności, bo wszystkie drzwi były pozamykane, a nie było tam okien i była pora ciszy nocnej. Razem z Gwesem chowaliśmy się za wielką komodą z ręcznikami, którą wstawili całkiem niedawno. Na wypadek, jakby ktoś wszedł.
- Źle, że to zrobiłeś. - zganiłam go. - Przez to będziesz mieć kłopoty. Najpewniej będą mnie szukać.
Gwes milczał.
- Idź, Gwes. Zostaw mnie samą. - powiedziałam. - Idź do swojego łóżka i udaj, że byłeś tam cały czas i już dawno śpisz.
- A ty?
Milczałam przez kilka minut. Odezwałam się dopiero po chwili.
- To nieuniknione. I tak tam trafię, jak im na mnie zależy. Gwes... Ja postaram się przeżyć.
Spojrzał na mnie. Widziałam w ciemnościach zarys jego twarzy.
- Już podjęłaś decyzję, prawda? Nie odwiodę cię od niej? - spytał mnie.
- Raczej nie.
Chłopak westchnął i odszedł się położyć. Ja zrobiłam to samo. Ale nie spałam. Czekałam aż po mnie przyjdą.
Do tej pory byłam poddana badaniom i dwóm eksperymentom. Mój trzeci eksperyment, który miał odbyć się dwa miesiące temu, nie został przeprowadzony. Z mojej winy. Badania były przeprowadzane kilka dni od trafienia tutaj. Badali ci krew, moce, organy wewnętrzne, spisywali wagę i wzrost. Nie było to szczególnie straszne. Ale mój pierwszy eksperyment...
Polegał na zbadaniu mojej odporności na ogień. Wsadzili mnie do komory z piecami na minutę, a potem wyciągali, jak byłam poparzona. Na oko niepoważnie, lekko, w rękę, ale potem było jasne, że ktoś taki jak ja może nawet umrzeć od małego ognia. To dlatego, że moja skóra była zbudowana ze specjalnych komórek, które potrafiły wypuszczać moją energię przez otworki w nich i zamieniać na żywioły. Jednakże, tylko na wodę, wiatr, ziemię, lód i śnieg. Były jednak takie żywioły, na które byłam bardzo podatna przez moją budowę komórek. Był to głównie ogień i ognio podobne, ale jeszcze prąd elektryczny, co odkryli znacznie później, na drugim eksperymencie. Tak. Razili mnie prądem o małej mocy. To był drugi raz, kiedy prawie umarłam.
Trzeci eksperyment miał odbyć się miesiąc temu. Zostałam zabrana zaraz po śniadaniu. Pamiętam, że mówiono mi wtedy o jakimś eksperymencie przekazywania mocy. Nie załapałam od razu, o co chodziło. Wprowadzono mnie do sali eksperymentalnej numer trzy, w której najdziwniejszym przedmiotem było płaskie łóżko pokryte niebieską matą, podobne jak u lekarza. W sali był Wayne, strażnik, który mnie przyprowadził i jakiś wysoki, dziewiętnastoletni chłopak o rudych włosach i czerwonych oczach. Po chwili dowiedziałam się, o co tak naprawdę chodziło w tym eksperymencie. Poznałam straszną prawdę. Miałam zajść z nim w ciążę. Pamiętam, że się strasznie darłam, że nie chcę, i żeby dali mi spokój. A chłopak zbliżał się do mnie krok po kroku z uśmiechem na mordzie. Byłam strasznie spanikowana. Do pomieszczenia wbiegło dwóch nowych strażników i w trójkę mnie trzymali za ręce, żebym siedziała nieruchomo. Od rudzielca o czerwonych oczach dzielił mnie metr. I pamiętam, że w momencie, w którym próbowali mnie położyć płasko na łóżku, moja moc zaczęła szaleć naokoło. Wiatrem odrzuciłam wszystkich mężczyzn, którzy wtedy przy mnie byli i wypuściłam lód, który zamroził wszystko naokoło. Ostatnie, co pamiętałam z tego dnia, to strzykawka, którą ktoś wbił mi w szyję. Obudziłam się w moim łóżku w bunkrze nocnym. Pamiętam, że było koło południa następnego dnia. Byłam przerażona i roztrzęsiona. W mojej głowie słyszałam tylko jedną myśl; ,,zrobili to?". Odpowiedź na to pytanie poznałam kilka dni później. Udało mi się ukraść listę osób w strefie i eksperymentów, na które ich poddano. Były też zapiski, czy dany eksperyment udał się czy nie. Szybko dotarłam wzrokiem na moje imię i nazwisko. Było tam, figurowało na trzecim miejscu od góry. Sara Noavel. Moje serce zabiło mocnej. Było tam zapisane, że byłam poddana badaniu wstępnemu i dwóm eksperymentom. Dwóm! Czyli trzeciego nie przeprowadzali. Czułam wtedy nieopisaną ulgę. Udało mi się wytrwać. Byłam na dwóch eksperymentach i przeżyłam.
Usłyszałam, jak drzwi do bunkra otwierają się. Otworzyłam oczy. Nadal była noc. Nadal czekałam, aż po mnie przyjdą. Przez kilka godzin myślałam o przeszłości tutaj. Usłyszałam kroki zbliżające się do mojego łóżka. Nie jeden. Dwóch.
To trwało tylko chwilę. Poczułam, jak coś wbija mi się w szyję. Igła. No tak. Poprzednim razem sprawiałam kłopoty, bo nie dotarłam tam na czas (Gwes mnie odbił) i teraz podjęli odpowiednie kroki. Poczułam jak ich łapska zaciskają się na moich rękach i talii. Chwycili mnie i podnieśli do góry. Zobaczyłam tylko zarysy ich twarzy w ciemnościach, które coraz bardziej się rozmywały. Nie walczyłam. Jak już powiedziałam do Gwesa; to naprawdę nieuniknione. Dziś zrobią ze mną, co chcą. Gdy zasypiałam, myślałam o Gwesie, który pewnie nas w tej chwili obserwował.
Godzinę później...
Słyszałam jakieś głosy. Nie mogłam pojąć o czym gadają, bo umysł miałam jeszcze otępiały od środka usypiającego. Chciałam otworzyć oczy, ale moje powieki były takie ciężkie... Nagle poczułam, jak ktoś świecił mi lampką w oczy. Skrzywiłam się.
- Już jest przytomna, panie Blaze.
Otworzyłam powoli oczy. Ujrzałam tego Wayne`a, który zawsze prowadził moje eksperymenty, oraz obcego gościa. Miał opaloną skórę, czarne, poplątane włosy, ciemne okulary i garnitur, który wyglądał jak prosto ze sklepu.
- Nazywasz się Sara, prawda? - uśmiechnął się do mnie. Miałam ochotę go udusić. Niestety, jeszcze miałam niedowład kończyn po środku usypiającym. - Gdy spałaś, całą cię dokładnie obejrzałem.
Zdusiłam szloch. Co on widział?
- Nadasz się do naszego eksperymentu. Słyszałem, że jesteś dzikuską. Pokazywali mi bałagan, jaki narobiłaś w sali numer trzy.
Sala numer trzy. Poprzedni eksperyment. Mam nadzieję, że nie chcą go powtórzyć.
- Nie smuć się, to będzie coś kompletnie innego niż poprzednio. - powiedział naukowiec Wayne i posłał mi fałszywy uśmiech.
Moje ciało było już w normie. Mogłam poruszać palcami u nóg. Teraz się zorientowałam, że nie miałam butów, a spodnie i koszula nocna były założone niechlujnie. Czyli jednak. Rozbierali mnie. Poczułam się bardzo skrzywdzona. Miałam ochotę się rozpłakać. Czyżby dawna miła i naiwna Sara wróciła na ten moment? Nie. Nie, nie, nie. Zacisnęłam ręce w pięści. Jestem silna. Mam gdzieś, co mi robią. Jedyne, co muszę zrobić, to przeżyć.
- Dzisiaj będziemy łączyć twoje DNA z DNA kogoś innego.
Uniosłam brwi.
- Chcemy sprawdzić, czy uda nam się wyhodować komórki, które będą pochodzić od ciebie i nie będą wrażliwe na ogień, czy prąd. Kiedy spałaś, pobraliśmy już od ciebie materiał genetyczny.
Gapiłam się na faceta imieniem Blaze.
- Ach, nie przedstawiłem ci go. - powiedział Wayne. - To Pan Blaze, klient.
- Klient? - wymamrotałam. Jaki klient? Czyżby coś kupował?
- Tak. Gdy nam się, uda, pan Blaze kupi te komórki.
Spojrzałam na niego posyłając mu jedno z moich najbardziej przerażających spojrzeń.
- Po co ci one?
- To już chyba nie twoja sprawa. Poza tym, nie jesteś już nam potrzebna. Agenci zajmą się tobą.
Poczułam, jak chwytają mnie za koszulę na ramieniu i siłą zmuszają żebym wstała.
W bunkrze nocnym...
Zostawili mnie samą w ciemnościach i wyszli, zamykając za sobą drzwi.
- Przeżyłaś. - odezwał się jakiś znajomy głos. Gwes.
- No. - walnęłam się na moje łóżko.
Prawie od razu zasnęłam. Chciałam zapomnieć o tym, co się działo w tej sali. Udało mi się.
<Następne opowiadania w tej wenie będą miały jeden temat>
- Naprawdę jest taka niezwykła? - spytał podejrzliwie facet, zwracając się do Wayne`a.
Na twarzy naukowca pojawił się sztuczny uśmiech.
- Zobaczy pan.
Obcy facet obejrzał dokładnie sale eksperymentalną. Wszystkie ściany pokryte były grubą warstwą lodu. Temperatura w tym pomieszczeniu była o wiele niższa niż w innych. Wszystkie stoły i przedmioty walały się zmrożone na kość po podłodze. Na probówkach i szkle widać było warstwy szronu. Podłoga była śliska od rozmrożonego lodu i wody. Cała sala eksperymentalna wyglądała jak lodowa jaskinia.
- I to ona zrobiła? - zapytał obcy facet.
- Tak. - powiedział Wayne. - Miesiąc temu.
- Jak to możliwe? - gość popukał w warstwę lodu na ścianie. - Ten lód powinien się już chyba rozpuścić. A tu skała.
- Lód, który wytwarza ta dziewczyna może mieć różne temperatury i twardość. Dlatego nada się do dzisiejszego eksperymentu.
Gość uśmiechnął się szeroko.
- Ach tak.
W bunkrze nocnym...
Ukryliśmy strażnika w bunkrze z zapasami żywności i schowaliśmy się w bunkrze nocnym. Panowały w nim ciemności, bo wszystkie drzwi były pozamykane, a nie było tam okien i była pora ciszy nocnej. Razem z Gwesem chowaliśmy się za wielką komodą z ręcznikami, którą wstawili całkiem niedawno. Na wypadek, jakby ktoś wszedł.
- Źle, że to zrobiłeś. - zganiłam go. - Przez to będziesz mieć kłopoty. Najpewniej będą mnie szukać.
Gwes milczał.
- Idź, Gwes. Zostaw mnie samą. - powiedziałam. - Idź do swojego łóżka i udaj, że byłeś tam cały czas i już dawno śpisz.
- A ty?
Milczałam przez kilka minut. Odezwałam się dopiero po chwili.
- To nieuniknione. I tak tam trafię, jak im na mnie zależy. Gwes... Ja postaram się przeżyć.
Spojrzał na mnie. Widziałam w ciemnościach zarys jego twarzy.
- Już podjęłaś decyzję, prawda? Nie odwiodę cię od niej? - spytał mnie.
- Raczej nie.
Chłopak westchnął i odszedł się położyć. Ja zrobiłam to samo. Ale nie spałam. Czekałam aż po mnie przyjdą.
Do tej pory byłam poddana badaniom i dwóm eksperymentom. Mój trzeci eksperyment, który miał odbyć się dwa miesiące temu, nie został przeprowadzony. Z mojej winy. Badania były przeprowadzane kilka dni od trafienia tutaj. Badali ci krew, moce, organy wewnętrzne, spisywali wagę i wzrost. Nie było to szczególnie straszne. Ale mój pierwszy eksperyment...
Polegał na zbadaniu mojej odporności na ogień. Wsadzili mnie do komory z piecami na minutę, a potem wyciągali, jak byłam poparzona. Na oko niepoważnie, lekko, w rękę, ale potem było jasne, że ktoś taki jak ja może nawet umrzeć od małego ognia. To dlatego, że moja skóra była zbudowana ze specjalnych komórek, które potrafiły wypuszczać moją energię przez otworki w nich i zamieniać na żywioły. Jednakże, tylko na wodę, wiatr, ziemię, lód i śnieg. Były jednak takie żywioły, na które byłam bardzo podatna przez moją budowę komórek. Był to głównie ogień i ognio podobne, ale jeszcze prąd elektryczny, co odkryli znacznie później, na drugim eksperymencie. Tak. Razili mnie prądem o małej mocy. To był drugi raz, kiedy prawie umarłam.
Trzeci eksperyment miał odbyć się miesiąc temu. Zostałam zabrana zaraz po śniadaniu. Pamiętam, że mówiono mi wtedy o jakimś eksperymencie przekazywania mocy. Nie załapałam od razu, o co chodziło. Wprowadzono mnie do sali eksperymentalnej numer trzy, w której najdziwniejszym przedmiotem było płaskie łóżko pokryte niebieską matą, podobne jak u lekarza. W sali był Wayne, strażnik, który mnie przyprowadził i jakiś wysoki, dziewiętnastoletni chłopak o rudych włosach i czerwonych oczach. Po chwili dowiedziałam się, o co tak naprawdę chodziło w tym eksperymencie. Poznałam straszną prawdę. Miałam zajść z nim w ciążę. Pamiętam, że się strasznie darłam, że nie chcę, i żeby dali mi spokój. A chłopak zbliżał się do mnie krok po kroku z uśmiechem na mordzie. Byłam strasznie spanikowana. Do pomieszczenia wbiegło dwóch nowych strażników i w trójkę mnie trzymali za ręce, żebym siedziała nieruchomo. Od rudzielca o czerwonych oczach dzielił mnie metr. I pamiętam, że w momencie, w którym próbowali mnie położyć płasko na łóżku, moja moc zaczęła szaleć naokoło. Wiatrem odrzuciłam wszystkich mężczyzn, którzy wtedy przy mnie byli i wypuściłam lód, który zamroził wszystko naokoło. Ostatnie, co pamiętałam z tego dnia, to strzykawka, którą ktoś wbił mi w szyję. Obudziłam się w moim łóżku w bunkrze nocnym. Pamiętam, że było koło południa następnego dnia. Byłam przerażona i roztrzęsiona. W mojej głowie słyszałam tylko jedną myśl; ,,zrobili to?". Odpowiedź na to pytanie poznałam kilka dni później. Udało mi się ukraść listę osób w strefie i eksperymentów, na które ich poddano. Były też zapiski, czy dany eksperyment udał się czy nie. Szybko dotarłam wzrokiem na moje imię i nazwisko. Było tam, figurowało na trzecim miejscu od góry. Sara Noavel. Moje serce zabiło mocnej. Było tam zapisane, że byłam poddana badaniu wstępnemu i dwóm eksperymentom. Dwóm! Czyli trzeciego nie przeprowadzali. Czułam wtedy nieopisaną ulgę. Udało mi się wytrwać. Byłam na dwóch eksperymentach i przeżyłam.
Usłyszałam, jak drzwi do bunkra otwierają się. Otworzyłam oczy. Nadal była noc. Nadal czekałam, aż po mnie przyjdą. Przez kilka godzin myślałam o przeszłości tutaj. Usłyszałam kroki zbliżające się do mojego łóżka. Nie jeden. Dwóch.
To trwało tylko chwilę. Poczułam, jak coś wbija mi się w szyję. Igła. No tak. Poprzednim razem sprawiałam kłopoty, bo nie dotarłam tam na czas (Gwes mnie odbił) i teraz podjęli odpowiednie kroki. Poczułam jak ich łapska zaciskają się na moich rękach i talii. Chwycili mnie i podnieśli do góry. Zobaczyłam tylko zarysy ich twarzy w ciemnościach, które coraz bardziej się rozmywały. Nie walczyłam. Jak już powiedziałam do Gwesa; to naprawdę nieuniknione. Dziś zrobią ze mną, co chcą. Gdy zasypiałam, myślałam o Gwesie, który pewnie nas w tej chwili obserwował.
Godzinę później...
Słyszałam jakieś głosy. Nie mogłam pojąć o czym gadają, bo umysł miałam jeszcze otępiały od środka usypiającego. Chciałam otworzyć oczy, ale moje powieki były takie ciężkie... Nagle poczułam, jak ktoś świecił mi lampką w oczy. Skrzywiłam się.
- Już jest przytomna, panie Blaze.
Otworzyłam powoli oczy. Ujrzałam tego Wayne`a, który zawsze prowadził moje eksperymenty, oraz obcego gościa. Miał opaloną skórę, czarne, poplątane włosy, ciemne okulary i garnitur, który wyglądał jak prosto ze sklepu.
- Nazywasz się Sara, prawda? - uśmiechnął się do mnie. Miałam ochotę go udusić. Niestety, jeszcze miałam niedowład kończyn po środku usypiającym. - Gdy spałaś, całą cię dokładnie obejrzałem.
Zdusiłam szloch. Co on widział?
- Nadasz się do naszego eksperymentu. Słyszałem, że jesteś dzikuską. Pokazywali mi bałagan, jaki narobiłaś w sali numer trzy.
Sala numer trzy. Poprzedni eksperyment. Mam nadzieję, że nie chcą go powtórzyć.
- Nie smuć się, to będzie coś kompletnie innego niż poprzednio. - powiedział naukowiec Wayne i posłał mi fałszywy uśmiech.
Moje ciało było już w normie. Mogłam poruszać palcami u nóg. Teraz się zorientowałam, że nie miałam butów, a spodnie i koszula nocna były założone niechlujnie. Czyli jednak. Rozbierali mnie. Poczułam się bardzo skrzywdzona. Miałam ochotę się rozpłakać. Czyżby dawna miła i naiwna Sara wróciła na ten moment? Nie. Nie, nie, nie. Zacisnęłam ręce w pięści. Jestem silna. Mam gdzieś, co mi robią. Jedyne, co muszę zrobić, to przeżyć.
- Dzisiaj będziemy łączyć twoje DNA z DNA kogoś innego.
Uniosłam brwi.
- Chcemy sprawdzić, czy uda nam się wyhodować komórki, które będą pochodzić od ciebie i nie będą wrażliwe na ogień, czy prąd. Kiedy spałaś, pobraliśmy już od ciebie materiał genetyczny.
Gapiłam się na faceta imieniem Blaze.
- Ach, nie przedstawiłem ci go. - powiedział Wayne. - To Pan Blaze, klient.
- Klient? - wymamrotałam. Jaki klient? Czyżby coś kupował?
- Tak. Gdy nam się, uda, pan Blaze kupi te komórki.
Spojrzałam na niego posyłając mu jedno z moich najbardziej przerażających spojrzeń.
- Po co ci one?
- To już chyba nie twoja sprawa. Poza tym, nie jesteś już nam potrzebna. Agenci zajmą się tobą.
Poczułam, jak chwytają mnie za koszulę na ramieniu i siłą zmuszają żebym wstała.
W bunkrze nocnym...
Zostawili mnie samą w ciemnościach i wyszli, zamykając za sobą drzwi.
- Przeżyłaś. - odezwał się jakiś znajomy głos. Gwes.
- No. - walnęłam się na moje łóżko.
Prawie od razu zasnęłam. Chciałam zapomnieć o tym, co się działo w tej sali. Udało mi się.
<Następne opowiadania w tej wenie będą miały jeden temat>
piątek, 28 czerwca 2019
Od Gwesa CD. Sarary...
-Rusz się.- dobiegł mnie gniewny warkot jednego ze strażników, zdecydowanie płci męskiej. Uniosłem wzrok chcąc dowiedzieć się do kogo rozkaz był kierowany tym razem, jednak nie odgarnąłem częściowo zasłaniających mi twarz włosów ani nie odrzuciłem głęboko nasuniętego na oczy czarnego kaptura mojego płaszcza, który szczerze mówiąc, był tutaj moim jedynym przyjacielem (no może oprócz Sarary, choć chyba powinienem ją raczej nazwać wspólniczką),
mimo to widziałem jak łysy mężczyzna o szerokich barach i grubym karku łapie za rękę młodego chłopaka o jasnoczerwonych włosach, który z widocznych strachem na twarzy próbuje się wyrwać. Oczywiście jego starania nic nie dały, jedynie wywołały irytację na twarzy strażnika, który bezceremonialnie zaczął ciągnąć chłopaka w stronę drzwi prowadzących do Bunkra Nocnego. Żal mi było dzieciaka, który w tak młodym wieku musiał przechodzić przez coś takiego, lecz nie mogłem zrobić czegokolwiek innego oprócz patrzenia jak zostaje wyprowadzony do innego pomieszczenia, a potem zapewne do centrum eksperymentalnego. Stałem więc tylko z założonymi na piersiach rękami i lekko opuszczoną głową, opierając się o ścianę z której odłaziła biała farba, dalej rozglądając się po dużym, przestronnym pomieszczeniu, tutaj zwanym Bunkrem Dziennym. Osoby, które czekały na dostęp do toalet bądź chciały jeszcze chwilę pobyć poza Bunkrem Nocnym przebywały w owym pomieszczeniu albo spędzając czas przed snem na rozmowie, albo siedząc przy stołach tępo patrząc się w ciemnobrązowe deski. W kącie jedna dziewczyna opadła na podłogę, chowając twarz w dłoniach. Poczułem smutek, gdy przyjrzałem się jej chudej sylwetce, zgarbionej pod naporem przytłaczającej bezsilności, niepewności co do jutra i strachu.
Nudziło mi się, szczerze mówiąc to potwornie mi się nudziło, jednak tutaj nie było do zrobienia nic więcej niż spożytkowanie czasu na jedzeniu, rozmowie lub chodzeniu, a spać mi się nie chciało. Zawsze czekałem na ostateczny rozkaz udania się do snu tutaj, ponieważ w Bunkrze Nocnym panował duży tłok. Wracając, 2 z pierwszych opcji oczywiście odpadały, pierwsza- żarcie dawali o innym czasie, który minął już dawno. Druga- nie miałem ochoty na gadanie z innymi ludźmi, zwłaszcza z tymi którzy nie bardzo zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie miałem ochoty na gadanie z jakimikolwiek ludźmi i rzadkie komentarze wypowiedziane do siebie w zupełności mi wystarczały do nie popadnięcia w szaleństwo. Także krótkie wymiany zdań między mną a Sararą też nie były takie złe, jako że dotyczyły ważniejszych kwestii, a sama dziewczyna nie odpychała od siebie. Póki co jest pierwszą osobą w tym więzieniu, która nie stchórzyła przed moim spojrzeniem, podeszła i nawet zaproponowała współpracę przeciw tej zjechanej bandzie brutali i ludzi bez serca, za co ją bardzo cenię. Wiem, że przynajmniej my dwoje mamy wspólny cel.
Kiedy moje myśli powędrowały w stronę białowłosej dziewczyny, zacząłem się intensywnie zastanawiać, która niewinna kobieta zostanie wyciągnięta dziś w nocy siłą z Bunkra i być może już nigdy nie wróci. Udało mi się wczoraj podsłuchać rozmowę dwóch głupich jak buty z lewej nogi strażników, którzy zamiast trzymać ważne dla swojej organizacji kwestie za zębami, rozmawiali sobie jak gdyby nigdy nic o planowanym zabraniu jednej z dziewczyn na ,,szczególne badania", jak oni tam to nazywają. W dodatku rozmawiali zaledwie parę metrów od drzwi. Chociaż nie powinienem narzekać; dla mnie, dla nas- więźniów, im więcej takich nieodpowiedzialnych strażników, tym lepiej i łatwiej szukać odpowiedzi na postawione sobie w Strefie pytania.
Spojrzałem na jedyny zegar w pomieszczeniu, który był umieszczony wysoko, przy suficie i właśnie wskazywał godzinę 22.20. Pozostało mi więc około 5 minut do umówionego spotkania.
Odepchnąłem się od ściany dłońmi i ruszyłem w stronę przejścia na teren Bunkra Nocnego, przyciągając uwagę paru stojących pod ścianą ludzi, którzy mierzyli mnie niezbyt przyjaznym wzrokiem. Budziłem w nich niepewność i ostrożność, ponieważ żaden z nich nie mógł powiedzieć o mnie więcej niż to, jak wyglądam, z czego byłem oczywiście zadowolony. Dobrze strzegłem swojej osoby, w przeciwieństwie do pracujących tu strażników, których dość łatwo odczytać. Z drugiej jednak strony niewiedza rodzi nieufność. Prawie codziennie spotykałem się z wrogością i niechęcią większości współwięźniów, co trochę bolało, jednak nie na tyle mocno abym miał porzucić swoją maskę obojętności i nagle wyjść do ludzi.
Na drodze stanął mi jakiś chudy facet, mniej więcej w moim wieku, z ledwo widocznym zarostem i wyzwaniem w oczach, składając ręce na piersiach i wysuwając krzywą szczękę. Rzuciłem mu swoje pokazowe ostrzegawcze spojrzenie spod kaptura i opadających na twarz włosów już z odległości, abym nie musiał się zatrzymywać i tracić czas. Moje założenia się sprawdziły, gość nie wytrzymał długo i spuścił wzrok. Wyminąłem go i wyszedłem z jednego pomieszczenia, wchodząc do drugiego. Przeszedłem pomiędzy rzędami łóżek po drodze mijając wielu ludzi szykujących się lub kładących spać, w końcu docierając w pobliże drzwi. Mój znajomy jeszcze się nie pojawił, jak to zwykle bywało, jednak nie mogłem odpuścić kolejnej okazji wyjścia na dwór i powęszenia trochę w okolicy, więc postanowiłem na niego zaczekać chociaż nie wiedziałem czy w ogóle przyjdzie. Przecież coś lub ktoś mogłoby go zatrzymać.
Owego człowieka znałem jeszcze z czasów kiedy Diana była małą dziewczynką, a mój tata składał się do kupy po śmierci mamy. Był jego dobrym przyjacielem, razem pracowali dla rządu jako agenci do zadań specjalnych, jednak parę miesięcy przed moim pojawieniem się tutaj, Bruce,- tak miał na imię ów człowiek- zniknął nagle jakby zapadł się pod ziemię. Dopiero po przybyciu do Strefy, kiedy zaciągnął mnie gdzieś pod przykrywką, że chce mi sprawić manto za złe zachowanie opowiedział o tym, że został przeniesiony tutaj, aby kontrolować niejako naukowców oraz przekazywać odkryte informacje i wyniki badań rządowi. Kiedy spytałem o to, co dokładnie znaczy ,,odkryte informacje" i czego dotyczą owe ,,wyniki badań" powiedział, że nie ma pojęcia, ponieważ dokumenty te są dobrze zabezpieczone i sam nie ma do nich dostępu. Teraz domyślam się ich znaczenia jednak nie mam jeszcze całkowitej pewności.
Bruce potrafi być dobrym aktorem i robić bardzo realistyczne scenki, zwłaszcza kiedy udaje gniew. Dzięki temu, łatwo udaje mu się przedostać mnie na zewnątrz raz na jakiś czas, aby nie wzbudzać podejrzeń, bez zbytniego zainteresowania ze strony strażników- matołów. Myślę, że to dzięki (lub może bardziej przez) to, że nienawidzą mojej osoby i po prostu nie dziwią się, gdy ktoś zabiera mnie któregoś wieczoru lub nocy z widoku innych więźniów, by dać mi ,,nauczkę". A zwłaszcza taki snobistyczny i wysoko postawiony agent, który nie lubi widzieć pogardę w czyichś oczach.
Szczerze, to nie wiem co bym tu bez niego zrobił.
***
Przemieszczałem się w cieniu, bacznie rozglądając i nadstawiając uszu czy ktoś nie idzie. Bruce jednak przyszedł i naprawdę byłem za to wdzięczny, ponieważ nie miałem okazji do takiego wyjścia już od ponad miesiąca. W końcu mogłem odetchnąć pełna piersią, ponieważ mimo, że całkiem spore, ściany nadal przypominały mi, że tkwię w zamknięciu, a takie myśli nie działały dobrze na moje już i tak kiepskie samopoczucie.
Wtem usłyszałem jakieś głosy z oddali, więc przycisnąłem się do ściany przy rogu jednego z budynków, przy których właśnie się błąkałem, ciesząc się, że w pobliżu nie było żadnych kamer. Wyrównałem oddech, który szczerze mówiąc odrobinę przyspieszył i wsłuchałem się w zbliżające się z każdą sekundą dźwięki. Teraz udało mi się rozpoznać płcie i wyłapać pojedyncze głosy dwóch osób, które za parę chwil miały przejść obok mnie, będąc oddzielone jedynie ścianą.
-Zostaw mnie, do jasnej ....
-Cicho bądź, durny bachorze!- warknął niski, odpychający głos mężczyzny, który z pewnością musiał należeć do jednego z nowych strażników, tych których jeszcze nie zacząłem rozpracowywać, więc nie miałem zielonego pojęcia kim jest. Za to drugi... Niech to diabli. Zostajesz tutaj gdzie jesteś. Jak cię złapią, a jak to zrobisz to złapią na pewno, będziesz miał przerąbane. Jeśli w ogóle będziesz mieć szczęście to zamiast w jakimś dole z kulą we łbie wylądujesz na stole, a tam wracać z pewnością nie chcesz. Jednak... Nie. Stój w miejscu ofiaro i pozwól potoczyć się sprawom, na które i tak nie masz wpływu. Zacisnąłem szczęki mocno i przymknąłem oczy. Jesteś jej to winny, uparty ośle! Sama chciała, o łaskę się nie prosiłeś! Ale robi to nie tylko dla ciebie! Przecież sam sobie mówiłeś, nie rozmawiaj, nie pozwalaj, nie twórz żadnych więzi, bo to przyniesie tylko ból. I teraz masz. Trzeba było się odciąć, odejść, warknąć, poradzić sobie samemu, ale nie! Jesteś za słaby, zbyt naiwny i głupi i teraz jak tchórz chowasz się za ścianą, jak bierny obserwator, który nic nie robi tylko ze ,,współczuciem" patrzy jak niewinnego człowieka wiezie się na szafot! Nie zasługujesz nawet na tę jedną osobę, nie jesteś wart jednego jej słowa. Oparłem dłoń na ścianie, bezwiednie zaciskając palce w poszukiwaniu czegoś, czego mógłbym się złapać. Nie chcę tam trafić ponownie. Nie chcę. A oni wiedzą. I mnie tam wsadzą. Idioto, gdybyś tylko trzymał się z dala...Podniosłem głowę i odetchnąłem głęboko. Głosy stawały się coraz głośniejsze, mogłem już nawet usłyszeć kroki tych dwojga osób, ciche przekleństwa strażnika oraz lekkie szamotanie. Weź się w garść imbecylu, bo zostało ci zaledwie parę sekund na działanie. Przecież wiesz, że tego nie zostawisz, a z drugiej strony może uda ci się dowiedzieć czegoś więcej, może podsłuchasz, poobserwujesz, obejrzysz ten pałac piekielny od środka... Może te informacje kiedyś będą potrzebne dla wyższego celu, a nawet kluczowe. Więc co masz do stracenia oprócz życia i psychiki? Nie wiele. Oczywiście, jeśli wcześniej się ciebie nie pozbędą. Ale kogo to obchodzi. Na pewno nie mnie. Uśmiechnąłem się lekko, po czym powoli przesunąłem w stronę rogu, aby móc się rozejrzeć. Ostrożnie wychyliłem głowę zza budynku, czekając na pojawienie się tych dwóch osób, które były przyczyną mojego krótkiego załamania.
Krew szumiała mi w uszach, czułem dzikie bicie serca, które popędzane celem i myślą aż wyrywało się na spotkanie z tym, co miało nadejść. Uśmiech sam tworzył się na mojej twarzy, kiedy tylko wyobrażałem sobie jakiego niemiłego psikusa sprawię niespodziewającemu się niczego strażnikowi.
Powiał chłodny wiatr ochładzając moje napięte nerwy, rzucając parę zabłąkanych włosów na skupione oczy. Była ciemna noc, chmury przykryły niebo i księżyc, za co byłem naprawdę wdzięczny niebiosom. Zewsząd dobiegało ciche rechotanie żab i raz na jakiś czas można było usłyszeć samotny głos ptaka, który niewidoczny dla oczu krył się gdzieś wśród liści.
W końcu zza rogu wyszły dwie postacie; jedna barczysta, zgarbiona, druga odrobinę niższa i smuklejsza, wściekle próbująca wyrwać ramię z ogromnej łapy strażnika, który drugą trzymał na jej ustach uniemożliwiając jej krzyk. W świetle słabo świecącej, żółtej lampy błysnęły długie białe włosy.
Szybko schowałem się za rogiem, tak aby mężczyzna mnie nie zauważył i dopiero wtedy, kiedy sylwetki zniknęły za murami kolejnego budynku wyskoczyłem na parę sekund z cienia. Światło przesunęło po mnie swoimi dłońmi, lecz na dobre nie zdążyło chwycić, bo już po chwili ponownie skryłem się w mroku i nie zaprzestając biegu pognałem cicho wzdłuż długiego muru oddzielającego mnie od strażnika i jego ofiary. Zatrzymałem się dopiero przy jego końcu.
Kolejny budynek stał w odległości zaledwie dwóch metrów, a następne tak samo blisko siebie. Poza tym po drugiej stronie ścieżki, którą zmierzały dwie postacie mieścił się garaż, gdzie naukowcy i agenci trzymali swoje osobiste drogie fury i ogólnodostępne dla wszystkich pracowników owej placówki ciężarówki i motocykle. Było to więc doskonałe miejsce na urządzenie zasadzki, na której przeprowadzenie z napiętymi jak struna nerwami czekałem. Chłodny wiatr zakręcił fałdami mojego płaszcza i owionął swym oddechem gorące czoło i odkryte dłonie. Kaptur, który przy biegu opadł mi na plecy, ponownie nasunąłem głęboko na oczy i wysunąwszy się za róg, delikatnie pochylony zastygłem w bezruchu.
Parę minut później w polu mojego widzenia ukazał się cel z trzymaną u boku dziewczyną, prowadzoną na najgorsze eksperymenty jakie nam tutaj serwują. Takie po których można już nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Wyprostowałem się powoli i gdy zniknęli za kolejną kondygnacją, powoli i ledwo słyszalnie wyszedłem zza kryjącego mnie muru w słaby promień światła, mając przed sobą dwoje odwróconych do mnie plecami ludzi. Nie zastanawiając się ponownie nad ewentualnymi skutkami skoczyłem jak dziki kot ku swojej ofierze i dopadłem strażnika w chwili, gdy podnosił nogę do kolejnego kroku. Krzyk zamarł mu na ustach, bo natychmiast przycisnąłem przedramię do jego gardła odcinając mu dopływ powietrza. Od razu puścił zdezorientowaną dziewczynę i wczepił swoje pazury w moją skórę, walcząc o uwolnienie. Jednak ja nie popuściłem i zrobiłem to dopiero wtedy, kiedy poczułem jak jego mięśnie się rozluźniają. Upadł na ziemię z głuchym odgłosem. Nie zabiłem go, jedynie pozbawiłem przytomności, a o to, co z nim zrobić będę zastanawiać się później. Może przyłożyć by mu kamieniem w głowę, aby stracił pamięć...?
-No to się porobiło.- mruknąłem i odwróciłem w stronę dziewczyny, Sarary, która bezwiednie trzymała się za uwolniony przed chwilą nadgarstek i przyglądała ze zdziwieniem, ostrożnością i nieufnością.
-Kim jesteś?- spytała, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. Zanim odpowiedziałem skinąłem na nią i wziąwszy pod ramiona bezwładnego strażnika, ukryliśmy się w cieniu.
-To ja, Gwes.- podniosłem odrobinę kaptur, aby mogła zobaczyć moja twarz. Oparłem się o ścianę.
-No to mamy przerąbane.- rzuciłem.
<Sarara? Kontynuuj :3>
<2084 słów>
mimo to widziałem jak łysy mężczyzna o szerokich barach i grubym karku łapie za rękę młodego chłopaka o jasnoczerwonych włosach, który z widocznych strachem na twarzy próbuje się wyrwać. Oczywiście jego starania nic nie dały, jedynie wywołały irytację na twarzy strażnika, który bezceremonialnie zaczął ciągnąć chłopaka w stronę drzwi prowadzących do Bunkra Nocnego. Żal mi było dzieciaka, który w tak młodym wieku musiał przechodzić przez coś takiego, lecz nie mogłem zrobić czegokolwiek innego oprócz patrzenia jak zostaje wyprowadzony do innego pomieszczenia, a potem zapewne do centrum eksperymentalnego. Stałem więc tylko z założonymi na piersiach rękami i lekko opuszczoną głową, opierając się o ścianę z której odłaziła biała farba, dalej rozglądając się po dużym, przestronnym pomieszczeniu, tutaj zwanym Bunkrem Dziennym. Osoby, które czekały na dostęp do toalet bądź chciały jeszcze chwilę pobyć poza Bunkrem Nocnym przebywały w owym pomieszczeniu albo spędzając czas przed snem na rozmowie, albo siedząc przy stołach tępo patrząc się w ciemnobrązowe deski. W kącie jedna dziewczyna opadła na podłogę, chowając twarz w dłoniach. Poczułem smutek, gdy przyjrzałem się jej chudej sylwetce, zgarbionej pod naporem przytłaczającej bezsilności, niepewności co do jutra i strachu.
Nudziło mi się, szczerze mówiąc to potwornie mi się nudziło, jednak tutaj nie było do zrobienia nic więcej niż spożytkowanie czasu na jedzeniu, rozmowie lub chodzeniu, a spać mi się nie chciało. Zawsze czekałem na ostateczny rozkaz udania się do snu tutaj, ponieważ w Bunkrze Nocnym panował duży tłok. Wracając, 2 z pierwszych opcji oczywiście odpadały, pierwsza- żarcie dawali o innym czasie, który minął już dawno. Druga- nie miałem ochoty na gadanie z innymi ludźmi, zwłaszcza z tymi którzy nie bardzo zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie miałem ochoty na gadanie z jakimikolwiek ludźmi i rzadkie komentarze wypowiedziane do siebie w zupełności mi wystarczały do nie popadnięcia w szaleństwo. Także krótkie wymiany zdań między mną a Sararą też nie były takie złe, jako że dotyczyły ważniejszych kwestii, a sama dziewczyna nie odpychała od siebie. Póki co jest pierwszą osobą w tym więzieniu, która nie stchórzyła przed moim spojrzeniem, podeszła i nawet zaproponowała współpracę przeciw tej zjechanej bandzie brutali i ludzi bez serca, za co ją bardzo cenię. Wiem, że przynajmniej my dwoje mamy wspólny cel.
Kiedy moje myśli powędrowały w stronę białowłosej dziewczyny, zacząłem się intensywnie zastanawiać, która niewinna kobieta zostanie wyciągnięta dziś w nocy siłą z Bunkra i być może już nigdy nie wróci. Udało mi się wczoraj podsłuchać rozmowę dwóch głupich jak buty z lewej nogi strażników, którzy zamiast trzymać ważne dla swojej organizacji kwestie za zębami, rozmawiali sobie jak gdyby nigdy nic o planowanym zabraniu jednej z dziewczyn na ,,szczególne badania", jak oni tam to nazywają. W dodatku rozmawiali zaledwie parę metrów od drzwi. Chociaż nie powinienem narzekać; dla mnie, dla nas- więźniów, im więcej takich nieodpowiedzialnych strażników, tym lepiej i łatwiej szukać odpowiedzi na postawione sobie w Strefie pytania.
Spojrzałem na jedyny zegar w pomieszczeniu, który był umieszczony wysoko, przy suficie i właśnie wskazywał godzinę 22.20. Pozostało mi więc około 5 minut do umówionego spotkania.
Odepchnąłem się od ściany dłońmi i ruszyłem w stronę przejścia na teren Bunkra Nocnego, przyciągając uwagę paru stojących pod ścianą ludzi, którzy mierzyli mnie niezbyt przyjaznym wzrokiem. Budziłem w nich niepewność i ostrożność, ponieważ żaden z nich nie mógł powiedzieć o mnie więcej niż to, jak wyglądam, z czego byłem oczywiście zadowolony. Dobrze strzegłem swojej osoby, w przeciwieństwie do pracujących tu strażników, których dość łatwo odczytać. Z drugiej jednak strony niewiedza rodzi nieufność. Prawie codziennie spotykałem się z wrogością i niechęcią większości współwięźniów, co trochę bolało, jednak nie na tyle mocno abym miał porzucić swoją maskę obojętności i nagle wyjść do ludzi.
Na drodze stanął mi jakiś chudy facet, mniej więcej w moim wieku, z ledwo widocznym zarostem i wyzwaniem w oczach, składając ręce na piersiach i wysuwając krzywą szczękę. Rzuciłem mu swoje pokazowe ostrzegawcze spojrzenie spod kaptura i opadających na twarz włosów już z odległości, abym nie musiał się zatrzymywać i tracić czas. Moje założenia się sprawdziły, gość nie wytrzymał długo i spuścił wzrok. Wyminąłem go i wyszedłem z jednego pomieszczenia, wchodząc do drugiego. Przeszedłem pomiędzy rzędami łóżek po drodze mijając wielu ludzi szykujących się lub kładących spać, w końcu docierając w pobliże drzwi. Mój znajomy jeszcze się nie pojawił, jak to zwykle bywało, jednak nie mogłem odpuścić kolejnej okazji wyjścia na dwór i powęszenia trochę w okolicy, więc postanowiłem na niego zaczekać chociaż nie wiedziałem czy w ogóle przyjdzie. Przecież coś lub ktoś mogłoby go zatrzymać.
Owego człowieka znałem jeszcze z czasów kiedy Diana była małą dziewczynką, a mój tata składał się do kupy po śmierci mamy. Był jego dobrym przyjacielem, razem pracowali dla rządu jako agenci do zadań specjalnych, jednak parę miesięcy przed moim pojawieniem się tutaj, Bruce,- tak miał na imię ów człowiek- zniknął nagle jakby zapadł się pod ziemię. Dopiero po przybyciu do Strefy, kiedy zaciągnął mnie gdzieś pod przykrywką, że chce mi sprawić manto za złe zachowanie opowiedział o tym, że został przeniesiony tutaj, aby kontrolować niejako naukowców oraz przekazywać odkryte informacje i wyniki badań rządowi. Kiedy spytałem o to, co dokładnie znaczy ,,odkryte informacje" i czego dotyczą owe ,,wyniki badań" powiedział, że nie ma pojęcia, ponieważ dokumenty te są dobrze zabezpieczone i sam nie ma do nich dostępu. Teraz domyślam się ich znaczenia jednak nie mam jeszcze całkowitej pewności.
Bruce potrafi być dobrym aktorem i robić bardzo realistyczne scenki, zwłaszcza kiedy udaje gniew. Dzięki temu, łatwo udaje mu się przedostać mnie na zewnątrz raz na jakiś czas, aby nie wzbudzać podejrzeń, bez zbytniego zainteresowania ze strony strażników- matołów. Myślę, że to dzięki (lub może bardziej przez) to, że nienawidzą mojej osoby i po prostu nie dziwią się, gdy ktoś zabiera mnie któregoś wieczoru lub nocy z widoku innych więźniów, by dać mi ,,nauczkę". A zwłaszcza taki snobistyczny i wysoko postawiony agent, który nie lubi widzieć pogardę w czyichś oczach.
Szczerze, to nie wiem co bym tu bez niego zrobił.
***
Przemieszczałem się w cieniu, bacznie rozglądając i nadstawiając uszu czy ktoś nie idzie. Bruce jednak przyszedł i naprawdę byłem za to wdzięczny, ponieważ nie miałem okazji do takiego wyjścia już od ponad miesiąca. W końcu mogłem odetchnąć pełna piersią, ponieważ mimo, że całkiem spore, ściany nadal przypominały mi, że tkwię w zamknięciu, a takie myśli nie działały dobrze na moje już i tak kiepskie samopoczucie.
Wtem usłyszałem jakieś głosy z oddali, więc przycisnąłem się do ściany przy rogu jednego z budynków, przy których właśnie się błąkałem, ciesząc się, że w pobliżu nie było żadnych kamer. Wyrównałem oddech, który szczerze mówiąc odrobinę przyspieszył i wsłuchałem się w zbliżające się z każdą sekundą dźwięki. Teraz udało mi się rozpoznać płcie i wyłapać pojedyncze głosy dwóch osób, które za parę chwil miały przejść obok mnie, będąc oddzielone jedynie ścianą.
-Zostaw mnie, do jasnej ....
-Cicho bądź, durny bachorze!- warknął niski, odpychający głos mężczyzny, który z pewnością musiał należeć do jednego z nowych strażników, tych których jeszcze nie zacząłem rozpracowywać, więc nie miałem zielonego pojęcia kim jest. Za to drugi... Niech to diabli. Zostajesz tutaj gdzie jesteś. Jak cię złapią, a jak to zrobisz to złapią na pewno, będziesz miał przerąbane. Jeśli w ogóle będziesz mieć szczęście to zamiast w jakimś dole z kulą we łbie wylądujesz na stole, a tam wracać z pewnością nie chcesz. Jednak... Nie. Stój w miejscu ofiaro i pozwól potoczyć się sprawom, na które i tak nie masz wpływu. Zacisnąłem szczęki mocno i przymknąłem oczy. Jesteś jej to winny, uparty ośle! Sama chciała, o łaskę się nie prosiłeś! Ale robi to nie tylko dla ciebie! Przecież sam sobie mówiłeś, nie rozmawiaj, nie pozwalaj, nie twórz żadnych więzi, bo to przyniesie tylko ból. I teraz masz. Trzeba było się odciąć, odejść, warknąć, poradzić sobie samemu, ale nie! Jesteś za słaby, zbyt naiwny i głupi i teraz jak tchórz chowasz się za ścianą, jak bierny obserwator, który nic nie robi tylko ze ,,współczuciem" patrzy jak niewinnego człowieka wiezie się na szafot! Nie zasługujesz nawet na tę jedną osobę, nie jesteś wart jednego jej słowa. Oparłem dłoń na ścianie, bezwiednie zaciskając palce w poszukiwaniu czegoś, czego mógłbym się złapać. Nie chcę tam trafić ponownie. Nie chcę. A oni wiedzą. I mnie tam wsadzą. Idioto, gdybyś tylko trzymał się z dala...Podniosłem głowę i odetchnąłem głęboko. Głosy stawały się coraz głośniejsze, mogłem już nawet usłyszeć kroki tych dwojga osób, ciche przekleństwa strażnika oraz lekkie szamotanie. Weź się w garść imbecylu, bo zostało ci zaledwie parę sekund na działanie. Przecież wiesz, że tego nie zostawisz, a z drugiej strony może uda ci się dowiedzieć czegoś więcej, może podsłuchasz, poobserwujesz, obejrzysz ten pałac piekielny od środka... Może te informacje kiedyś będą potrzebne dla wyższego celu, a nawet kluczowe. Więc co masz do stracenia oprócz życia i psychiki? Nie wiele. Oczywiście, jeśli wcześniej się ciebie nie pozbędą. Ale kogo to obchodzi. Na pewno nie mnie. Uśmiechnąłem się lekko, po czym powoli przesunąłem w stronę rogu, aby móc się rozejrzeć. Ostrożnie wychyliłem głowę zza budynku, czekając na pojawienie się tych dwóch osób, które były przyczyną mojego krótkiego załamania.
Krew szumiała mi w uszach, czułem dzikie bicie serca, które popędzane celem i myślą aż wyrywało się na spotkanie z tym, co miało nadejść. Uśmiech sam tworzył się na mojej twarzy, kiedy tylko wyobrażałem sobie jakiego niemiłego psikusa sprawię niespodziewającemu się niczego strażnikowi.
Powiał chłodny wiatr ochładzając moje napięte nerwy, rzucając parę zabłąkanych włosów na skupione oczy. Była ciemna noc, chmury przykryły niebo i księżyc, za co byłem naprawdę wdzięczny niebiosom. Zewsząd dobiegało ciche rechotanie żab i raz na jakiś czas można było usłyszeć samotny głos ptaka, który niewidoczny dla oczu krył się gdzieś wśród liści.
W końcu zza rogu wyszły dwie postacie; jedna barczysta, zgarbiona, druga odrobinę niższa i smuklejsza, wściekle próbująca wyrwać ramię z ogromnej łapy strażnika, który drugą trzymał na jej ustach uniemożliwiając jej krzyk. W świetle słabo świecącej, żółtej lampy błysnęły długie białe włosy.
Szybko schowałem się za rogiem, tak aby mężczyzna mnie nie zauważył i dopiero wtedy, kiedy sylwetki zniknęły za murami kolejnego budynku wyskoczyłem na parę sekund z cienia. Światło przesunęło po mnie swoimi dłońmi, lecz na dobre nie zdążyło chwycić, bo już po chwili ponownie skryłem się w mroku i nie zaprzestając biegu pognałem cicho wzdłuż długiego muru oddzielającego mnie od strażnika i jego ofiary. Zatrzymałem się dopiero przy jego końcu.
Kolejny budynek stał w odległości zaledwie dwóch metrów, a następne tak samo blisko siebie. Poza tym po drugiej stronie ścieżki, którą zmierzały dwie postacie mieścił się garaż, gdzie naukowcy i agenci trzymali swoje osobiste drogie fury i ogólnodostępne dla wszystkich pracowników owej placówki ciężarówki i motocykle. Było to więc doskonałe miejsce na urządzenie zasadzki, na której przeprowadzenie z napiętymi jak struna nerwami czekałem. Chłodny wiatr zakręcił fałdami mojego płaszcza i owionął swym oddechem gorące czoło i odkryte dłonie. Kaptur, który przy biegu opadł mi na plecy, ponownie nasunąłem głęboko na oczy i wysunąwszy się za róg, delikatnie pochylony zastygłem w bezruchu.
Parę minut później w polu mojego widzenia ukazał się cel z trzymaną u boku dziewczyną, prowadzoną na najgorsze eksperymenty jakie nam tutaj serwują. Takie po których można już nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Wyprostowałem się powoli i gdy zniknęli za kolejną kondygnacją, powoli i ledwo słyszalnie wyszedłem zza kryjącego mnie muru w słaby promień światła, mając przed sobą dwoje odwróconych do mnie plecami ludzi. Nie zastanawiając się ponownie nad ewentualnymi skutkami skoczyłem jak dziki kot ku swojej ofierze i dopadłem strażnika w chwili, gdy podnosił nogę do kolejnego kroku. Krzyk zamarł mu na ustach, bo natychmiast przycisnąłem przedramię do jego gardła odcinając mu dopływ powietrza. Od razu puścił zdezorientowaną dziewczynę i wczepił swoje pazury w moją skórę, walcząc o uwolnienie. Jednak ja nie popuściłem i zrobiłem to dopiero wtedy, kiedy poczułem jak jego mięśnie się rozluźniają. Upadł na ziemię z głuchym odgłosem. Nie zabiłem go, jedynie pozbawiłem przytomności, a o to, co z nim zrobić będę zastanawiać się później. Może przyłożyć by mu kamieniem w głowę, aby stracił pamięć...?
-No to się porobiło.- mruknąłem i odwróciłem w stronę dziewczyny, Sarary, która bezwiednie trzymała się za uwolniony przed chwilą nadgarstek i przyglądała ze zdziwieniem, ostrożnością i nieufnością.
-Kim jesteś?- spytała, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. Zanim odpowiedziałem skinąłem na nią i wziąwszy pod ramiona bezwładnego strażnika, ukryliśmy się w cieniu.
-To ja, Gwes.- podniosłem odrobinę kaptur, aby mogła zobaczyć moja twarz. Oparłem się o ścianę.
-No to mamy przerąbane.- rzuciłem.
<Sarara? Kontynuuj :3>
<2084 słów>
środa, 26 czerwca 2019
Od Rinki do nwm
Trzask. Drzwi ciężarówki zostały zamknięte chwilę po tym jak wepchnięto mnie do środka. A potem było słychać tylko trzask, bum, trzask oraz mój płacz. Nie wiedziałam co się dzieje. Czemu mnie tu wepchnęli, czemu zniszczyli mi życie? Czemu jadę ciężarówką oznakowaną szponem ptaka? Kim są ci ludzie? Płakałam tak długo, aż zmęczenie zmusiło mnie do snu. Pierwszy sen zaczynał się kolorowo i zapowiadał się przyjemnie. Zwyczajne, codzienne zakupy. Takie małe, czasem niefajne zadanie, a jednak teraz, jako wspomnienie, miało dla mnie ogromne znacznie.
-Mamo! Mamo! Zobatz jaka pusysta myska! Cy.. emm... Czy mozesz mi to kupic? - pytałam dziecinnym głosikiem kilkulatka z nadzieją w głosie.
-Rinciu, nie dzisiaj.
Każdego następnego dnia pytałam mamy czy może mi kupić tamtego pluszaka.
-Mamo a cemu.. emm... czemu nie mozes mi go kupić? - tym razem w moim głosie było słychać ciekawość.
-Mama nie ma pieniążków.
Potem w domu zapytałam taty, czy kiedyś będziemy mieć pieniążki na moją "pusystą myskę". Tata powiedział, że może kiedyś. Ale ja wiedziałam prawdę i przez kilka lat pytania mamy o myszkę, nigdy jej nie dostałam, ale nie marudziłam. Im starsza byłam, tym łatwiej zauważałam, że wiele dzieci ma więcej niż ja.
Gdy podrosłam rodzice powiedzieli mi dokładnie, dlaczego tak jest. Chociaż nie musieli. Znałam odpowiedź odkąd mama powiedziała, że nie ma pieniędzy. Byliśmy biedni, a pieniędzy starczało nam ledwo od początku miesiąca do jego końca. Nie byłam jednak zła na rodziców, starałam się im pomagać jak tylko mogłam; wyprowadzałam psy i rozdawałam ulotki w mojej okolicy. Parę miesięcy później zdobyłam się na odwagę i wywiesiłam ogłoszenie lat kupiłam sobie "pusystą myskę" i choć byłam już za duża na kupowanie pluszaków, pokochałam ją, była moja, kupiona za to, co zaoszczędziłam.
Co się teraz działo z moją myską, nie wiem. Ale chciałabym, aby była tutaj ze mną. Poczułam, jak pojazd podskoczył na jakiejś wertepie, otworzyłam jedno oko, ale nie zobaczyłam zbyt wiele, bo znów zapadłam w sen. W przeciągu kilku godzin spanie stało się moim ulubionym zajęciem. Uciekałam od rzeczywistości w przeszłość, która czasem miała piękne, ciepłe barwy, a innym razem była szaro-czarna. Ale zawsze była lepsza niż to całe szaleństwo, które mnie teraz otacza.
-Ciociu, mam coś ci podać?
-Tak. Podaj mi strzykawkę, wiesz gdzie są, i szczepionkę, wiesz tą... - nie musiała kończyć. Od lat jej pomagałam i wiedziałam, gdzie co jest i o co chodzi. Podałam jej wszystko tak szybko, jak mogłam i poszłam stanąć przy tej części przychodni, gdzie były sprzedawane różne rzeczy dla zwierząt.
-Dzień dobry!
-Dzień dobry! Są może jakieś smaczki-trenerki dla psów?
-Tak.- wskazałam ręką na szafkę obok mnie. - Dla dużego czy małego pieska?
-Dla obu, poproszę. - klient wyciągnął portfel, ale po chwili namysłu dodał. - Jeszcze tamtą puszkę karmy.
Skasowałam wszystko i podałam zapakowane w reklamówkę, później odebrałam zapłatę. Gdy ostatni klient wyszedł, zamknęłam przychodnię na klucz.
-Idę do domu! - krzyknęłam.
-Dobrze. Napisz mi jak będziesz na miejscu.
-Ej! Co ty robisz? To nie ma sensu. Jest strasznie ciężka. Nie dasz rady, poza tym niepotrzebnie zwracasz ich uwagę. - odezwał się obcy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam innego więźnia.
-A skąd wiesz? Może jednak dam radę. A jak nie dam rady sama, to możemy spróbować w... - mój głos się urwał. Przez chwilę miałam wrażenie, że leżę na ziemi. Leżałam, tyle że nie jako ja. Byłam w ciele tamtej osoby. Zanim zdążyłam pomyśleć coś innego, wszystko wróciło do normy. -we dwoje. - dokończyłam.
Chwilę później mocowaliśmy się z tą ciężką płachtą, a ja zastanawiałam się co wydarzyło się kilka sekund temu. Obcy człowiek chyba tego nie pamiętał, bo nie odezwał się na ten temat ani słowem.
-Przytrzymam ją, a ty pod nią przejdziesz. - powiedziałam, nie chciałam rozkazywać, więc powiedziałam to najmilej, jak mogłam. Tamta osoba natychmiast pod nią przeszła i wyskoczyła na jezdnię, po czym zwinnie przeszła przez dziurę w siatce na miękką trawę i schowała się w niedużym lasku. Jednak zanim to się stało powiedziała tak cicho, że prawie jej nie słyszałam: "Wrócę po was.". Nie wiedziałam jakich "was". A raczej nas? Jedyne co od razu wywnioskowałam to to, że osób takich jak ja, jest więcej. Nie byłam sama, co mnie lekko pocieszyło.
Może ja nie uciekłam, ale udowodniłam sobie i tamtemu człowiekowi, że to jest możliwe. Chociaż może on/ona już wiedział/a? Następnie pogrążyłam się w rozmyślaniach. Przypomniałam sobie śmierć rodziców, roboty przebijające ich ciała ostrymi "dłońmi", moje przerażenie, ostatnie słowa mamy, potem krew, dużo krwi. Później na pewno zemdlałam, bo nic nie pamiętałam i nie chciałam pamiętać. Teraz siedząc w ciężarówce, popłakałam jeszcze troszkę, choć wiedziałam, że moje łzy nic nie zmienią. Wiedziałam jedno. Gdy zajadę na miejsce, będzie jeszcze gorzej, ale dam radę. Zemszczę się, za zabranie mi tego, co kochałam. Nieważne, kto stanie mi na drodze.
Wyjrzałam przez szparkę u dołu płachty. Tak jak myślałam, słońce zaczynało powoli chować się za pagórkami. Pomyślałam, że nawet jeśli ma być gorzej, to mimo wszystko lepiej się wyspać. Moment później odleciałam do Krainy Snu.
Natomiast ściany korytarza miały czarno-zielony. Czułam, że zbliżamy się do końca trasy, gdyż czarno-zielony zmienił się w czarno-żółty, poza tym zwalnialiśmy, a później zatrzymaliśmy się. Schludnie ubrany, zielonooki blondyn pchnął drzwi, które miały ten sam kolor co ściany. Później wrzucono mnie do środka, tak że rąbnęłam kolanem o ziemię, ale nic mi się nie stało. Nabiłam sobie tylko siniaka. Wstałam i rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Wszędzie były łóżka lub materace, a za nimi prysznice, umywalki i toalety. Obróciłam się i zauważyłam inne drzwi, tym razem odróżniające się od ściany. Uznałam, że jestem zbyt zmęczona, żeby sprawdzać co tam jest. Postanowiłam poszukać miejsca do odpoczynku. Usiadłam na jednym z łóżek. Chwilę później ktoś wszedł do pomieszczenia, a ja wystraszyłam się i schowałam się pod miejscem mojego niedawnego odpoczynku. Oczywista kryjówka, ale innej nie było. Leżałam na brzuchu i starałam się obserwować co się dzieje, jednak wszystko zasłaniała mi zwisająca kołdra. Prawie pisnęłam ze złości, jednak to wystarczyło, by postać odwróciła się w moim kierunku.
<Oke. Więc, tak oto kończę pierwsze opko Rinki. Ktoś chętny do bycia tamtą postacią z zakończenia? XD> < Słów: 1278 >
-Mamo! Mamo! Zobatz jaka pusysta myska! Cy.. emm... Czy mozesz mi to kupic? - pytałam dziecinnym głosikiem kilkulatka z nadzieją w głosie.
-Rinciu, nie dzisiaj.
Każdego następnego dnia pytałam mamy czy może mi kupić tamtego pluszaka.
-Mamo a cemu.. emm... czemu nie mozes mi go kupić? - tym razem w moim głosie było słychać ciekawość.
-Mama nie ma pieniążków.
Potem w domu zapytałam taty, czy kiedyś będziemy mieć pieniążki na moją "pusystą myskę". Tata powiedział, że może kiedyś. Ale ja wiedziałam prawdę i przez kilka lat pytania mamy o myszkę, nigdy jej nie dostałam, ale nie marudziłam. Im starsza byłam, tym łatwiej zauważałam, że wiele dzieci ma więcej niż ja.
Gdy podrosłam rodzice powiedzieli mi dokładnie, dlaczego tak jest. Chociaż nie musieli. Znałam odpowiedź odkąd mama powiedziała, że nie ma pieniędzy. Byliśmy biedni, a pieniędzy starczało nam ledwo od początku miesiąca do jego końca. Nie byłam jednak zła na rodziców, starałam się im pomagać jak tylko mogłam; wyprowadzałam psy i rozdawałam ulotki w mojej okolicy. Parę miesięcy później zdobyłam się na odwagę i wywiesiłam ogłoszenie lat kupiłam sobie "pusystą myskę" i choć byłam już za duża na kupowanie pluszaków, pokochałam ją, była moja, kupiona za to, co zaoszczędziłam.
Co się teraz działo z moją myską, nie wiem. Ale chciałabym, aby była tutaj ze mną. Poczułam, jak pojazd podskoczył na jakiejś wertepie, otworzyłam jedno oko, ale nie zobaczyłam zbyt wiele, bo znów zapadłam w sen. W przeciągu kilku godzin spanie stało się moim ulubionym zajęciem. Uciekałam od rzeczywistości w przeszłość, która czasem miała piękne, ciepłe barwy, a innym razem była szaro-czarna. Ale zawsze była lepsza niż to całe szaleństwo, które mnie teraz otacza.
-Ciociu, mam coś ci podać?
-Tak. Podaj mi strzykawkę, wiesz gdzie są, i szczepionkę, wiesz tą... - nie musiała kończyć. Od lat jej pomagałam i wiedziałam, gdzie co jest i o co chodzi. Podałam jej wszystko tak szybko, jak mogłam i poszłam stanąć przy tej części przychodni, gdzie były sprzedawane różne rzeczy dla zwierząt.
-Dzień dobry!
-Dzień dobry! Są może jakieś smaczki-trenerki dla psów?
-Tak.- wskazałam ręką na szafkę obok mnie. - Dla dużego czy małego pieska?
-Dla obu, poproszę. - klient wyciągnął portfel, ale po chwili namysłu dodał. - Jeszcze tamtą puszkę karmy.
Skasowałam wszystko i podałam zapakowane w reklamówkę, później odebrałam zapłatę. Gdy ostatni klient wyszedł, zamknęłam przychodnię na klucz.
-Idę do domu! - krzyknęłam.
-Dobrze. Napisz mi jak będziesz na miejscu.
---
Wóz się zatrzymał. Tym razem otworzyłam oboje oczu. Usłyszałam jak ciężarówka nadal warkocze. Zza jej ścian słyszałam jak samochody, jadące z naprzeciwka, tworzą charakterystyczny dźwięk, podczas przejeżdżania obok nas. Staliśmy w korku na jakiejś średnio ruchliwej drodze. Odetchnęłam z ulgą, wiedząc, że podróż się przedłuży. Po tym przypomniałam sobie mój sen i inne rzeczy związane z moją ciocią. Ona była dla mnie kimś super, chciałam ją naśladować i też zostać weterynarzem. Pomagałam jej jak tylko mogłam, bo chciałam się wiele od niej nauczyć. Aby spełniać swoje marzenie, dużo się uczyłam, często dopóki nie padałam ze zmęczenia. A teraz cały mój wysiłek poszedł na marne. Teraz nie wiadomo co się ze mną stanie. Byłam zła. Na tych podejrzanych ludzi, na te roboty, które na pewno tworzył jakiś psychol. Już nie chciałam płakać. Chciałam tylko odzyskać to co straciłam. I wiedziałam, że to się nie uda. Nie odzyskam rodziny. Czy się stąd wydostanę? To pytanie, które sobie zadałam, wydało się z początku dołujące, ale później przypomniałam sobie, że stoimy w korku, co stwarza mi okazję do ucieczki. Wstałam i wolno podeszłam do końca ciężarówki. Powoli starałam się unieść płachtę. Na nic. Była porządnie przytwierdzona.-Ej! Co ty robisz? To nie ma sensu. Jest strasznie ciężka. Nie dasz rady, poza tym niepotrzebnie zwracasz ich uwagę. - odezwał się obcy głos. Odwróciłam się i zobaczyłam innego więźnia.
-A skąd wiesz? Może jednak dam radę. A jak nie dam rady sama, to możemy spróbować w... - mój głos się urwał. Przez chwilę miałam wrażenie, że leżę na ziemi. Leżałam, tyle że nie jako ja. Byłam w ciele tamtej osoby. Zanim zdążyłam pomyśleć coś innego, wszystko wróciło do normy. -we dwoje. - dokończyłam.
Chwilę później mocowaliśmy się z tą ciężką płachtą, a ja zastanawiałam się co wydarzyło się kilka sekund temu. Obcy człowiek chyba tego nie pamiętał, bo nie odezwał się na ten temat ani słowem.
-Przytrzymam ją, a ty pod nią przejdziesz. - powiedziałam, nie chciałam rozkazywać, więc powiedziałam to najmilej, jak mogłam. Tamta osoba natychmiast pod nią przeszła i wyskoczyła na jezdnię, po czym zwinnie przeszła przez dziurę w siatce na miękką trawę i schowała się w niedużym lasku. Jednak zanim to się stało powiedziała tak cicho, że prawie jej nie słyszałam: "Wrócę po was.". Nie wiedziałam jakich "was". A raczej nas? Jedyne co od razu wywnioskowałam to to, że osób takich jak ja, jest więcej. Nie byłam sama, co mnie lekko pocieszyło.
Może ja nie uciekłam, ale udowodniłam sobie i tamtemu człowiekowi, że to jest możliwe. Chociaż może on/ona już wiedział/a? Następnie pogrążyłam się w rozmyślaniach. Przypomniałam sobie śmierć rodziców, roboty przebijające ich ciała ostrymi "dłońmi", moje przerażenie, ostatnie słowa mamy, potem krew, dużo krwi. Później na pewno zemdlałam, bo nic nie pamiętałam i nie chciałam pamiętać. Teraz siedząc w ciężarówce, popłakałam jeszcze troszkę, choć wiedziałam, że moje łzy nic nie zmienią. Wiedziałam jedno. Gdy zajadę na miejsce, będzie jeszcze gorzej, ale dam radę. Zemszczę się, za zabranie mi tego, co kochałam. Nieważne, kto stanie mi na drodze.
Wyjrzałam przez szparkę u dołu płachty. Tak jak myślałam, słońce zaczynało powoli chować się za pagórkami. Pomyślałam, że nawet jeśli ma być gorzej, to mimo wszystko lepiej się wyspać. Moment później odleciałam do Krainy Snu.
---
Gdy zaczynało świtać, wypchnięto mnie z tego przedziwnego transportu i kazano iść. Oczywiście protestowałam, ale to nic nie dało, ponieważ skuto mnie jakimś sznurkiem, który boleśnie wżynał się w skórę, nawet, gdy był luźny, więc odpuściłam i grzecznie szłam. "Nie warto niszczyć sobie rąk." - pomyślałam. Przeszliśmy przez wejście, a później schodziliśmy wieloma schodami w dół. W końcu czarno-zielone ściany zmieniły się w białe, a później w szare. W pomieszczeniach pomalowanych na biało zauważyłam wiele sprzętu, którego istnienia nawet bym nie podejrzewała. Białe, mocarne maszyny z milionem różnokolorowych guzików budziły we mnie grozę, którą odpędziłam najszybciej jak umiałam. "Nie warto się stresować. Spokojnie. Będę żyć i kropka." - powtarzałam w myślach.Natomiast ściany korytarza miały czarno-zielony. Czułam, że zbliżamy się do końca trasy, gdyż czarno-zielony zmienił się w czarno-żółty, poza tym zwalnialiśmy, a później zatrzymaliśmy się. Schludnie ubrany, zielonooki blondyn pchnął drzwi, które miały ten sam kolor co ściany. Później wrzucono mnie do środka, tak że rąbnęłam kolanem o ziemię, ale nic mi się nie stało. Nabiłam sobie tylko siniaka. Wstałam i rozejrzałam się po pomieszczeniu.
Wszędzie były łóżka lub materace, a za nimi prysznice, umywalki i toalety. Obróciłam się i zauważyłam inne drzwi, tym razem odróżniające się od ściany. Uznałam, że jestem zbyt zmęczona, żeby sprawdzać co tam jest. Postanowiłam poszukać miejsca do odpoczynku. Usiadłam na jednym z łóżek. Chwilę później ktoś wszedł do pomieszczenia, a ja wystraszyłam się i schowałam się pod miejscem mojego niedawnego odpoczynku. Oczywista kryjówka, ale innej nie było. Leżałam na brzuchu i starałam się obserwować co się dzieje, jednak wszystko zasłaniała mi zwisająca kołdra. Prawie pisnęłam ze złości, jednak to wystarczyło, by postać odwróciła się w moim kierunku.
<Oke. Więc, tak oto kończę pierwsze opko Rinki. Ktoś chętny do bycia tamtą postacią z zakończenia? XD> < Słów: 1278 >
wtorek, 18 czerwca 2019
Kroniki Sarary Noavel
Część 1
Sara Noavel była drugim dzieckiem generała Thomasa Noavela i śpiewaczki opery, Anny Deith. Miała wtedy starszą siostrę, Clarisse. Jej młodszy brat, Zaku, urodził się, gdy Sara miała trzy lata, a Clarisse siedem. Rodzina Noavelów była zawsze kochająca i szczęśliwa. Mimo, że ta trójka była rodzeństwem, bardzo się od siebie różnili. Clarisse upodobała sobie walkę i broń, Thomas Noavel przekazał córce wszystko, co wiedział i umiał. Najstarsza z rodzeństwa planowała pójść do wojska. Młodsza siostra, Sara, też radziła sobie z bronią, ale nie przywiązywała do tego swojej przyszłości. Planowała w dorosłości wykorzystać swoje nadzwyczajnie spostrzegawcze oczy i iść do szkoły lotniczej. Prócz latania, lubiła śpiewanie. Najmłodszy z rodzeństwa, Zaku, chciał podążyć drogą lekarza. Nigdy nie okazywał zdolności do walki, ale był inteligentny i szybko się uczył. Nic się nie zmieniło. Gdy Clrisse dobiła siedemnastki, wyjechała z miasta rozpocząć ćwiczebny staż w wojsku, a trzynastoletnia Sara zaczęła uczyć się w upragnionej szkole lotniczej. Thomas i Anna Noavelowie nie chcieli, aby ich dzieciaki były w przyszłości kimkolwiek powiązanymi z wojskiem i walką, ale nie zniechęcali swoich córek. W każdym razie, wszystkim żyło się dobrze.
Część 2Dzień promieniowania. Nastąpił on, kiedy Sara miała 15 lat. Była w tedy na łyżwach z koleżankami i jednym chłopakiem. Zawsze chodzili jeździć nad zamarznięte jezioro. A była to ostatnia pora na łyżwy, bo zbliżała się wiosna. Sara pierwsza weszła na lód, bo każdy się bał. Skrzypiał pod jej stopami. Gdy Sara była w połowie drogi do ulubionego miejsca, lód pękł. Sara wpadła do lodowatej wody. Czuła na sobie tysiące małych igiełek. Szok spowodował, że gdy wpadała, chciała krzyknąć. To był błąd. Przez jej otwarte usta wlała się lodowata woda i Sara zaczęła się dusić. Przez niemalże przezroczystą taflę zobaczyła, jak jej przyjaciele uciekli ze strachu. Nawet chłopak, który jej się podobał... Obudziła się w szpitalu z zapaleniem płuc. Ktoś obcy ją wyłowił. Nic nie wskazywało na to, że Sara nigdy nie będzie już taka sama...
Część 3Minęło bite pół roku. Nic się nie zmieniło w ich rodzinie, a przynajmniej nic na to nie wskazywało. Jedyną zmienioną rzeczą było odejście Clarisse do armii ich państwa. W końcu to nadeszło. Po szesnastce Sara zauważyła, że pod jej skórą przepływa tajemniczy prąd. Przez to czuła się dziwnie. Była nawet u kilku lekarzy, ale nic nie zdiagnozowali. Potem było jeszcze gorzej. Sara zauważyła, że gdy się denerwuje, albo się czegoś boi, ma bardzo lodowate dłonie. Wyglądało to tak, jakby tam w ogóle nie miała krążenia. Kolejnym etapem przejawu dziwactwa było lodowate uczucie, które przeszło z rąk na całe jej ciało i zamrażanie rękami przedmiotów. Takie dziwne rzeczy następowały, kiedy Sara odczuwała silne emocje. Rok po promieniowaniu dało się słyszeć w telewizji i z gazet o dziwnych ludziach. Sara i jej rodzina od razu odkryli, że dziewczyna jest jedną z tych dziwadeł. Nie byli na nią źli. Nie krzyczeli. Tylko ją przytulili. Kolejnym krokiem jej dziwactwa było to, że potem prawie zamroziła krew w żyłach koledze, który ją zdenerwował. Po tej wpadce postanowiła okiełznać moc i zapanować nad emocjami. Udało jej się to. Zyskała nad tym kontrolę, mimo, że od czasu tej wpadki jej moc rozwinęła się prawie czterokrotnie. Nauczyła się też starannie ją ukrywać. Jednak pewnego dnia o jej mocach dowiedziała się koleżanka z klasy.
Część 4
Sprawa zyskała rozgłośnienie bardzo szybko. Rodzina Noavel musiała przeprowadzić się do innego miasta, ale nikt nie oskarżał o to Sary. Ale się nie udało. Pod koniec lata, rodzinę Noaveków znalazł Szpon. Wyważyli drzwi. Zastrzelili mamę, która upadła martwa, nadal nieświadoma tego, co przed chwilą zaszło. Weszli dalej. Thomas Noavel z synem ukryli się w pokoju z bronią, a Sarara schowała się pod łóżko. Jej ojciec chwycił jakąś broń palną i strzelił do żołnierza, który pojawił się w drzwiach i celował do Zaku. Kolejny strzał nadszedł od strony okna. Ktoś postrzelił ojca Sary w ramię. Thomas rzucił się na żołnierza, który torował przejście w korytarzu i krzyknął do syna, żeby uciekał. Kolejny strzał go powalił na dobre. W tym czasie przerażona Sara wyszła z pod łóżka i otworzyła drzwi. To było bardzo głupie. Od razu przykuła uwagę żołnierzy. Przez włosy i porcelanową cerę. Jeden z żołnierzy pchnął jej brata, który upadł, otwierając drzwi do pokoju rodziców.
- Zawadzasz! - krzyknął do leżącego już trzynastolatka i strzelił do niego. Ten odgłos... Ta broń... Ten malutki pocisk, który zakończył życie jej malutkiego braciszka... Do oczu oniemiałej Sary napłynęły łzy. Poczuła pocisk o sekundę za późno, aby zareagować. Upadła na podłogę. Potem co chwilę traciła i odzyskiwała przytomność. Poczuła, że ktoś ją nosi na rękach. Przed domem zobaczyła rozmazane kolejne ciało. Boże. Clarisse też zabili! Jej myśli zaczęły się plątać wokół słów, które wpiły jej się na dobre w pamięć; zawadzasz, zawadzasz... Potem wszystko spowiła ciemność.
Część 5Sara, teraz Sarara, trafia zaraz potem do strefy. Mija pół roku i jej historię kontynuują opowiadania. Dziewczyna nigdy nie opowiedziała nikomu historii jej życia. Pragnie tego, ale nie ma jeszcze kogoś takiego, komu może w pełni zaufać. Pisz z Sararą, drogi autorze postaci, a może kiedyś powróci dawna Sara.
poniedziałek, 17 czerwca 2019
"Może i teraz jest ciężko, ale najgorsze dopiero nadejdzie. Pamiętaj o tym, a sobie poradzisz." - Rinka
Cytat/motto:
"Może i teraz jest ciężko, ale najgorsze dopiero nadejdzie. Pamiętaj o tym, a sobie poradzisz." ~Sakata Gintoki(Gintama)
Zdjęcie postaci:
Imię i nazwisko postaci: Rinka, nazwiska nie pamięta, ale w karcie "mieszkańca" ma wpisane: Ravencloud
*Pseudonim: Rin, Ri
Płeć: Kobieta
Data urodzenia: 25 listopada
Wiek: 13 lat
Charakter: Przed wybuchem, Rinka była miłą, roześmianą dziewczyną, która kochała zwierzęta i pomaganie w przychodni weterynaryjnej swojej cioci. To dzięki niej miała marzenia, to ona sprawiała, że nie była leniwa i pilnie uczyła się w szkole. Jej celem było otwarcie własnego szpitala dla zwierząt. Jej rodzina była biedna i nie miała pieniędzy na otwarcie szerzej drzwi do spełnienia go. Ale Rinka była i jest wytrwała i ambitna. Codziennie po szkole uczyła się do pierwszej w nocy. Jej marzenie było całym jej życiem, to ono nadawało mu sens. Nie lubi fałszywych, obrzydliwie bogatych, rozpieszczonych ludzi oraz biedy. Rzadko kiedy wybucha gniewem. Na pozór miła, skrywa w sobie demona, który wstaje wraz z tą rzadką złością, z tym rzadkim gniewem i mniej rzadką zazdrością. W nowym "mieszkaniu", w większości czasu jest młodą, wiecznie zmęczoną, przestraszoną nastolatką, która nie wie czemu tu jest, czemu widziała, jak żelazne roboty przebijają ciała, chroniących ją rodziców. Rodziców, którzy całe życie ją wspierali, którzy pomagali jej spełnić marzenie, jak tylko mogli, mimo pensji ledwo pozwalających przeżyć do końca każdego miesiąca. Z powodu straty rodziny i marzeń, nadających jej jedyny sens życia jest bliska szaleństwu. Choć jej oczy pozostają spokojne, nie przejawiając jej gorszej, pragnącej zemsty, natury, ani śladu jej stanu psychicznego. Jak można wywnioskować z poprzedniego akapitu Rinka jest mściwa, jednak mogę dodać, że tylko dla tych którzy sprawiają, że jest martwa za życia.
Aparycja: Najpierw się tutaj wkurzę i powiem prawdę o sobie samej, nie o Rince: "Jak ja bardzo nie cierpię pisać tego punktu!!!!" XD No dobra, a teraz do rzeczy. Rinka to szarooka brunetka, uwielbiająca nosić swetry. Na obrazku ma niebieski. Stoi również na niebieskim tle, tyle że jaśniejszym. Ma bladą cerę. Stoi bokiem i wpatruje się przed siebie.
Moce: Collector - przejmuje ciało przeciwnika na 5 sekund i kopiuje jego moc, której może użyć maksymalnie 4 razy, przy czym, przy pierwszych 3 razach odnosi rany w losowych miejscach na ciele, a przy 4tym razie umiera. Demon - nie spowodowana promieniowaniem moc, niekontrolowana, posiadana nieświadomie, pochodzi od nadmiaru złości, gniewu i chęci zemsty na ludziach, którzy zniszczyli jej świat, zwiększa jej siłę i obronę.
Umiejętności: nie wyróżnia się niczym szczególnym, kiedyś w dzieciństwie uczyła się szermierki, sprawnie posługuje się nożem. Umie pływać i szybko biegać. Płynnie czyta i mówi w 3 językach, wliczając ojczysty, oraz uczy się 4tego z książek, które znajduje co jakiś czas pod swoim łóżkiem.
Mocne strony: wiedza, szybkość, wytrzymałość
*Rodzina: Mama - Erin - martwa, Tata - Tom - martwy, Nienarodzony młodszy brat - ??? - martwy, Ciocia - Runa - ???, Kuzyn - Haru - ???
Praca: Wykonuje każdą drobną robotę za drobne pieniądze np. rozdaje ulotki, roznosi gazety, gotuje, sprząta, zajmuje się zwierzętami itp. do momentu poznania prawdy o bunkrach. Dalej wykonuje, każdą drobną robotę, tyle, że polegającą na innych czynnościach np. szpieguje, atakuje innych na prośbę innych itbsii. (i takie bunkrowe sprawki i inne)
Nuty: 12,78 N
Partner: Na początku brak.
*Inne informacje: Przepraszam jeśli w formularzu i opkach są jakieś błędy interpunkcyjne i ortograficzne. XD
*Inne zdjęcia: -------Na razie brak-------------
Kupione i nieużyte przedmioty: Na początku brak.
Autor: Rin - blog, sasha54 - howrse, Evelyn Ravencloud (lub Evalyn XD) - Star Stable
Kontakt: horsek@op.pl Proszę kontaktować się tutaj. Na blogowy adres email (rrriinchan@gmail.com) nie odpisuję. :)
"Może i teraz jest ciężko, ale najgorsze dopiero nadejdzie. Pamiętaj o tym, a sobie poradzisz." ~Sakata Gintoki(Gintama)
Zdjęcie postaci:
Imię i nazwisko postaci: Rinka, nazwiska nie pamięta, ale w karcie "mieszkańca" ma wpisane: Ravencloud
*Pseudonim: Rin, Ri
Płeć: Kobieta
Data urodzenia: 25 listopada
Wiek: 13 lat
Charakter: Przed wybuchem, Rinka była miłą, roześmianą dziewczyną, która kochała zwierzęta i pomaganie w przychodni weterynaryjnej swojej cioci. To dzięki niej miała marzenia, to ona sprawiała, że nie była leniwa i pilnie uczyła się w szkole. Jej celem było otwarcie własnego szpitala dla zwierząt. Jej rodzina była biedna i nie miała pieniędzy na otwarcie szerzej drzwi do spełnienia go. Ale Rinka była i jest wytrwała i ambitna. Codziennie po szkole uczyła się do pierwszej w nocy. Jej marzenie było całym jej życiem, to ono nadawało mu sens. Nie lubi fałszywych, obrzydliwie bogatych, rozpieszczonych ludzi oraz biedy. Rzadko kiedy wybucha gniewem. Na pozór miła, skrywa w sobie demona, który wstaje wraz z tą rzadką złością, z tym rzadkim gniewem i mniej rzadką zazdrością. W nowym "mieszkaniu", w większości czasu jest młodą, wiecznie zmęczoną, przestraszoną nastolatką, która nie wie czemu tu jest, czemu widziała, jak żelazne roboty przebijają ciała, chroniących ją rodziców. Rodziców, którzy całe życie ją wspierali, którzy pomagali jej spełnić marzenie, jak tylko mogli, mimo pensji ledwo pozwalających przeżyć do końca każdego miesiąca. Z powodu straty rodziny i marzeń, nadających jej jedyny sens życia jest bliska szaleństwu. Choć jej oczy pozostają spokojne, nie przejawiając jej gorszej, pragnącej zemsty, natury, ani śladu jej stanu psychicznego. Jak można wywnioskować z poprzedniego akapitu Rinka jest mściwa, jednak mogę dodać, że tylko dla tych którzy sprawiają, że jest martwa za życia.
Aparycja: Najpierw się tutaj wkurzę i powiem prawdę o sobie samej, nie o Rince: "Jak ja bardzo nie cierpię pisać tego punktu!!!!" XD No dobra, a teraz do rzeczy. Rinka to szarooka brunetka, uwielbiająca nosić swetry. Na obrazku ma niebieski. Stoi również na niebieskim tle, tyle że jaśniejszym. Ma bladą cerę. Stoi bokiem i wpatruje się przed siebie.
Moce: Collector - przejmuje ciało przeciwnika na 5 sekund i kopiuje jego moc, której może użyć maksymalnie 4 razy, przy czym, przy pierwszych 3 razach odnosi rany w losowych miejscach na ciele, a przy 4tym razie umiera. Demon - nie spowodowana promieniowaniem moc, niekontrolowana, posiadana nieświadomie, pochodzi od nadmiaru złości, gniewu i chęci zemsty na ludziach, którzy zniszczyli jej świat, zwiększa jej siłę i obronę.
Umiejętności: nie wyróżnia się niczym szczególnym, kiedyś w dzieciństwie uczyła się szermierki, sprawnie posługuje się nożem. Umie pływać i szybko biegać. Płynnie czyta i mówi w 3 językach, wliczając ojczysty, oraz uczy się 4tego z książek, które znajduje co jakiś czas pod swoim łóżkiem.
Mocne strony: wiedza, szybkość, wytrzymałość
*Rodzina: Mama - Erin - martwa, Tata - Tom - martwy, Nienarodzony młodszy brat - ??? - martwy, Ciocia - Runa - ???, Kuzyn - Haru - ???
Praca: Wykonuje każdą drobną robotę za drobne pieniądze np. rozdaje ulotki, roznosi gazety, gotuje, sprząta, zajmuje się zwierzętami itp. do momentu poznania prawdy o bunkrach. Dalej wykonuje, każdą drobną robotę, tyle, że polegającą na innych czynnościach np. szpieguje, atakuje innych na prośbę innych itbsii. (i takie bunkrowe sprawki i inne)
Nuty: 12,78 N
Partner: Na początku brak.
*Inne informacje: Przepraszam jeśli w formularzu i opkach są jakieś błędy interpunkcyjne i ortograficzne. XD
*Inne zdjęcia: -------Na razie brak-------------
Kupione i nieużyte przedmioty: Na początku brak.
Autor: Rin - blog, sasha54 - howrse, Evelyn Ravencloud (lub Evalyn XD) - Star Stable
Kontakt: horsek@op.pl Proszę kontaktować się tutaj. Na blogowy adres email (rrriinchan@gmail.com) nie odpisuję. :)
niedziela, 16 czerwca 2019
Od Sarary do Gwesa...
Siedziałam skulona pod dużym dębem. Było to jedno z niewielu drzew, jakie zostały w tej części strefy. Kilka miesięcy temu prawie wszystkie zostały wykarczowane, aby nie zasłaniały agentom szponu więźniów i żeby zawsze mieli ich na oku.
Byłam jako jedyna na dworze. Czułam na sobie wzrok agentki Vii.
Zwykle możemy wychodzić na spacery raz na jakiś tydzień, ale mi wolno co kilka dni, za ,,dobre sprawowanie", lub za to, że nie sprawiam problemów. Postarałam się o to, mimo mojej wielkiej nienawiści do Szponu i agentów. Postarałam się tylko dlatego, aby obserwować.
Z podwórka mogłam zobaczyć agentów wychodzących z pomieszczenia doświadczalnego albo wchodzących do baraków. A potem powiadomić odpowiednich ludzi. Czasem zdarza mi się podsłuchiwać rozmowy na korytarzach, albo przeszukiwać pomieszczenia, do których nie wolno było nam wchodzić. Mam spostrzegawcze oczy i dobrą pamięć do kodów od niektórych drzwi.
Agentka Via poruszyła się. Spojrzałam na nią. Miała na sobie kaptur i okulary przeciwsłoneczne, mimo że było pochmurnie.
- Wracamy. - powiedziała do mnie zimno.
Schowałam ołówek, którym szkicowałam do kieszeni i zamknęłam notatnik. Uniosłam się i pozwoliłam odprowadzić się agentce do samego baraku. Gdy znikła, otworzyłam notes i wyrwałam kartkę z rysunkiem naszkicowanym przed chwilą. Przedstawiał on jeden z pierwszych bunkrów, jakie mijaliśmy. Z drugiej strony, przedstawiał on dziwny układ linii i kresek. Nasz kod. Składam ją kwadrat. Wchodzę do bunkra, w którym śpimy. Wszyscy razem, dziewczyny i chłopaki. Liczne łóżka są położone równolegle i w rzędach. Nikogo tu nie ma, wszyscy są w bunkrze dziennym. Przechodzę przez sypialny bunkier i niewidocznym ruchem wsuwam rysunek do metalowej ramy jednego z łóżek. Łóżko Gwesa. Dzisiejszy raport. Chwytam klamkę od metalowych drzwi i wchodzę do kolejnego bunkra, który był połączony z sypialnym. Natychmiast uderza mnie gwar osób w środku. Jak zwykle siadam pod ścianą. Na stole leży miska zupy przeznaczonej dla mnie. Spoglądam po pozostałych osobach. Prawie wszyscy się śmieją i rozmawiają. Tylko niektóre jednostki, takie jak ja i Gwes, trzymają się z boku. Jednostki, które nigdy nie zapomną zła tego miejsca. Spuszczam wzrok. Końcówki mojego warkocza zanurzyły się w zupie. Przerzucam warkocz na plecy. Chwytam plastikową łyżeczkę i zabieram się za jedzenie.
Tego dnia też był spokój. Nic nie zapowiada się na to, że ktoś zostanie zabrany dziś w nocy.
Po kolacji każdy poszedł do baraku sypialnego. Moje łóżko stało pod samą ścianą, jako trzecie w rzędzie od rogu. Na pościeli leżała szara piżama. Wszyscy zaczęli się przebierać. Nie było żadnej łazienki, nie licząc rzędu umywalek, kibli i trzech prysznicy. Wszystko razem. Nigdy nie można było liczyć na trochę prywatności. Zdjęłam pod kocem czarne spodnie i włożyłam spodnie od piżamy. W tej części łóżek byłam jedyną dziewczyną. Otaczali mnie sami faceci. Nie było jednak nigdy źle, bo zawsze przebierałam się pod kocem. Założyłam szarą, podobną do mojej, piżamową koszulę i poczłapałam na bosaka do umywalki. Umyłam się w towarzystwie innych dziewczyn (chłopcy i mężczyźni zawsze przepuszczali dziewczyny i kobiety pierwsze).
Usiadłam na łóżku i poskładałam moje spodnie. Moje ubranie wypada wyprać. Chwyciłam ubranie i przeszłam pomiędzy łóżkami do jedynej wolnej umywalki. Teraz wypadła kolej mężczyzn na mycie się, jednak żaden nie warknął do mnie, że złamałam zasady ustalone przez naszą społeczność. Wzięłam do ręki szare mydło i zaczęłam pocierać je o ubranie.
- Sararo. - usłyszałam głos dochodzący z umywalki obok mnie. To Gwes.
- Chm? Czytałeś to? - spytałam. Kiwnął głową.
- Mam jednak informacje od innego źródła, które mówią o tym, że dziś w nocy zostanie zabrana jakaś dziewczyna. Na jakiś specjalny eksperyment. Zachowaj czujność. - mówi i odchodzi, nie czekając na moją reakcję.
Odkręcam wodę i płuczę koszulę. Ktoś zostanie zabrany. Mogę to być ja. Zakręcam kran.
Wróciłam do łóżka i powiesiłam mokre ciuchy na metalowej rurce od mojego łóżka. Panuje tu taki zaduch, że do rana powinny wyschnąć. Położyłam się do łóżka. W tej samej chwili czas na mycie minął i światło zgasło, a w baraku zapanowały egipskie ciemności. To może być moja ostatnia noc tutaj. Może za kilka godzin moje męczarnie się skończą, choć nie tak jak chciałam. Zasypiam, pogrążona w myślach.
<Gwes? Zdecyduj, czy to na mnie ma wypaść>
Byłam jako jedyna na dworze. Czułam na sobie wzrok agentki Vii.
Zwykle możemy wychodzić na spacery raz na jakiś tydzień, ale mi wolno co kilka dni, za ,,dobre sprawowanie", lub za to, że nie sprawiam problemów. Postarałam się o to, mimo mojej wielkiej nienawiści do Szponu i agentów. Postarałam się tylko dlatego, aby obserwować.
Z podwórka mogłam zobaczyć agentów wychodzących z pomieszczenia doświadczalnego albo wchodzących do baraków. A potem powiadomić odpowiednich ludzi. Czasem zdarza mi się podsłuchiwać rozmowy na korytarzach, albo przeszukiwać pomieszczenia, do których nie wolno było nam wchodzić. Mam spostrzegawcze oczy i dobrą pamięć do kodów od niektórych drzwi.
Agentka Via poruszyła się. Spojrzałam na nią. Miała na sobie kaptur i okulary przeciwsłoneczne, mimo że było pochmurnie.
- Wracamy. - powiedziała do mnie zimno.
Schowałam ołówek, którym szkicowałam do kieszeni i zamknęłam notatnik. Uniosłam się i pozwoliłam odprowadzić się agentce do samego baraku. Gdy znikła, otworzyłam notes i wyrwałam kartkę z rysunkiem naszkicowanym przed chwilą. Przedstawiał on jeden z pierwszych bunkrów, jakie mijaliśmy. Z drugiej strony, przedstawiał on dziwny układ linii i kresek. Nasz kod. Składam ją kwadrat. Wchodzę do bunkra, w którym śpimy. Wszyscy razem, dziewczyny i chłopaki. Liczne łóżka są położone równolegle i w rzędach. Nikogo tu nie ma, wszyscy są w bunkrze dziennym. Przechodzę przez sypialny bunkier i niewidocznym ruchem wsuwam rysunek do metalowej ramy jednego z łóżek. Łóżko Gwesa. Dzisiejszy raport. Chwytam klamkę od metalowych drzwi i wchodzę do kolejnego bunkra, który był połączony z sypialnym. Natychmiast uderza mnie gwar osób w środku. Jak zwykle siadam pod ścianą. Na stole leży miska zupy przeznaczonej dla mnie. Spoglądam po pozostałych osobach. Prawie wszyscy się śmieją i rozmawiają. Tylko niektóre jednostki, takie jak ja i Gwes, trzymają się z boku. Jednostki, które nigdy nie zapomną zła tego miejsca. Spuszczam wzrok. Końcówki mojego warkocza zanurzyły się w zupie. Przerzucam warkocz na plecy. Chwytam plastikową łyżeczkę i zabieram się za jedzenie.
Tego dnia też był spokój. Nic nie zapowiada się na to, że ktoś zostanie zabrany dziś w nocy.
Po kolacji każdy poszedł do baraku sypialnego. Moje łóżko stało pod samą ścianą, jako trzecie w rzędzie od rogu. Na pościeli leżała szara piżama. Wszyscy zaczęli się przebierać. Nie było żadnej łazienki, nie licząc rzędu umywalek, kibli i trzech prysznicy. Wszystko razem. Nigdy nie można było liczyć na trochę prywatności. Zdjęłam pod kocem czarne spodnie i włożyłam spodnie od piżamy. W tej części łóżek byłam jedyną dziewczyną. Otaczali mnie sami faceci. Nie było jednak nigdy źle, bo zawsze przebierałam się pod kocem. Założyłam szarą, podobną do mojej, piżamową koszulę i poczłapałam na bosaka do umywalki. Umyłam się w towarzystwie innych dziewczyn (chłopcy i mężczyźni zawsze przepuszczali dziewczyny i kobiety pierwsze).
Usiadłam na łóżku i poskładałam moje spodnie. Moje ubranie wypada wyprać. Chwyciłam ubranie i przeszłam pomiędzy łóżkami do jedynej wolnej umywalki. Teraz wypadła kolej mężczyzn na mycie się, jednak żaden nie warknął do mnie, że złamałam zasady ustalone przez naszą społeczność. Wzięłam do ręki szare mydło i zaczęłam pocierać je o ubranie.
- Sararo. - usłyszałam głos dochodzący z umywalki obok mnie. To Gwes.
- Chm? Czytałeś to? - spytałam. Kiwnął głową.
- Mam jednak informacje od innego źródła, które mówią o tym, że dziś w nocy zostanie zabrana jakaś dziewczyna. Na jakiś specjalny eksperyment. Zachowaj czujność. - mówi i odchodzi, nie czekając na moją reakcję.
Odkręcam wodę i płuczę koszulę. Ktoś zostanie zabrany. Mogę to być ja. Zakręcam kran.
Wróciłam do łóżka i powiesiłam mokre ciuchy na metalowej rurce od mojego łóżka. Panuje tu taki zaduch, że do rana powinny wyschnąć. Położyłam się do łóżka. W tej samej chwili czas na mycie minął i światło zgasło, a w baraku zapanowały egipskie ciemności. To może być moja ostatnia noc tutaj. Może za kilka godzin moje męczarnie się skończą, choć nie tak jak chciałam. Zasypiam, pogrążona w myślach.
<Gwes? Zdecyduj, czy to na mnie ma wypaść>
sobota, 15 czerwca 2019
,,Największą chlubą nie jest to, aby się nie potknąć, ale to aby po każdym upadku dźwignąć się na nogi." - Maverick Trawen
Zdjęcie postaci:

Imię i nazwisko postaci: Dawniej zwał się Maverick Trawen, jednak po zamknięciu w Strefie mało komu zdradził swoją prawdziwą tożsamość. Woli jak mówi się na niego Gwes i tak zazwyczaj się przedstawia.
*Pseudonim: Gwes, wcześniej Maver lub Mav.
Płeć: Mężczyzna
Data urodzenia: 27 września
Wiek: 23 lata
Charakter: Dawno, dawno temu Mav był wesołym, otwartym dzieciakiem, który z bananem na twarzy biegał po okolicy w poszukiwaniu przyjaciół, z którymi mógłby się bawić. Niestety, po jego starym charakterze nie pozostał nawet ślad.
Po wcześniejszych wydarzeniach z jego życia oraz zamknięciu w Strefie Maverick, a w zasadzie już Gwes stał się poważnym, cichym i bardzo nieufnym mężczyzną, który został otoczony przez samotność, do której z czasem się przyzwyczaił. Współwięźniowie, którzy chcieli do niego zagadać zazwyczaj porzucali ten pomysł po spojrzeniu w jego złote oczy przepełnione słabo ukrytym bólem, gniewem oraz poczuciem zdrady pomieszanej z rezygnacją.
Jest cichym, uważnym słuchaczem i obserwatorem, który wiele wie o innych, jednak mało kto wie cokolwiek o nim samym, ponieważ ściśle pilnuje swoich tajemnic. Trzyma się na uboczu. Jeśli nie czuje potrzeby wyrażenia swojego zdania po prostu milczy, w rozmowach z nieznajomymi stara się mówić jak najmniej, jednak nie zapomina o kulturze. Stara sie być uprzejmy, zwłaszcza w stosunku do dam, jednak osoby, które z różnych powodów mu podpadły nie bardzo mogą liczyć na stosowanie tej zasady względem nich. Zazwyczaj spokojny, opanowany i zimny jak lód, jednak w chwilach gniewu lepiej zejść mu z drogi.
. Nie lubi czyjegoś dotyku na swoim ciele, tak samo zamknięcia, dlatego w nocy stara się przeniknąć na zewnątrz i postać tam chociaż przez chwilę. Bardzo rzadko udaje się zobaczyć jego uśmiech, o śmiechu nie mówiąc. Mimo wszystko jest pewny siebie i nie tyle stresuje go stanie pośrodku tłumu będąc w centrum uwagi, co po prostu tego nie lubi. Jednak jeśli już będzie jakaś niezmiernie ważna kwestia, którą warto poruszyć, to nie będzie miał z tym problemu. Choć sprawia wrażenie bezwzględnego ponuraka, pod tą powłoką jest troskliwą i opiekuńcza osobą, bezgranicznie lojalna wobec przyjaciół. Jest twardy i nie da sobie w kaszę dmuchać, do perfekcji opanował skrywanie wszystkich emocji oprócz irytacji i ogromnego gniewu. Panicznie boi się przebywać w bardzo małych, zamkniętych pomieszczeniach, jednak z większymi nie ma aż takiego problemu.
Aparycja: Gwes jest mężczyzną średniego wzrostu o całkiem przyzwoitym umięśnieniu i prostej sylwetce. Ma niechlujne, brązowe włosy, które miejscami sięgaja mu do ramion, lekko opaloną skórę oraz przeszywające złote oczy, które zmieniły kolor na skutek promieniowania. Jego pamiątką po dawnym życiu jest czarny płaszcz, w który siostra wplotła mu złotą nić niedługo po zmianie koloru jego oczu.
Moce: Dzięki promieniowaniu uzyskał zdolność władania nad burzą i błyskawicami w szczególności. Potrafi w parę sekund przemienić bezchmurne niebo w ciągnące się kilometrami pustkowie zasnute ciężkimi, burzowymi chmurami, sprawić, aby lunął z nich rzęsisty deszcz i stworzyć silny wiatr, który jednak łatwo może przegonić chmury, dlatego rzadko się do tego ucieka. Jednak najlepiej wychodzi mu sprowadzanie grzmotów i tworzenie naładowanych elektrycznością złotych wiązek. Może porazić kogoś dotykiem, lecz sam jest odporny na prąd. Stworzyć błyskawice i w coś nimi cisnąć, jednak na niedużą odległość.
Ponadto, gdy jest zły szaleją one w jego złotych oczach.
Umiejętności: Jego tata pracował dla rządu jako jeden z lepszych agentów, toteż musiał być dobrze obeznany z bronią. Przez wiele lat uczył syna jak posługiwać sie pistoletem aż w końcu Maverick dosięgnął pułapu umiejętności swojego ojca, a może nawet go przeskoczył. Ponadto potrafi przemieszczać się niepostrzeżenie, a także zdobywać informacje z wiadomych tylko dla niego źródeł.
Mocne strony: inteligencja, wytrzymałość, zręczność.
Rodzina:
Tata- Sawier Trawen. Agent Sat. Kochający ojciec, przez wiele lat samotnie wychowywujący dwoje dzieci- Mavericka i Dianę. Po spuszczeniu bomby zaszantażowany przez swoich przywódców w sprawie oddania im Mavericka.
Mama- Caterine Trawen. Zmarła, gdy Maverick miał 9 lat, a Diana 5. Chłopak zapamiętał ja jako wymagającą, ale dobrą kobietę, która troszczyła się o niego i jego siostrę ponad wszystko. Długo nie mógł pozbierać się po jej śmierci.
Siostra- Diana Trawen. Oczko w głowie Mavera oraz osoba, o którą troszczył się najbadziej. Spędzali razem ogromną ilość czasu, byli niemal nierozłączni. Kiedy miała 17 lat została porwana przez rząd jako zakładniczka w sprawie oddania im Mavericka. Gwes nie wie co się z nią stało, ma tylko nadzieję, że wróciła szczęśliwie do domu i jest bezpieczna.
Praca: Zdobywanie informacji, najczęściej o położeniu broni, którą możnaby wykraść, ale również każdych innych. NALEŻY DO SCHOPAZ.
Nuty: 29,59 N
Partner: Póki co nie ma zamiaru wdawać się w jakieś głębsze relacje.
*Inne informacje:
1. Czuje się rozdarty. Z jednej strony niezmiernie cieszy się, że został wymieniony za siostrę, aby była bezpieczna. Z drugiej czasami czuje się zdradzony i myśli, że ojciec kochał go mniej.
2. Jak już wcześniej było mówione, ma pewien rodzaj klaustrofobii.
3. Nie cierpi J.D.S.O, rządu i zdrajców. Tych trzech grup po prostu nienawidzi.
Kupione i nieużyte przedmioty: Brak.
Autor: Babilon
Kontakt: cabaro912@gmail.com
niedziela, 9 czerwca 2019
,,Śmierć jest łatwa, prosta, życie jest trudniejsze." - Sarara Noavel
*Pseudonim: Sara (Często się jednak zdarza, że na nie nie reaguje).
Płeć: Kobieta.
Data urodzenia: 13 stycznia.
Wiek: 17 lat.
Charakter: Sarara bardzo przeżyła przeniesienie do zakazanej strefy. Nigdy nie była głupia i dobrze wiedziała, że jest mało prawdopodobne to, że kiedykolwiek ucieknie. Jej rodzina zginęła w jej obronie, przez co Sarara obwiniała się o ich śmierć. Można powiedzieć, że prawdziwa, roześmiana i miła Sara umarła i została z niej sama skorupa, nazwana Sararą. Dziewczyna jest bardzo rozchwiana emocjonalnie, przez co jej moc w niej szaleje. Nie ufa nikomu, tylko sobie. Być może dlatego, że nie jest gotowa na nowe więzi. Nie zależy jej na budowaniu przyjaźni bo najbardziej boi się krzywdy bliskich jej ludzi. Nawet w strefie, w gronie ludzi podobnych do niej, woli trzymać się z dala od wszystkich. Jak na razie nie ma żadnego celu w życiu, poza mało prawdopodobną ucieczką. Jednak wie, że nawet gdyby uciekła, bez swojej kochanej rodziny nie odnalazłaby się w tym okłamywanym i pokrytym niewiedzą świecie. Nie ma czegoś, co Sarara by szczególnie lubiła. Jedzenie straciło smak dawno temu, je tylko dlatego, żeby utrzymać się przy życiu. Na wyglądzie jej nie zależy, nosi codziennie takie same ubrania. Spędza czas głównie patrolowaniu terenu i szkicowaniu w rysowniku, podczas, gdy się zamyśla. Lepiej jej nie drażnić, bo może być baaardzo nieprzyjemna.
Aparycja: Kiedyś w ,,poprzednim wcieleniu", kiedy była Sarą, miała brązowe włosy i opaloną skórę. Teraz jest blada, ma siwe włosy, które ciachnęła nie równo nożem ze stołówki, bo jej przeszkadzały oraz smutne, szare oczy. Ma dokładnie metr siedemdziesiąt trzy i waży pięćdziesiąt sześć kilo. Zwykle nosi na sobie czarne spodnie i szarą, męską, za dużą na nią, koszulę. Ma tylko jedną parę butów; ciemne, małe kalosze. Na co dzień wiąże włosy starym rzemykiem w warkocz. Trzeba przyznać, że mimo jej niechlujnego ubioru jest bardzo ładna.
Moce: Sarara potrafi tworzyć lód i śnieg. Podczas tych operacji używa trzech żywiołów; wiatru, wody i ziemi. Tak więc, może też używać samej wody czy wiatru. Jej największym osiągnięciem jest zamieć (miesza utworzony śnieg z wiatrem) oraz lodowy pocisk (skupia moc lodu w kuli).
Umiejętności: Sarara, gdy jeszcze była Sarą, ładnie śpiewała i grała na pianinie. Potrafi bezszelestnie chodzić. Dziewczyna ma dobry i czujny wzrok. Jest bardzo spostrzegawcza. Chodziła do szkoły lotniczej, więc dużo wie o lataniu i samolotach. Umie też co nieco z walki.
Mocne strony: Wytrzymałość, zręczność, spostrzegawczość.
Rodzina: Sarara nie ma już rodziny. Umarła, o wraz z nią Sara, która teraz jest Sararą. Miała mamę i tatę, kochającą starszą siostrę i młodszego braciszka. Wszyscy zostali zabici przez Szpon, który chciał dorwać wtedy jeszcze Sarę przez jej niesamowite moce.
Praca: Sarara patroluje teren i powiadamia najważniejsze osobistości z grupy, gdy zbliżają się ludzie ze Szponu. Przychodzą oni o różnych porach, w dzień i noc.
Nuty: 47,66 N
Partner: Nie miała nikogo, i nawet o tym nie myśli.
*Inne informacje: 1. Sarara nienawidzi ludzi ze Szponu. 2. Ma długą bliznę na lewej ręce, od łokcia po nadgarstek. Kiedyś Sarara przejechała sobie po ręce nożem przysięgając, że nigdy nie zapomni o rodzinie.
Kupione i nieużyte przedmioty: Brak.
Autor: nigarkarfa
Kontakt: nigarkarfa@op.pl
Płeć: Kobieta.
Data urodzenia: 13 stycznia.
Wiek: 17 lat.
Charakter: Sarara bardzo przeżyła przeniesienie do zakazanej strefy. Nigdy nie była głupia i dobrze wiedziała, że jest mało prawdopodobne to, że kiedykolwiek ucieknie. Jej rodzina zginęła w jej obronie, przez co Sarara obwiniała się o ich śmierć. Można powiedzieć, że prawdziwa, roześmiana i miła Sara umarła i została z niej sama skorupa, nazwana Sararą. Dziewczyna jest bardzo rozchwiana emocjonalnie, przez co jej moc w niej szaleje. Nie ufa nikomu, tylko sobie. Być może dlatego, że nie jest gotowa na nowe więzi. Nie zależy jej na budowaniu przyjaźni bo najbardziej boi się krzywdy bliskich jej ludzi. Nawet w strefie, w gronie ludzi podobnych do niej, woli trzymać się z dala od wszystkich. Jak na razie nie ma żadnego celu w życiu, poza mało prawdopodobną ucieczką. Jednak wie, że nawet gdyby uciekła, bez swojej kochanej rodziny nie odnalazłaby się w tym okłamywanym i pokrytym niewiedzą świecie. Nie ma czegoś, co Sarara by szczególnie lubiła. Jedzenie straciło smak dawno temu, je tylko dlatego, żeby utrzymać się przy życiu. Na wyglądzie jej nie zależy, nosi codziennie takie same ubrania. Spędza czas głównie patrolowaniu terenu i szkicowaniu w rysowniku, podczas, gdy się zamyśla. Lepiej jej nie drażnić, bo może być baaardzo nieprzyjemna.
Aparycja: Kiedyś w ,,poprzednim wcieleniu", kiedy była Sarą, miała brązowe włosy i opaloną skórę. Teraz jest blada, ma siwe włosy, które ciachnęła nie równo nożem ze stołówki, bo jej przeszkadzały oraz smutne, szare oczy. Ma dokładnie metr siedemdziesiąt trzy i waży pięćdziesiąt sześć kilo. Zwykle nosi na sobie czarne spodnie i szarą, męską, za dużą na nią, koszulę. Ma tylko jedną parę butów; ciemne, małe kalosze. Na co dzień wiąże włosy starym rzemykiem w warkocz. Trzeba przyznać, że mimo jej niechlujnego ubioru jest bardzo ładna.
Moce: Sarara potrafi tworzyć lód i śnieg. Podczas tych operacji używa trzech żywiołów; wiatru, wody i ziemi. Tak więc, może też używać samej wody czy wiatru. Jej największym osiągnięciem jest zamieć (miesza utworzony śnieg z wiatrem) oraz lodowy pocisk (skupia moc lodu w kuli).
Umiejętności: Sarara, gdy jeszcze była Sarą, ładnie śpiewała i grała na pianinie. Potrafi bezszelestnie chodzić. Dziewczyna ma dobry i czujny wzrok. Jest bardzo spostrzegawcza. Chodziła do szkoły lotniczej, więc dużo wie o lataniu i samolotach. Umie też co nieco z walki.
Mocne strony: Wytrzymałość, zręczność, spostrzegawczość.
Rodzina: Sarara nie ma już rodziny. Umarła, o wraz z nią Sara, która teraz jest Sararą. Miała mamę i tatę, kochającą starszą siostrę i młodszego braciszka. Wszyscy zostali zabici przez Szpon, który chciał dorwać wtedy jeszcze Sarę przez jej niesamowite moce.
Praca: Sarara patroluje teren i powiadamia najważniejsze osobistości z grupy, gdy zbliżają się ludzie ze Szponu. Przychodzą oni o różnych porach, w dzień i noc.
Nuty: 47,66 N
Partner: Nie miała nikogo, i nawet o tym nie myśli.
*Inne informacje: 1. Sarara nienawidzi ludzi ze Szponu. 2. Ma długą bliznę na lewej ręce, od łokcia po nadgarstek. Kiedyś Sarara przejechała sobie po ręce nożem przysięgając, że nigdy nie zapomni o rodzinie.
Kupione i nieużyte przedmioty: Brak.
Autor: nigarkarfa
Kontakt: nigarkarfa@op.pl
Subskrybuj:
Posty (Atom)