piątek, 28 czerwca 2019

Od Gwesa CD. Sarary...

-Rusz się.- dobiegł mnie gniewny warkot jednego ze strażników, zdecydowanie płci męskiej. Uniosłem wzrok chcąc dowiedzieć się do kogo rozkaz był kierowany tym razem, jednak nie odgarnąłem częściowo zasłaniających mi twarz włosów ani nie odrzuciłem głęboko nasuniętego na oczy czarnego kaptura mojego płaszcza, który szczerze mówiąc, był tutaj moim jedynym przyjacielem (no może oprócz Sarary, choć chyba powinienem ją raczej nazwać wspólniczką),
mimo to widziałem jak łysy mężczyzna o szerokich barach i grubym karku łapie za rękę młodego chłopaka o jasnoczerwonych włosach, który z widocznych strachem na twarzy próbuje się wyrwać. Oczywiście jego starania nic nie dały, jedynie wywołały irytację na twarzy strażnika, który bezceremonialnie zaczął ciągnąć chłopaka w stronę drzwi prowadzących do Bunkra Nocnego. Żal mi było dzieciaka, który w tak młodym wieku musiał przechodzić przez coś takiego, lecz nie mogłem zrobić czegokolwiek innego oprócz patrzenia jak zostaje wyprowadzony do innego pomieszczenia, a potem zapewne do centrum eksperymentalnego. Stałem więc tylko z założonymi na piersiach rękami i lekko opuszczoną głową, opierając się o ścianę z której odłaziła biała farba, dalej rozglądając się po dużym, przestronnym pomieszczeniu, tutaj zwanym Bunkrem Dziennym. Osoby, które czekały na dostęp do toalet bądź chciały jeszcze chwilę pobyć poza Bunkrem Nocnym przebywały w owym pomieszczeniu albo spędzając czas przed snem na rozmowie, albo siedząc przy stołach tępo patrząc się w ciemnobrązowe deski. W kącie jedna dziewczyna opadła na podłogę, chowając twarz w dłoniach. Poczułem smutek, gdy przyjrzałem się jej chudej sylwetce, zgarbionej pod naporem przytłaczającej bezsilności, niepewności co do jutra i strachu.
Nudziło mi się, szczerze mówiąc to potwornie mi się nudziło, jednak tutaj nie było do zrobienia nic więcej niż spożytkowanie czasu na jedzeniu, rozmowie lub chodzeniu, a spać mi się nie chciało. Zawsze czekałem na ostateczny rozkaz udania się do snu tutaj, ponieważ w Bunkrze Nocnym panował duży tłok. Wracając, 2 z pierwszych opcji oczywiście odpadały, pierwsza- żarcie dawali o innym czasie, który minął już dawno. Druga- nie miałem ochoty na gadanie z innymi ludźmi, zwłaszcza z tymi którzy nie bardzo zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Nie miałem ochoty na gadanie z jakimikolwiek ludźmi i rzadkie komentarze wypowiedziane do siebie w zupełności mi wystarczały do nie popadnięcia w szaleństwo. Także krótkie wymiany zdań między mną a Sararą też nie były takie złe, jako że dotyczyły ważniejszych kwestii, a sama dziewczyna nie odpychała od siebie. Póki co jest pierwszą osobą w tym więzieniu, która nie stchórzyła przed moim spojrzeniem, podeszła i nawet zaproponowała współpracę przeciw tej zjechanej bandzie brutali i ludzi bez serca, za co ją bardzo cenię. Wiem, że przynajmniej my dwoje mamy wspólny cel.
Kiedy moje myśli powędrowały w stronę białowłosej dziewczyny, zacząłem się intensywnie zastanawiać, która niewinna kobieta zostanie wyciągnięta dziś w nocy siłą z Bunkra i być może już nigdy nie wróci. Udało mi się wczoraj podsłuchać rozmowę dwóch głupich jak buty z lewej nogi strażników, którzy zamiast trzymać ważne dla swojej organizacji kwestie za zębami, rozmawiali sobie jak gdyby nigdy nic o planowanym zabraniu jednej z dziewczyn na ,,szczególne badania", jak oni tam to nazywają. W dodatku rozmawiali zaledwie parę metrów od drzwi. Chociaż nie powinienem narzekać; dla mnie, dla nas- więźniów, im więcej takich nieodpowiedzialnych strażników, tym lepiej i łatwiej szukać odpowiedzi na postawione sobie w Strefie pytania.
Spojrzałem na jedyny zegar w pomieszczeniu, który był umieszczony wysoko, przy suficie i właśnie wskazywał godzinę 22.20. Pozostało mi więc około 5 minut do umówionego spotkania.
Odepchnąłem się od ściany dłońmi i ruszyłem w stronę przejścia na teren Bunkra Nocnego, przyciągając uwagę paru stojących pod ścianą ludzi, którzy mierzyli mnie niezbyt przyjaznym wzrokiem. Budziłem w nich niepewność i ostrożność, ponieważ żaden z nich nie mógł powiedzieć o mnie więcej niż to, jak wyglądam, z czego byłem oczywiście zadowolony. Dobrze strzegłem swojej osoby, w przeciwieństwie do pracujących tu strażników, których dość łatwo odczytać. Z drugiej jednak strony  niewiedza rodzi nieufność. Prawie codziennie spotykałem się z wrogością i niechęcią większości współwięźniów, co trochę bolało, jednak nie na tyle mocno abym miał porzucić swoją maskę obojętności i nagle wyjść do ludzi.
Na drodze stanął mi jakiś chudy facet, mniej więcej w moim wieku, z ledwo widocznym zarostem i wyzwaniem w oczach, składając ręce na piersiach i wysuwając krzywą szczękę. Rzuciłem mu swoje pokazowe ostrzegawcze spojrzenie spod kaptura i opadających na twarz włosów już z odległości, abym nie musiał się zatrzymywać i tracić czas. Moje założenia się sprawdziły, gość nie wytrzymał długo i spuścił wzrok. Wyminąłem go i wyszedłem z jednego pomieszczenia, wchodząc do drugiego. Przeszedłem pomiędzy rzędami łóżek po drodze mijając wielu ludzi szykujących się lub kładących spać, w końcu docierając w pobliże drzwi. Mój znajomy jeszcze się nie pojawił, jak to zwykle bywało, jednak nie mogłem odpuścić kolejnej okazji wyjścia na dwór i powęszenia trochę w okolicy, więc postanowiłem na niego zaczekać chociaż nie wiedziałem czy w ogóle przyjdzie. Przecież coś lub ktoś mogłoby go zatrzymać.
Owego człowieka znałem jeszcze z czasów kiedy Diana była małą dziewczynką, a mój tata składał się do kupy po śmierci mamy. Był jego dobrym przyjacielem, razem pracowali dla rządu jako agenci do zadań specjalnych, jednak parę miesięcy przed moim pojawieniem się tutaj, Bruce,- tak miał na imię ów człowiek- zniknął nagle jakby zapadł się pod ziemię. Dopiero po przybyciu do Strefy, kiedy zaciągnął mnie gdzieś pod przykrywką, że chce mi sprawić manto za złe zachowanie opowiedział o tym, że został przeniesiony tutaj, aby kontrolować niejako naukowców oraz przekazywać odkryte informacje i wyniki badań rządowi. Kiedy spytałem o to, co dokładnie znaczy ,,odkryte informacje" i czego dotyczą owe ,,wyniki badań" powiedział, że nie ma pojęcia, ponieważ dokumenty te są dobrze zabezpieczone i sam nie ma do nich dostępu. Teraz domyślam się ich znaczenia jednak nie mam jeszcze całkowitej pewności.
Bruce potrafi być dobrym aktorem i robić bardzo realistyczne scenki, zwłaszcza kiedy udaje gniew. Dzięki temu, łatwo udaje mu się przedostać mnie na zewnątrz raz na jakiś czas, aby nie wzbudzać podejrzeń, bez zbytniego zainteresowania ze strony strażników- matołów. Myślę, że to dzięki (lub może bardziej przez) to, że nienawidzą mojej osoby i po prostu nie dziwią się, gdy ktoś zabiera mnie któregoś wieczoru lub nocy z widoku innych więźniów, by dać mi ,,nauczkę". A zwłaszcza taki snobistyczny i wysoko postawiony agent, który nie lubi widzieć pogardę w czyichś oczach.
Szczerze, to nie wiem co bym tu bez niego zrobił.

***

Przemieszczałem się w cieniu, bacznie rozglądając i nadstawiając uszu czy ktoś nie idzie. Bruce jednak przyszedł i naprawdę byłem za to wdzięczny, ponieważ nie miałem okazji do takiego wyjścia już od ponad miesiąca. W końcu mogłem odetchnąć pełna piersią, ponieważ mimo, że całkiem spore, ściany nadal przypominały mi, że tkwię w zamknięciu, a takie myśli nie działały dobrze na moje już i tak kiepskie samopoczucie.
Wtem usłyszałem jakieś głosy z oddali, więc przycisnąłem się do ściany przy rogu jednego z budynków, przy których właśnie się błąkałem, ciesząc się, że w pobliżu nie było żadnych kamer. Wyrównałem oddech, który szczerze mówiąc odrobinę przyspieszył i wsłuchałem się w zbliżające się z każdą sekundą dźwięki. Teraz udało mi się rozpoznać płcie i wyłapać pojedyncze głosy dwóch osób, które za parę chwil miały przejść obok mnie, będąc oddzielone jedynie ścianą.
-Zostaw mnie, do jasnej ....
-Cicho bądź, durny bachorze!- warknął niski, odpychający głos mężczyzny, który z pewnością musiał należeć do jednego z nowych strażników, tych których jeszcze nie zacząłem rozpracowywać, więc nie miałem zielonego pojęcia kim jest. Za to drugi... Niech to diabli. Zostajesz tutaj gdzie jesteś. Jak cię złapią, a jak to zrobisz to złapią na pewno, będziesz miał przerąbane. Jeśli w ogóle będziesz mieć szczęście to zamiast w jakimś dole z kulą we łbie wylądujesz na stole, a tam wracać z pewnością nie chcesz. Jednak... Nie. Stój w miejscu ofiaro i pozwól potoczyć się sprawom, na które i tak nie masz wpływu. Zacisnąłem szczęki mocno i przymknąłem oczy. Jesteś jej to winny, uparty ośle! Sama chciała, o łaskę się nie prosiłeś! Ale robi to nie tylko dla ciebie! Przecież sam sobie mówiłeś, nie rozmawiaj, nie pozwalaj, nie twórz żadnych więzi, bo to przyniesie tylko ból. I teraz masz. Trzeba było się odciąć, odejść, warknąć, poradzić sobie samemu, ale nie! Jesteś za słaby, zbyt naiwny i głupi i teraz jak tchórz chowasz się za ścianą, jak bierny obserwator, który nic nie robi tylko ze ,,współczuciem" patrzy jak niewinnego człowieka wiezie się na szafot! Nie zasługujesz nawet na tę jedną osobę, nie jesteś wart jednego jej słowa. Oparłem dłoń na ścianie, bezwiednie zaciskając palce w poszukiwaniu czegoś, czego mógłbym się złapać. Nie chcę tam trafić ponownie. Nie chcę. A oni wiedzą. I mnie tam wsadzą. Idioto, gdybyś tylko trzymał się z dala...Podniosłem głowę i odetchnąłem głęboko. Głosy stawały się coraz głośniejsze, mogłem już nawet usłyszeć kroki tych dwojga osób, ciche przekleństwa strażnika oraz lekkie szamotanie. Weź się w garść imbecylu, bo zostało ci zaledwie parę sekund na działanie. Przecież wiesz, że tego nie zostawisz, a z drugiej strony może uda ci się dowiedzieć czegoś więcej, może podsłuchasz, poobserwujesz, obejrzysz ten pałac piekielny od środka... Może te informacje kiedyś będą potrzebne dla wyższego celu, a nawet kluczowe. Więc co masz do stracenia oprócz życia i psychiki? Nie wiele. Oczywiście, jeśli wcześniej się ciebie nie pozbędą. Ale kogo to obchodzi. Na pewno nie mnie. Uśmiechnąłem się lekko, po czym powoli przesunąłem w stronę rogu, aby móc się rozejrzeć. Ostrożnie wychyliłem głowę zza budynku, czekając na pojawienie się tych dwóch osób, które były przyczyną mojego krótkiego załamania.
Krew szumiała mi w uszach, czułem dzikie bicie serca, które popędzane celem i myślą aż wyrywało się na spotkanie z tym, co miało nadejść. Uśmiech sam tworzył się na mojej twarzy, kiedy tylko wyobrażałem sobie jakiego niemiłego psikusa sprawię niespodziewającemu się niczego strażnikowi.
Powiał chłodny wiatr ochładzając moje napięte nerwy, rzucając parę zabłąkanych włosów na skupione oczy. Była ciemna noc, chmury przykryły niebo i księżyc, za co byłem naprawdę wdzięczny niebiosom. Zewsząd dobiegało ciche rechotanie żab i raz na jakiś czas można było usłyszeć samotny głos ptaka, który niewidoczny dla oczu krył się gdzieś wśród liści.
W końcu zza rogu wyszły dwie postacie; jedna barczysta, zgarbiona, druga odrobinę niższa i smuklejsza, wściekle próbująca wyrwać ramię z ogromnej łapy strażnika, który drugą trzymał na jej ustach uniemożliwiając jej krzyk. W świetle słabo świecącej, żółtej lampy błysnęły długie białe włosy.
Szybko schowałem się za rogiem, tak aby mężczyzna mnie nie zauważył i dopiero wtedy, kiedy sylwetki zniknęły za murami kolejnego budynku wyskoczyłem na parę sekund z cienia. Światło przesunęło po mnie swoimi dłońmi, lecz na dobre nie zdążyło chwycić, bo już po chwili ponownie skryłem się w mroku i nie zaprzestając biegu pognałem cicho wzdłuż długiego muru oddzielającego mnie od strażnika i jego ofiary. Zatrzymałem się dopiero przy jego końcu.
Kolejny budynek stał w odległości zaledwie dwóch metrów, a następne tak samo blisko siebie. Poza tym po drugiej stronie ścieżki, którą zmierzały dwie postacie mieścił się garaż, gdzie naukowcy i agenci trzymali swoje osobiste drogie fury i ogólnodostępne dla wszystkich pracowników owej placówki ciężarówki i motocykle. Było to więc doskonałe miejsce na urządzenie zasadzki, na której przeprowadzenie z napiętymi jak struna nerwami czekałem. Chłodny wiatr zakręcił fałdami mojego płaszcza i owionął swym oddechem gorące czoło i odkryte dłonie. Kaptur, który przy biegu opadł mi na plecy, ponownie nasunąłem głęboko na oczy i wysunąwszy się za róg, delikatnie pochylony zastygłem w bezruchu.
Parę minut później w polu mojego widzenia ukazał się cel z trzymaną u boku dziewczyną, prowadzoną na najgorsze eksperymenty jakie nam tutaj serwują. Takie po których można już nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Wyprostowałem się powoli i gdy zniknęli za kolejną kondygnacją, powoli i ledwo słyszalnie wyszedłem zza kryjącego mnie muru w słaby promień światła, mając przed sobą dwoje odwróconych do mnie plecami ludzi. Nie zastanawiając się ponownie nad ewentualnymi skutkami skoczyłem jak dziki kot ku swojej ofierze i dopadłem strażnika w chwili, gdy podnosił nogę do kolejnego kroku. Krzyk zamarł mu na ustach, bo natychmiast przycisnąłem przedramię do jego gardła odcinając mu dopływ powietrza. Od razu puścił zdezorientowaną dziewczynę i wczepił swoje pazury w moją skórę, walcząc o uwolnienie. Jednak ja nie popuściłem i zrobiłem to dopiero wtedy, kiedy poczułem jak jego mięśnie się rozluźniają. Upadł na ziemię z głuchym odgłosem. Nie zabiłem go, jedynie pozbawiłem przytomności, a o to, co z nim zrobić będę zastanawiać się później. Może przyłożyć by mu kamieniem w głowę, aby stracił pamięć...?
-No to się porobiło.- mruknąłem i odwróciłem w stronę dziewczyny, Sarary, która bezwiednie trzymała się za uwolniony przed chwilą nadgarstek i przyglądała ze zdziwieniem, ostrożnością i nieufnością.
-Kim jesteś?- spytała, patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. Zanim odpowiedziałem skinąłem na nią i wziąwszy pod ramiona bezwładnego strażnika, ukryliśmy się w cieniu.
-To ja, Gwes.- podniosłem odrobinę kaptur, aby mogła zobaczyć moja twarz. Oparłem się o ścianę.
-No to mamy przerąbane.- rzuciłem.

<Sarara? Kontynuuj :3>
<2084 słów>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz